W dzisiejszych czasach głośne blockbustery są w stanie zapewnić nam niezłą rozrywkę, jednak znakomita większość z nich nie opowiada ciekawej historii. Liche fabuły często maskuje się humorem, postaciami, czy wieloma odwołaniami do poprzednich części. Każda reguła ma jednak wyjątki, a żeby takowy znaleźć nie cofałem się zbyt daleko, bo ledwie niecałe półtora roku. Wtedy to na ekranach pojawiła się „Ewolucja Planety Małp”, blockbuster za 170 milionów dolarów, którego największym atutem jest fabuła.
Film zaczyna się 10 lat po wydarzeniach z wydanej 3 lata wcześniej „Genezy”. Wirus tzw. „małpiej grypy” zdziesiątkował ludzkość, a gdzie pozostały jej niedobitki pokazuje nam znakomity prolog, przywodzący na myśl grę komputerową „Plague Inc.”, w którym reporterzy z całego świata pokazują nam powagę sytuacji. Następnie przenosimy się w okolice San Francisco, gdzie możemy poznać małpią oraz ludzką kolonię, której będziemy towarzyszyć podczas reszty seansu.
Choć tak jak wspomniałem, film formalnie jest sequelem, to do cieszenia się nim znanie „Genezy” nie jest tak bardzo potrzebne. Lepiej zrozumiemy motywację dwóch liderów małpiej grupy, Koby (Toby Kebbell) oraz Ceasara (Andy Serkis), a także dowiemy sięm skąd wzięła się epidemia dziesiątkująca ludzkość, ale zrozumienie fabuły będzie całkowicie możliwe bez oglądania pierwszego z filmów.
Zobacz również: „10 Cloverfield Lane” – pierwsza polska recenzja!
A to właśnie fabuła jest tutaj największym atutem. Kośćcem historii jest konflikt interesów grupy ocalałych ludzi przebywających w San Francisco, oraz wspomnianego stada inteligentnych małp. Pierwsi potrzebują energii, której źródło znajduje się w pobliżu miejsca zamieszkania drugich. Dlatego, chcąc czy nie chcąc, jedni i drudzy muszą sobie pomóc. Nić porozumienia jest jednak cienka, co sprawia że obserwujemy wydarzenia w nieustannym ogromnym napięciu. Sytuacja ze stanu pokoju do stosunków bardzo napiętych i z powrotem zmienia się nieustannie, konflikt wywołują nawet błahe powody, nie wszystkie jednostki są w stanie zaakceptować zaistniałą sytuację. Szczególnie przeszkadza ona wspomnianemu wcześniej Kobie, który zrobi wszystko, aby przejąć władzę nad grupą.
Żeby to jednak zrobić, musi zdeprecjonować Ceasara, absolutnego lidera stada oraz gwiazdę całego filmu. Andy Serkis jest znany ze stworzenia kilku pamiętnych kreacji w CGI, a ta jest chyba, pamiętając o Gollumie, szczytowym osiągnieciem. Wystarczy na niego spojrzeć, żeby zobaczyć w nim urodzonego przywódcę, wystarczy że on spojrzy na Ciebie, żebyś wiedział że nie chcesz z nim zadrzeć. Jest najmądrzejszą z naczelnych, a także, ze względu na swoją spędzoną z pewnym człowiekiem przeszłość, najbardziej rozsądną w rozwiązywaniu konfliktowej sytuacji. Każda inna małpa pójdzie za nim w ogień. Oczywiście o wyglądzie zwierząt nie muszę opowiadać, bo żeby zobaczyć jak znakomicie je wykreowano, wystarczy dowolny kadr z filmu.
Warto także wspomnieć o znakomitych, choć, jak na tak „drogi” obraz, nieco kameralnych scenografiach. Cały film rozgrywa się praktycznie tylko w trzech miejscach, zniszczonym San Francisco, „małpim domu” oraz lesie, ale pozwala to miejscówki te świetnie dopieścić. Opuszczony i zniszczony most Golden Gate, ciasne i brzydkie ludzkie domy oraz świetnie, pomysłowo zaprojektowane małpie królestwo. W scenografiach tych czuć, kto przejmuje władzę nad ziemią, a kto już niedługo ma przejść ostatecznie w niepamięć. Tutaj można wysnuć kolejne skojarzenie z grami, bowiem to San Francisco jest jak żywcem wyjęte z doskonałego „The Last of Us”.
Naprawdę dużo jest w dziele Matta Reeves’a dobrego, jednak twórcom nie udało się uniknąć kilku wad. Choć „ludzka” obsada obfituje w głośne nazwiska (min. Jason Clarke oraz Gary Oldman), nikt nie jest w stanie wykreować tak ciekawej postaci, jak te „małpie”. Do tego film w swojej drugiej części potrafi zapomnieć nieco o kreowaniu napięcia na rzecz ciągłej akcji, a żeby móc w pełni cieszyć się fabułą, trzeba przejść do porządku dziennego nad niektórymi umiejętnościami naszych zwierzęcych bohaterów. Rozumiem, że nie są to zwykłe małpy, ale jednak ciężko mi sobie wyobrazić jak bardzo wygimnastykowanym trzeba być, aby jadąc na koniu, być jeszcze w stanie całkiem celnie pruć przed siebie z dwóch wielkich karabinów szturmowych.
Wspomniane minusy nie są w stanie jednak przysłonić nam wielkich plusów tej produkcji. „Ewolucja planety małp” to blockbuster trzymający nas praktycznie w nieustannym napięciu, mądry i ciekawy fabularnie, a także dobrze zagrany i świetnie wyglądający. Nie można mu zarzucić ani bezsensowności scenariusza, ani traktowania po macoszemu wielu wątków fabuły, by potem wyjaśniać je w kolejnych sequelach, ani zasłaniania jej braków dużą ilością żarcików oraz humoru, słowem, nie wpadający praktycznie w żadną z pułapek, dręczących wielkie hollywoodzkie superprodukcje. Okazuje się że można. A przecież wojna dopiero się rozpoczęła i już za niewiele ponad rok obejrzymy kolejny jej akt.
ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe