Recenzja filmu Amerykańskie Graffiti (1973)

Debiut George’a Lucasa THX 1138 w ekspresowym tempie został dopisany na listę największych porażek w historii kina. Przyszły reżyser Gwiezdnych Wojen zaserwował widzom dzieło ciężkie do przełknięcia i nużące, a filmowym krytykom produkcję, której wady można wymieniać w nieskończoność. Legenda głosi, że ani słowa krytyków, ani widzów nie zraniły Lucasa. Do zmiany podejścia namówiła go ówczesna żona. Chciała, by jej mąż podszedł do scenariusza humanitarnie i napisał postacie, z którymi będzie można się utożsamiać. Tym oto sposobem ojciec Gwiezdnych Wojen wrócił do lat nastoletniej beztroski i słodkiego amerykańskiego snu, a my dostaliśmy American Graffiti. Przyznam się Wam już na wstępie swojej recenzji, że moje pierwsze odczucia po seansie były nader negatywne, dopiero z czasem zaczęły kiełkować w zachwyt. Czemu docenienie Amerykańskiego Graffiti wymaga czasu?

https://www.youtube.com/watch?v=OZ9Gp6Qc8LQ

Rok 1962. Czterech przyjaciół żegna się nie tylko z gmachem swojego liceum, ale i z przemijającą młodością. Po skończeniu szkoły średniej nic nie będzie dla nich takie samo. Dwóch z nich postanawia wyjechać jak najdalej od granic swojego małego miasteczka. Nic dziwnego – po kilku kadrach każdy (nawet bardzo nieuważny) widz zorientuje się, że aura metropolii zaciska swoje dłonie na ich szyjach i lekko poddusza naszych bohaterów. Ci bardzo dosadnie odczuwają jej uścisk, ale widzą w tym również wiele zalet. Znajomość każdej ulicy, po której szusują i każdego napotkanego samochodu daje im niezwykłe poczucie wolności, a ono łączy się z radością. Swoje szczęście konsumują na ulicach z najbliższymi przyjaciółmi. Po co zmieniać coś, co wydaje się tak idealne? Na tę myśl już na początku filmu wpada jeden z głównych bohaterów — Curt. Żałuję, że świeżo po seansie stwierdziłam, że to właśnie ta postać jest najsłabszym ogniwem produkcji. Jest wręcz przeciwnie. Wiecznie niepewny Curt jest jedną z najlepiej napisanych nastoletnich postaci i założę się, że wiele z Was poczuje się z nim silnie powiązana. Jego powierzchniowo płaski charakter najlepiej wydobywają finałowe sceny, gdy widz może poczuć szczęście wynikające z jego finalnej decyzji.

27604319 1820935078213997 332399152 o

Narracja produkcji pozwala nam na śledzenie losów czterech bohaterów z osobna, ale nie są to całkowicie odrębne od siebie opowieści. Historie spajają się ze sobą niejednokrotnie — w małym mieście nietrudno o coś takiego. Ten sposób narracji zazwyczaj trafia prosto w moje serce, powodując szybko napływającą miłość do filmu. W tym przypadku częściej powodował napływ senności. Mimo wielu dziur fabularnych niektóre wątki zostały napisane bardzo sprawnie, ale inne potrafiły kręcić się w kółko i nużyć widza. Żartów, których w Amerykańskim Graffiti nie brakuje również już tak nie zaskakują swoją pomysłowością. Na szczęście żaden z nich nie wymalował na mojej twarzy zażenowania, ale za to kilku udało się wywołać uśmiech. Historia Curta jest najbardziej udanym motywem produkcji, ale swoje mocne momenty ma również opowieść o Johnie – miłośniku szybkiej jazdy.

W iście Deanowskim stylu Lucas pokazał nam wiele pięknych samochodów w akcji i tak jak wspominałam akapit wcześniej, to z nimi wiąże się wątek amanta granego przez fantastycznego Paula Le Mata. Mimo wielu wad charakteru bohatera trudno go nie polubić. To niesamowite, że już wtedy Lucas potrafił tworzyć tak niejednoznaczne ekranowe persony. Po lewym pasie jezdni jeździ największy przeciwnik Johna – cwany Bob Falfa. W antagonistę wcielił się fantastyczny (no jakby inaczej?) Harrison Ford. Warto obejrzeć tę produkcję chociażby ze względu na przyszłego Hana Solo. Jego rola jest mała, ale za to bardzo udana. Nie ma niczego lepszego niż młody Ford w kowbojskim kapeluszu (no, chyba że starszy Ford biegający po Los Angeles lat 2049).

27535788 1820935101547328 667657276 o

W Amerykańskim Graffiti nie zawodzi stylistyka. Karoserie pojazdów przepięknie mienią się w świetle neonów, a na betonie można dostrzec odbicie nocy. Niestety dobre wrażenie popsuł tu dziwny montaż. Nie trzeba być wykwalifikowanym krytykiem filmowym, by zauważyć, że Lucasowe ujęcia wyglądają tak, jakby opracowywał położenie kamery z podręcznikiem dla młodego filmowca w jednej ręce. Może i lata wstecz było to coś nowatorskiego, dzisiaj niestety takie zabawy nie wpływają dobrze na odbiór dzieła. Na plus działa tutaj też pokierowanie aktorów i statystów. Potańcówka, którą można zobaczyć w pierwszym akcie filmu jest idealną, obrazową definicją młodocianej niezręczności. W produkcji nie zabrakło muzyki, co więcej Amerykańskie Graffiti w swoim czasie wprowadziło w świat filmowych soundtracków duży powiew świeżości. To dzięki uporowi George’a Lucasa dziś na srebrnych ekranach brylują produkcje z muzyką, grającą ważną rolę drugoplanową. Niestety i na tym polu młody reżyser się poślizgnął i uderzył głową mocno w post-producencki kant. Jeżdżąc po ulicach miasta z zawrotną prędkością i wymieniając się myślami z innymi kierowcami powinniśmy usłyszeć gwar i zamieszanie panujące na czarnej szosie, czyż nie? Obraz bardzo stracił na swojej wiarygodności przez to, że dźwięki nie reflektują dobrze z obrazem. Montaż muzyki również zawodzi, ale w bardzo standardowy sposób. Na ścieżce dźwiękowej produkcji znajduje się tyle piosenek, że wiele z nich znika z obrębu naszego słuchu po kilku krótkich sekundach. Taki zabieg jest nie tylko sztuczny, ale i morderczy – w wielu scenach zabił klimat.

W przypadku Gwiezdnych Wojen większość dziur fabularnych fani tłumaczą mocą. Czemu Obi-Wan nie pamiętał R2D2 i C3PO? Oh, to na pewno moc. Jak to możliwe, że Imperium zbudowało drugą Gwiazdę Śmierci tak szybko? Oh, to na pewno moc. Jak to możliwe, że Han nie wierzył w istnienie Jedi skoro zakon wyginął dziewiętnaście lat przed Nową Nadzieją? To na pewno… No dobra, chyba już załapaliście o co mi chodzi. Podobnie jak najlepsze dzieło Lucasa Amerykańskie Graffiti wypełnione jest dziurami fabularnymi, niedopowiedzeniami i błędami. Większość z nich znajduje się w historii Steve’a (granego przez Rona Howarda, reżysera spin offu Gwiezdnych Wojen – Solo!). Opowieść o Terrym nie ma tylu ułomności, ale jego funkcja humorystyczna szybko nuży widza. Lucas próbował nas rozśmieszać tymi samymi żartami w kółko.

27537488 1820935124880659 1498658806 o

Amerykańskie Graffiti nie jest idealną produkcją o nastolatkach. Nie jest też filmem idealnym wykrzykującym swe obelgi wobec życia w zaściankowym mieście. Wiele wad zbudowało wokół obrazu mur, który dla niektórych okaże się zbyt wysoki do przeskoczenia. Skakanie prosto w chmury jest wymagające, ale w tym przypadku warto. Nie tylko dlatego, że jest to ostatni film Lucasa powstały przed gwiezdną sagą, ale dlatego, że to zaskakująco humanitarne i przewrotne dzieło. Bohaterowie, którzy początkowo wydawali mi się płascy zaskoczyli mnie swoją pełnokrwistością. Uwielbiam kino, które pozwala mi na analizę każdego zdania wychodzącego z ust bohaterów. Takie jest właśnie Amerykańskie Graffiti.

Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe

Stały współpracownik

Nastolatka wychowana przez Hollywood. Uwielbia szeroko pojętą popkulturę i sztukę. Jeżeli spotkalibyście się na ulicy pewnie gloryfikowałaby Nintendo i gry ekskluzywne Playstation, a jakbyś poprosił ją o polecenie filmu to zasugerowałaby seans "The Florida Project". Wierny żołnierz batalionu Archie Comics.

Więcej informacji o

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?