Recenzja filmu Klub “Exotica” (1994)

Prawdopodobnie nikt nie pasuje do tej sekcji bardziej niż Atom Egoyan. Kilkanaście lat temu twórca, który zdawał się być materiałem na reformatora kina, dziś – kompletnie zapomniany, pozostawiony ślepemu losowi koszów przecenowych w pobliskim sklepie CD/DVD. Obecnie wspominany jest jedynie w towarzystwach filmoznawczych jako skryba współczesnej samotności, lecz kiedyś jego wkład w rozwój filmowego postmodernizmu można było przyrównać do mistrzów pokroju Wendersa czy Greenawaya. Klub “Exotica” zdaje się być nie tylko najpełniejszym obrazem reżysera, ale także filmem potrafiącym skupić większość cech charakterystycznych dla stylu twórcy, no i również wypadkową najczęściej poruszanej przez niego tematyki.

 003920cd.jpeg

W Klubie “Exotica” Egoyan postanawia jednak odciąć się od wątków związanych z alienującą rolą mediów, by opowiedzieć historię znacznie bliższą regularnym członkom osamotniającego społeczeństwa przełomu wieków. Oczywiście uciekając od głównych motywów, reżyser wcale nie odcina się od podejmowanych przez siebie ludzkich problemów – choć fikcyjna, technologiczna rzeczywistość odeszła w Klubie… na dalszy plan, zmotywowani Egoyanowi bohaterowie wciąż uciekają w symulację prawdziwego świata. Choć może bliższe prawdzie okaże się określenie “symulacja prawdziwego życia”, bo to właśnie tu pełni fałszywych nawyków i odciągającej od ran rutyny Tom (Don McKellar) i Francis (Bruce Greenwood), na odmiennych płaszczyznach spędzają kolejne, niewyróżniające się dni. Śladami bezczelnie podglądającej kamery obserwujemy niezdarne poruszanie się po miejskiej, istotnie egzotycznej dżungli dwóch całkowicie zagubionych jej przedstawicieli. Egoyan w pełnej świadomości rozróżnia nowoczesne osamotnienie, prezentując w sylwetkach postaci dwa odmienne jej typy. Francis stanowi uosobienie traumatycznego, głęboko zakorzenionego i nigdy niezabliźnionego poczucia zmarnowania. Niepogodzony z błędami przeszłości, odbywa codzienne, intensywne wizyty w egzotycznym klubie ze strpitizem, starając się zabić w sobie poczucie winy i odczuć choć namiastkę utraconych dni. To bohater mocno zakorzeniony w przeszłości – nie tylko ze względu na swoje osobliwe praktyki, w tym zapraszanie córki starego przyjaciela, by ta nadawała iluzji życia w jego dawno martwym już domu, ale też w uwagi na pracę. Jako kontroler skarbowy ma w końcu możliwość spotkania Toma, którego zoologicznym księgom potrzeba jednak znacznie mniej pracy niż zszarganej rozpamiętywaniem psychice bohatera. Z kolei Tom, przemytnik papuzich jaj, jest z kolei reprezentantem samotności bogatej w rozczarowanie i głęboki zawód otaczającym światem. Wiele mówi o nim sam wykonywany przez niego zawód – “wysiadując” przyszłych właściwych “Exotice” mieszkańców, metaforycznie jest przecież unikającym odpowiedzialności powodem rozkwitu kultury współczesnej apatii i komunalnych small talków. Nieświadomy wymienianej przez innych bohaterów rozmowy na temat czysto antyludzkiego podejścia do życia tych pięknych zwierząt, Tom bije na ich sprzedaży fortunę, bacznie dbając o ich patologiczny rozwój. I “antyludzkie” to chyba w rzeczywistości najtrafniejsze określenie; wspomniane papugi, mimo nabytej zdolności powtarzania ludzkich głosów, całe życie milczą, świadomie wybierając znacznie ciekawsze aktywności. To właśnie te zwierzęta są lustrzanym obliczem mieszkańców właściwych naszym czasom metropolii, a być może nawet stanowią coś ponad nasz gatunek, świadomie odrzucając bezpieczną zasłonę codziennych niesatysfakcjonujących rozmów i wyznaczony przez sieć konwenansów grafik funkcjonowania.

 fhd007TSS_Bruce_Greenwood_013@013351.923.jpg

I choć cała papuzia interpretacja jest podawana przez film raczej mimochodem, a wydarzenia na nią się składające dzieją się raczej gdzieś obok, to znacząco pomaga to w zrozumieniu nierzadko osobliwych działań głównych bohaterów. Nagle zażyłość ptasio-ludzkich relacji zaczyna wydawać się zrozumiała, a ich obecność staje się narzędziem do przedwczesnego rozpoznania ich właścicieli. Co więcej, umiejscowienie luksusowego, pełnego własnych obostrzeń klubu ze strpitizem w tropikalnych warunkach też nie wydaje się być przypadkowe. Pełne tańczących, letargicznych młodych papug miejsce jest w końcu najwłaściwszym do próby zbudowania jakiejkolwiek iluzji relacji, za którą ślepo płacą niespełnieni, sfrustrowani specjaliści od marketingu. A gdy w końcu cenne jajo pieczołowicie “wysiadywane” przez Toma ginie, po krótkiej chwili desperackiego skomlenia zaskakująco szybko nadchodzi akceptacja. Akceptacja kolejnej kłody rzuconej pod nogi przez los i utratę kilkunastu tysięcy dolarów pokrywa się jednak z jeszcze smutniejszą, tym razem niewykrzyczaną jednak w słuchawkę spoconego od ciągłego brzęczenia telefonu. Z tą czyściejszą niż nihilizm akceptacją własnego miejsca w sklepie zoologicznym, własnego miejsca obok codziennie desperacko pozyskiwanej osoby towarzyszącej w miejskiej operze i w końcu własnego miejsca w egzotycznej klubowej dżungli, przy płatnym stoliku zaraz obok sceny. I chociaż wyzwolenie z tego okropnie powtarzalnego i boleśnie ustawionego snu w końcu nadchodzi, to jest to wyzwolenie niechciane przez nikogo. Uwolnienie od uwłaczającej rutyny oznacza tu bowiem dla bohaterów przede wszystkim wymóg stanięcia do walki o lepsze, bardziej ryzykowne, ale wolne od seksualnych obsesji i dojmującej samotności jutro. A, chociaż cierpiący od korporacyjnej powtarzalności, innego jutra Egoyanowi bohaterowie boją się najbardziej.

Prędzej filmowy zapaleniec niż wysmakowany kinoman, który podobną miłością darzy najnowsze produkcje Marvela i kino Wima Wendersa. W przyszłym wcieleniu chciałby być Dzikim Stworem z filmów Spike'a Jonze'a. Tymczasem jest jednak zgarbionym i troszkę nadętym nastolatkiem.

Więcej informacji o
,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?