Co jest najstraszniejsze na tym podłym świecie? Hitchcock zdawał się myśleć, że nie ma nic bardziej przerażającego od zbrodni. To kałuża krwi jest winna temu, że Psychoza została nakręcona w czerni i bieli. Reżyser wiedział, że widzowie i tak będą obruszeni jego obscenicznym dziełem i nie chciał, by czerwona plama całkowicie popsuła im odbiór dzieła. Przecież Hitchcock nie miał na celu obrzydzić widza – jego intencją było zaprezentowanie czegoś nowego, świeżego. Skonfrontowanie nas ze zbrodnią i ukazanie ciemnej strony człowieka. Może i dziś tożsamość mordercy tak nie szokuje, ale 57 lat temu było zupełnie inaczej. Wiele nie mogę zarzucić dziełu Hitchcocka, ale po seansie Dziwolągów mam pewność, że ukazanie ludzkiej natury w Psychozie nie było ani tak świeże, ani tak nowe, jak mi się wydawało…
Mimo tego, że niezwykły teatr osobliwości dał Todowi Browningowi możliwość ukazania wielu, różnorodnych wątków, reżyser skupił się tylko na jednym. Do cyrku przyjeżdża piękna performerka Cleopatra, ciągnąc za sobą tłumy wielbicieli. Wśród nich jest jeden, bardzo osobliwy mężczyzna — karzeł Hans. Mimo tego, że przed rozpoczęciem fabuły filmu rękę oddała mu Frieda, ten zakochuje się w kobiecie. Cleopatra reaguje na jego starania i uczucie kpiną, wykorzystując go na każdy możliwy sposób. Gdy jednej felernej nocy dowiaduje się, że karzeł jest posiadaczem ogromnego majątku postanawia zostać nie tylko jego żoną, ale i morderczynią… Nie wie, że zadzierając z jednym „dziwolągiem” zadziera z całą paczką.
Do dziś w wielu krajach Dziwolągi znajdują się na liście filmów zakazanych. Początkowo produkcja trwała 90 minut, lecz po pierwszym seansie testowym widzowie zarzucili Browningowi, że jego dzieło jest zbyt obrzydliwe i brutalne, by można było je podziwiać na srebrnym ekranie. Sprawa zaszła dalej i jedna z widzek miała w zamiarze pozwać wytwórnie MGM do sądu za… poronienie, które jej zdaniem zostało wywołane przez nadmierny strach, jaki towarzyszył jej podczas seansu. Efektem tego było skrócenie produkcji o aż (!!!) 26 minut. Wersja reżyserska już nigdy więcej nie ujrzała światła dziennego, a sceny wycięte uznaje się za zaginione.
Mimo manieryzmu aktorów, więzi między postaciami widać gołym okiem. Nie trudno ich też polubić. Tod Browning wykorzystał w tym celu kilka przejrzystych sztuczek jak np. ukazanie szyderczych uśmiechów kierowanych do tytułowych bohaterów. Wszystko tu byłoby idealne i idealnie niedopowiedziane, gdyby nie zwieńczenie produkcji happy endem. Wiem, że był to wymóg MGM (szczęśliwe zakończenie zostało prawdopodobnie dograne po seansach testowych), ale to nie usprawiedliwia produkcji. Czasami lepiej zostawić niektóre pytania bez odpowiedzi.
Dziwolągi raczą widza ciekawymi kadrami, często nagranych z zacięciem dokumentalisty. Jestem przekonana, że niektórzy z aktorów dostali tylko jedną wskazówkę – być sobą. Kolejną, wielką kontrowersją związaną z tytułem jest to, że reżyser do głównych ról zatrudnił osoby niepełnosprawne. Czy zrobił to, bo chciał w sposób artystyczny pokazać widzom prawdziwe okrucieństwo świata? A może chciał zwrócić uwagę na problemy, z jakimi borykają się „dziwolągi”? My, widzowie możemy mieć tylko nadzieję, że nie zrobił tego ze względu na finanse…
Każdy wielbiciel kina powinien obejrzeć Dziwolągi. Produkcja z rozmachem złamała wiele tematów tabu i przekroczyła granice, której przekroczenie śniło się tylko Hitchcockowi. Moje jedyne zastrzeżenia budzi fabuła. Jej banalność nie pozwoli wielu z was na docenienie dzieła Browninga, a uwierzcie – warto dać mu szansę. Dzięki odwadze reżysera i gwałtownej reakcji, z jaką spotkał się film śmiało możemy mówić o Dziwolągach jako o jednym z filarów popkultury.
Ilustracja wprowadzenia: