Przeminęło z wiatrem nigdy nie przeminie. Skąd ta pewność? Bo film Victora Fleminga mówi o rzeczach, które nawet pomimo upływu lat nie uległy zmianie i chyba nigdy się nie zmienią. Możemy nie rozumieć warstwy historycznej lub kulturalnej filmu. Jednak dylematy przed którymi stali główni bohaterowie są nam dobrze znane nawet obecnie. Marzenia, czy brutalna rzeczywistość? Swoje szczęście, czy dobro rodziny? To tylko niektóre z nich.
Przeminęło z wiatrem ma wiele warstw. Obszerne rozmiary dzieła pozwoliły na zaprezentowanie różnych wątków z życia pięknej Scarlett O’Hary (Vivien Leigh). Spędzamy z nią 12 lat i nie są to wcale łatwe czasy. Ona sama nie jest też prostą postacią. Momentami naprawdę trudno ją lubić. Początkowo żyje sobie beztrosko, w głowie mając tylko tańce i flirt z adoratorami. Jednak wojna secesyjna wszystko zmienia. Scarlett musi stać się głową rodziny i ocalić jej rodzinną posiadłość przed upadkiem. Ale nawet wtedy myśli głównie o sobie. Jest to jednak tylko jedna z warstw opowieści. Oprócz historii o dojrzewaniu głównej bohaterki, mamy też przedstawione jej burzliwe życie uczuciowe. Adoratorów nigdy jej nie brakowało, co zawsze świetnie potrafiła wykorzystać. Tylko jeden mężczyzna się jej opierał, a był nim Ashley Wilkes (Leslie Howard), w którym była nieszczęśliwie zakochana. Na jej drodze stanął też inny mężczyzna: Rhett Butler (Clark Gable), który jako jedyny zdawał się w pełni ją rozumieć.
Zobacz również: Duma i uprzedzenie – pan Darcy to nie Collin Firth
Fabuła z powodu ogromnych rozmiarów jest przedstawiona dość fragmentarycznie. Reżyser często skacze po różnych wątkach, jednak wciąż tworzy to spójną całość. Podstawą jest tutaj bardzo dobry scenariusz. Wprawdzie twórcy nie mieli zbyt wielkiego pola do popisu – bazowali w końcu na książce. Nie znam oryginału, więc trudno mi oceniać jak sobie poradzili z jego adaptacją. Jednak mogę śmiało stwierdzić, że brak było w filmie luk fabularnych. Akcja toczyła się gładko, bez żadnych zastojów. Momentami film bawił, innymi wzruszał, a czasem też denerwował. Główną rozrywkę przynosiły karykaturalne kreacje bohaterów, zarówno pierwszo, jak i drugoplanowych. Nie wszystkich dało się lubić (jak już wspomniałam, sama główna bohaterka miała ciężki charakter), jednak nie można było pozostać biernym na ich losy. Oczywiście cała zasługa leży po stronie aktorów, którzy ożywili swoje postacie, sprawiając, że wydawały się one bardziej ludzkie. Na szczególną uwagę zasługują odtwórcy dwóch głównych ról, czyli Vivien Leigh oraz Clark Gable. Nie możemy też zapominać o obsadzie drugoplanowej, m.in. kreacji Hattie McDaniel jako Mammy, za którą czarnoskóra aktorka dostała Oscara.
Na wspomnienie zasługuje też strona wizualna filmu. Pomimo, że powstał on prawie 80 lat temu, naprawdę dobrze się go ogląda. Piękne zdjęcia przesycone kolorami za sprawą używanej wówczas techniki technicoloru, dopracowane scenografie i pełne przepychu stroje, to prawdziwe atuty tej produkcji. Oczywiście widz przyzwyczajony do współczesnego kina może być trochę zawiedziony. Dzisiaj historię opowiada się głównie obrazami, podczas gdy tutaj podstawą jest scenariusz i świetna gra aktorska. W filmie nie znajdziemy zbliżeń na detale, tak popularnych dla współczesnych produkcji. Jednak twórcy poradzili sobie i bez tego, świetnie budując napięcie inny metodami. Z resztą nie możemy nikogo za to winić, gdyż czasy w których powstał film rządziły się swoimi prawami oraz ograniczeniami ze strony technicznej. Pomimo tego wszystkiego stoi on na wysokim poziomie.
Zobacz również: Recenzja filmu American Beauty (1999)
Historia pięknej Scarlett od początku wciąga i napięcie nie spada do końca. Można by się tutaj kłócić, czy zachowanie głównej bohaterki było słuszne, czy miała prawo tak postępować. Są to jednak kwestie indywidualne, zależne od poszczególnych opinii. Najważniejsze jest to, że historia broni się jako całość. Nie widać w niej luk. Wszystkie ewentualne braki można śmiało zrzucić na karb czasów w których powstał film. Teatralność gestów może niektórych śmieszyć, ale tak się wtedy grało. Szeroki plany, brak zbliżeń, to wszystko z jednej strony może się wydawać wadą, ale z innej wysuwa na pierwszy plan świetnych aktorów. Absolutnie nie mogę się zgodzić z opiniami, że scenariusz spłyca postacie. Moim zdaniem jest wręcz przeciwnie. Film zostawia duże pole do interpretacji. Jak na tamte czasy dość sprawnie porusza się pomiędzy schematami, prezentując satyryczne spojrzenie na pewne kwestie. Oczywiście w dzisiejszych czasach trudno się odnieść do tamtych realiów. Współczesny widź zupełnie inaczej odbierze ten film, niż ludzie, którzy go oglądali w dniu premiery. Jednak ważne jest to, że wciąż coś z niego można wynieść. Nie jest to tylko pusta historia bez przesłania, ale intrygujący film, który obnaża ludzkie zachowania, które pomimo upływu lat wcale się nie zmieniły. Nie każdy musi lubić tą produkcje, nie każdy musi kochać główną bohaterkę, ale z pewnością każdy powinien zobaczyć ten film.
Ilustracja wprowadzeni: pixabay