Ostatnie kuszenie Chrystusa (1988) – recenzja dramatu Martina Scorsese

Już w dniu jutrzejszym w polskich kinach zadebiutuje długo wyczekiwany film mistrza Scorsese pod tytułem Milczenie. Wraz z nim reżyser po raz kolejny zabierze nas w podróż po meandrach wiary, ludzkiego grzechu oraz związanego z nim odkupienia. Motywy te są co prawda stale obecne, w mniej lub bardziej zmodyfikowanej formie, w filmografii twórcy, lecz to właśnie Milczenie zdaje się być ich najbardziej transparentnym przedstawicielem od czasów … No właśnie, od czasów Ostatniego kuszenia Chrystusa. W 1988 roku światło dzienne ujrzało dzieło, które z miejsca ochrzczono mianem filmu kontrowersyjnego i bluźnierczego. Scorsese w swobodny sposób korzysta bowiem z faktów biblijnych, wykorzystując je do własnej interpretacji „wiary” oraz wszelkich związanych z nią pojęć i terminów. Zabiegu tego autor nie omieszkał opatrzyć stosownym komentarzem zaraz na wstępie produkcji, lecz nie wystarczyło to do ujarzmienia temperamentu wszelakich organizacji chrześcijańskich, upatrujących w twórcy samozwańczego proroka. Z drugiej jednak strony równie powszechne są opinie gloryfikujące reżysera, który odważył się w oryginalny i autorski sposób zmierzyć się z niezwykle delikatnym tematem jakim niewątpliwie jest szeroko pojęta „wiara”. Gdzie zatem leży prawda? Zazwyczaj, zważywszy na jej subiektywny charakter, sytuuje się ona pomiędzy dwoma punktami sporu, lecz czy i tak jest tym razem? Przekonajmy się!

LTC Disciples

Dwoista istota Chrystusa – ta ludzka, nadludzka tęsknota człowieka do Boga zawsze była dla mnie niezbadaną tajemnicą. […] Największą moją udręką, źródłem wszystkich radości i smutków już od młodych lat była ta właśnie nieustanna, bezlitosna walka ducha z ciałem […] a moja dusza jest areną, na której obie te armie spotykają się i ścierają ze sobą.

W ten oto sposób rozpoczyna się niemal 3-godzinne widowisko. Cytat ze wstępu powieści Nikosa Kazantzakisa o tym samym tytule doskonale oddaje zamysł Scorsese na projekcję podjętej problematyki. Od pierwszych chwil jesteśmy bowiem przyzwyczajani do wizerunku Jezusa, z jakim nie mieliśmy do czynienia na kartach Biblii. Całkowicie pozbawiony pewności siebie, tragany niezrozumiałymi dla nikogo wątpliwościami, oddarty z nadziei biernie współpracuje z rzymskim oprawcą ludu żydowskiego. Definicją jego osobowości jest strach – strach przed stawieniem czoła nieprzyjaznej rzeczywistości, w której wiedzie swoją marną egzystencję. I choć jest świadom prezentowanych przez siebie wad, przyparty do muru udaje się na poszukiwania nurtujących go pytań. To właśnie wtedy zaczyna do niego docierać, iż za prześladującymi go od lat wizjami oraz szeptami stoi siła wyższa – Bóg. Nie potrafiąc znaleźć innej, logicznej przyczyny takiego stanu rzeczy, stopniowo asymiluje się z mianem mesjasza, mimo że nadal targają nim sprzeczne myśli oraz świadomość własnego grzesznego bytu.

Zobacz również: Milczenie – przedpremierowa recenzja filmu Martina Scorsese

I właśnie wtedy następuje przełomowy moment, rzutujący na dalszy przebieg wydarzeń – podczas kuszenia na pustyni Chrystus pojmuje (a tak przynajmniej mu się zdaje) różnice pomiędzy Dobrem a Złem, powracając do swoich uczniów pełen bitewnego wręcz wigoru. W jednej chwili wewnętrznie rozdarty melancholik przemienia się w ambitnego fanatyka, który wypowiada wojnę Szatanowi. Scorsese świetnie operuje tutaj kolorystyką obrazu, nadając jej odcień krwawej czerwieni, co tylko podkreśla, jaka zmiana zaszła w osobowości Jezusa. Gdy dodamy do tego dzierżoną przez Chrystusa siekierę, symbol nagiej przemocy, otrzymamy obraz niesłychanie zawziętego i ambitnego fanatyka, którym de facto niniejsza postać się stała. Od tej chwili Jezus pewnie kroczy przed siebie, zna swoją powinność, wie, czego oczekuje od niego Stwórca. Oczywiście nie jest to niczym niezmącony wizerunek. Chrystus nadal jest człowiekiem i posiada wszystkie jego słabości, co najlepiej unaocznia wskrzeszenie Łazarza oraz modlitwa w Ogrójcu. O ile drugi przypadek jest nam doskonale znany z Pisma Świętego, o tyle zmartwychwstanie Łazarza nadaje całej sprawie nowej jakości. Jezus najzwyczajniej w świecie jest przerażony, gdy niedoszły nieboszczyk chwyta jego dłoń. Szczegół, który na ekranie nie trwa dłużej niż kilka sekund, ale jednak całkowicie wpływa na postrzeganie przez nas Mesjasza. Powyższe akty nieustannie przypominają nam, że mimo diametralnej zmiany w jego zachowaniu, Jezus ciągle jest człowiekiem. W tym momencie należy oddać honory odtwórcy tejże roli, czyli Willemowi Dafoe, który perfekcyjnie zrealizował zamysł reżysera dotyczący kreacji postaci Zbawiciela. Pokuszę się jednocześnie o stwierdzenie, iż korzystając ze swego bogatego emploi, stworzył on najbardziej zwyczajny, a zarazem zapadający w pamięć portret Chrystusa. Oddarty ze swej świętości, zbłąkany i przede wszystkim ludzki – oto jaki jest Jezus Dafoe. Najlepsze potwierdzenie otrzymujemy wraz z legendarną już sceną wizji Chrystusa umierającego na krzyżu. W niej bowiem następuje ostateczne zdefiniowanie ludzkiej istoty Zbawiciela, która nie różni się niczym od zwykłego śmiertelnika. Posiada te same pragnienia, przywary, ułomności. I choć jest to jedynie (dosłownie) szatańska fatamorgana, to ukazuje nam, że na przeszkodzie do prowadzenia normalnego (ludzkiego) trybu życia przez Chrystusa stoi jedynie świadomość ponaddziejowej misji, zleconej mu przez Boga.

Oviethr

We wspomnianej wizji jest jednak jeszcze coś, co wydaje się być gwoździem tego całego programu o nazwie Ostatnie kuszenie Chrystusa. Rozmowa Jezusa z Szawłem. A ściślej mówiąc, monolog wygłoszony przez Szawła:

Stworzyłem prawdę z tego, co ludziom było potrzebne i w co wierzyli. Jeśli mam Cię ukrzyżować, aby ocalić świat – ukrzyżuję Cię. Jeśli mam Cię wskrzesić także to zrobię. […] Ty to wszystko zacząłeś i teraz już nie przerwiesz. […] Nie wiesz, jak bardzo ludzie potrzebują Boga. Nie wiesz, jak on może ich uszczęśliwić. Zrobią dla Niego wszystko. Jeśli będzie chciał żeby umarli, umrą. Wszystko w imię Jezusa. […] Cieszę się, że Cię spotkałem, bo teraz mogę o Tobie zapomnieć. Mój Jezus jest o wiele ważniejszy i potężniejszy.

Scorsese wyraźnie daje do zrozumienia, na czym polega i co jest istotą wiary. Słowo, słowo i jeszcze raz słowo. Mimo że Jezus żyje, to światu nie jest potrzebna jego egzystencja tylko śmierć. To na niej ludzie oparli swoją nadzieję oraz wiarę. To ona jest w tym wypadku synonimem męczeństwa, które jest niezbędne do uwiarygodnienia boskiego namaszczenia Chrystusa. W ten sposób reżyser dzieli się z nami swoją opinią, swoją interpretacją tych niezwykle newralgicznych pojęć, nie narzucając jednocześnie absolutnego toku myślowego. Wszystko odbywa się tutaj w granicach wolności artystycznej i nawet nie ociera się o religijną propagandę ani zakłamywanie rzeczywistości. Śmiem zatem wysnuć twierdzenie, iż opinie zarzucające Ostatniemu kuszeniu Chrystusa bluźnierstwo wynikają tylko i wyłącznie z niezrozumienia przesłania filmu. Nie zmagamy się bowiem ze ścieżką życiową, lecz duchową Jezusa – od pojęcia własnego celu życiowego, przez zjednoczenie z człowiekiem, aż po odarcie się z ludzkich szat i integrację z bytem absolutnym. Nie dostrzegam więc jakichkolwiek sprzeczności z nauką Ewangelii, szczególnie mając na uwadze, powracającą jak mantra, tezę o „dwoistej istocie Zbawiciela”. Fanatycy wiedzą jednak swoje, a jak już zdążyłem zaznaczyć, słowo posiada niewyobrażalną potęgę.

last temptation 1 1140x608

Recenzja nie byłaby jednak recenzją, gdyby nie wspomnieć choćby słowem (sic!) o technicznej (audio-wizualnej) warstwie produkcji. Tej natomiast wiele zarzucić nie można. Scorsese umiejętnie operuje ciszą, nadając jej wielce kontemplacyjny charakter. Prócz tak oczywistych zagrywek jak wyciszanie ryków tłumu podczas chrystusowej zadumy, mamy do czynienia z całkowitym izolowaniem od rzeczywistości dialogów między postaciami. Rozmowy odbywają się na tle niczym niezmąconej pustki audialnej, dzięki czemu „słowa” stają się głównym rozgrywającym danej sceny. Równie skromna (?) jest oprawa wizualna, która prócz wspomnianych „ubarwień” obrazu prezentuje się wręcz ascetycznie. Naturalnie jest to zaleta, mająca swe zastosowanie przy podkreślaniu samotności, alienacji Chrystusa. Najdobitniej ukazuje to akt wkroczenia na Golgotę, gdzie jałowe, całkowicie odczłowieczone pejzaże sugerują nam, iż znajdujemy się na „ziemi niczyjej”. Tak srogie tereny nie mogą należeć bowiem ani do człowieka, ani tym bardziej do Boga. Scorsese nigdy nie był zapalonym estetykiem, ale należy przyznać, że takiego zagospodarowania przestrzeni nie powstydziliby się nawet mistrzowie tej dziedziny.

Ostatnie kuszenie Chrystusa stanowi najjaśniejszy punkt w karierze Martina Scorsese. Nie dlatego, że jest to jego najlepsze dzieło, lecz dlatego że różni się od pozostałych obrazów. Nigdy wcześniej ani później twórca nie zabrnął tak daleko w swoich rozważaniach na tematy wiary, jednocześnie odstawiając na bok (może nie całkowicie, ale jednak) charakterystyczny dla siebie styl reżyserski. Czy Milczenie zmieni ten stan rzeczy? Póki co Amerykanie są rozczarowani jego najnowszą produkcją, ale co oni tam wiedzą! Jutro sami wszystkiego się dowiemy!

Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe

Redaktor

Najbardziej tajemniczy członek redakcji. Nikt nie wie, w jaki sposób dorwał status redaktora współprowadzącego dział publicystyki i prawej ręki rednacza. Ciągle poszukuje granic formy. Święta czwórca: Dziga Wiertow, Fritz Lang, Luis Bunuel i Stanley Kubrick.

Więcej informacji o
,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?