Nim Steven Soderbergh całkowicie przeniósł się do telewizji, jego filmowa kariera rozczarowywała. Owszem, wciąż pokazywał, jak sprawnym jest reżyserem, jednak niemal wcale nie wychodził poza gatunkowe produkcyjniaki. Takie jest Panaceum, solidny, lecz komiksowo płaski kryminał, o którym zapomina się zaraz po wyjściu z kina. Na szczęście nieco inaczej rzecz ma się ze ścieżką dźwiękową.
Thomas Newman nie po raz pierwszy spotkał się na planie z Soderberghiem. Panowie pracowali już razem przy Erin Brockovich i Dobrym Niemcu. Za każdym razem kompozytor pisał muzykę najbardziej typową dla danego okresu swojej kariery. Na początku tej dekady Newman gustował w gęstych, rytmicznych teksturach, w których liczyło się przede wszystkim samo brzmienie. Panaceum świetnie nadaje się do ilustracji w takiej właśnie konwencji. Cechuje je bowiem oniryczna atmosfera, szczególne znaczenie ma zaś starannie budowane napięcie i poczucie niepewności.
Ścieżka dźwiękowa rozwija się niezmiernie wolno. Kolejne utwory, oparte na powtarzalnych, sennych frazach, łagodnie, lecz konsekwentnie tworzą wrażenie wyobcowania. Nieśpieszny rytm emanuje chłodem, ale można w nim odnaleźć zaskakującą słodycz. Nie bez przyczyny Newman uchodzi za jednego z najbardziej empatycznych kompozytorów w Hollywood. Nawet tutaj przy muzyce tak zdawałoby się bezosobowej udaje mu się wydobyć tęskną uczuciowość.
Szczególnie dobrze słychać to w utworze Relativity. Jest w nim owa beznamiętna apatia, ale sama podstawowa fraza, przypominająca melodię z pozytywki, ma w sobie ciepłą łagodność. Subtelny liryzm wzmacniają też w niektórych utworach delikatne wokalizy (Very Sick Girl), które humanizują chłodne, oparte na perkusjonaliach i elektronice minimalistyczne brzmienie.
Ogólną senność materiału przełamują nieliczne pospieszne utwory, mające na celu przede wszystkim wywołanie napięcia (np. Another Acquittal). Ich nerwowy rytm rozmywa się jednak w zapętlonej powtarzalności. Ostatecznie emocjonalna amplituda pozostaje płaska. Podstawową cechą „Panaceum” jest właśnie niemal ostentacyjna nieróżnorodność. Poszczególne smaczki kryją się w ledwo zauważalnych zmianach barwy, nieco odmiennym rozłożeniu akcentów – pulsującym rytmie (Allison Finn) czy tak charakterystycznym dla Newmana dyskretnym wejściem fletu (Salt Water). Znajomość filmu pomaga wychwycić inne błyskotliwe drobiazgi, jak chociażby imitację bicia serca w Knife.
Przebrnięcie przez płytę ze ścieżką dźwiękową wymaga jednak nieco cierpliwości. Jej nieśpieszność budzić może zniecierpliwienie, a skromność środków, zarówno pod względem budowania narracji poszczególnych utworów, jak i samej aranżacji pewien niedosyt. Newman miał tym razem jednak spójną wizję całości, dzięki czemu Panaceum pozostaje bardzo logiczną, starannie zaprojektowaną pracą, która świetnie wypada w filmie i lepiej niż można byłoby się tego spodziewać na płycie.
Ocena: 70/100
Lista utworów: |