Wes Craven, jak mało kto, znał się na swoim fachu do tego stopnia, by móc stanąć obok i skrytykować rodzaj horrorów, do którego rozwoju sam się przyczynił. Doprowadził serię Krzyk do apogeum parodii – jego filmy żartowały nie tylko z klisz slasherowych, ale także ze swoich własnych pomysłów na ich wyśmianie! Piąta część staje się jednak punktem zwrotnym dla serii. Nie tylko zachodzi zmiana na stołku reżyserskim (Wesie Cravenie – spoczywaj w pokoju), ale także zwalnia się z tonu w kontekście metafilmowej zabawy.
Nowy Krzyk ogranicza motyw „filmu w filmie” do tego stopnia, by nie prezentować pamiętnego schematu powieści szkatułkowej (jak to miało miejsce w poprzedniej części), zamiast tego skupia się na tym, by ów lejtmotyw był bardziej epizodyczny. Tym sposobem, bohaterowie miejscami komentują status serii zainspirowanej wydarzeniami w filmie Krzyk, jednak komentarze te są odpowiednio dawkowane, by nie popełnić kalki „czwórki”. Reżyserzy skupiają się na czymś innym.
W filmie wprowadzony jest termin „requelu”. Właśnie tym staje się piąta część. Łączy ona znane tropy fabularne z oryginału, stając się w istocie rebootem, jednak – przy jednoczesnym przedstawieniu nowych postaci – nie rezygnuje z legendarnych twarzy znanych z poprzedniczek. Konwencja ta wypada bezbłędnie: starsi bohaterowie z ironią w głosie komentują klisze, które już dobrze znają. Nowi zaś – starają się rozgryźć intrygę za pomocą znajomości tropów kina grozy. Nostalgiczna podróż łączy się zatem z – ponownie – samoświadomym dziełem, które przesuwa granice postmodernistycznego komentarza na temat własnej serii.
Nowy Krzyk, obdarty z intertekstualnej otoczki, zdaje się bronić nawet jako autonomiczne dzieło. Sceny zabójstw mogłyby stać się finisherami w Mortal Kombat; jest krwawo, pomysłowo i – miejscami – naprawdę groteskowo. Suspens budowany jest niezwykle rozsądnie. Ciężko przewidzieć zaserwowane przez twórców jump scare’y, co naturalnie świadczy o wysokiej jakości reżyserii. Chemia między bohaterami jest widoczna niemalże od momentu ich poznania. Szkoda natomiast, że nie rozwinięto bardziej osobistego wątku głównej bohaterki. Pozostaje mieć nadzieję, że potencjalna kolejna część serii to zrobi.
Reżyserzy nie psują dobrej passy cyklu. Ciężko wskazać spośród filmów spod znaku Krzyk produkcję nieudaną. Piąta odsłona udowadnia, że – pomimo zmiany twórcy – marka nie zjada własnego ogona i potrafi dostarczyć nowe, okołoslasherowe obserwacje. Nie atakuje nachalnym lub wszechobecnym fanserwisem, który jest ostatnio dość popularny w kinie *mrug mrug*. Film jest przy tym bardzo przystępny do oglądania dla tych, którzy nie są zaznajomieni z serią. Mimo, że miejscami część mnie chciała obejrzeć więcej szaleństwa z części czwartej, to jednak pomysł na requel okazał się być trafiony w przysłowiową „dziesiątkę”.
Ilustracja wprowadzenia: kadr z filmu Krzyk