Adaś Miauczyński powraca. Tym razem cofa się do czasów dzieciństwa, szkoły i dorastania. Stara się przystosować do życia w społeczeństwie i nauczyć wyrażać podstawowe ludzkie uczucia. Dlatego na początku dostajemy scenę, w której syn reżysera, Michał, wykłada psychologowi (?) swoje problemy. Głosem, który go wysłuchuje, jest…
No właśnie, tu pojawia się problem. 7 uczuć to strasznie niewdzięczny do recenzowania film. Mieliśmy ten teaser, który raczej wszystkich nie rozśmieszył, jeden plakat i opis, ale poza tym o tej produkcji nie wiedzieliśmy praktycznie nic. I muszę powiedzieć szczerze, że mój entuzjazm oraz ta bardzo wysoka ocena w dużej mierze może wynikać właśnie z tego. Sam główny koncept, w którym Miśka Koterskiego robimy dwunastolatkiem i synem Woronowicza i Ostaszewskiej co prawda znałem, jednak cała reszta jawiła się jako tajemnica. Dlatego też nie chcę choćby w najmniejszym stopniu w tym tekście popsuć Wam seansu, więc opowiem o fabule tego filmu jak najmniej. No i oczywiście na każdym kroku będę podkreślać, jak jest znakomity.
Gdy Marek Koterski zabiera się za swój nowy film, jest to naprawdę duże wydarzenie w rodzimej branży. Widać to po obsadzie, wygląda ona bowiem tak, jakby to sami aktorzy zabijali się o udział w jego produkcji. Kulig, Dorociński, Więckiewicz, Ostaszewska, Muskała, Chyra, Cielecka, Figura i wiele, wiele innych. W dodatku każdego reżyser traktuje z należytym szacunkiem i nie spycha na dalszy plan. A dobór swojego syna Michała to już w ogóle decyzja znakomita. W tej dziecięcej roli odnajduje się on jak w domu. Cała reszta wypada równie dobrze. Zaryzykuje stwierdzenie, że 7 uczuć to najlepszy w historii film z Karolakiem.
Na szczęście panu Markowi nie wyczerpała się para i błyskotliwość do pisania dialogów. Baby… potrafiły być czasem za bardzo stereotypowe, jednak tu już słyszymy powrót do najwyższej formy. Dialogi skrzą znakomitym dowcipem, mają kapitalne puenty i pokazują dobre ucho reżysera również do tego, jak zwracają się do siebie młodsze dzieci. W tym względzie film wypada kapitalnie.
Koncepcja szkolna wydobywa z tego dzieła także atrybuty inscenizacyjne. Film wykłada nam bardzo mądre i uniwersalne problemy, wrzucając je do szkoły dla dorosłych w przeróżnych, kapitalnie zaplanowanych sytuacjach. 7 uczuć podstawowych nasze duże dzieci poznają na geografii, podczas szkolnego teatrzyku czy na równie zabawnych lekcjach polskiego. Z początku może się to wydać absurdalnym pomysłem, ale w tym szaleństwie jest metoda. I jest to metoda na znakomity film.
Jednak nie samą komedią kino Marka Koterskiego żyje. 7 uczuć to komediodramat, w którym mnóstwo jest śmiechu przez łzy. Cała konwencja tego filmu to jedna wielka metafora, jednak cytując klasyka takimi literami z tego filmu bije mądrość, rzucana symbolicznymi zachowaniami naszych szkolnych dzieci. Dzieci, które są bardzo zaszufladkowane, ale przecież o to tu chodzi. Na pierwszy plan ma wyjść Adaś Miauczyński, a cała reszta tylko sprawić, iż okaże się, że chłopak jednak umie w te 7 uczuć. Koterski nie szczędzi przy okazji rodziców, cały czas między wierszami wbijając im szpilki, by w pewnym momencie wykrzyczeć im prosto w twarz, co myśli o traktowaniu swoich filmowych podopiecznych. A potem oczywiście daje do myślenia o wszystkich.
Marek Koterski wrócił więc z wielkim filmem. Nie wiem, czy jest w stanie osiągnąć on podobny status co kultowy Dzień świra, jednak przy pierwszym obcowaniu ze sobą wzbudził we mnie chyba podobne emocje. Jeśli to właśnie przez dopieszczanie tego filmu trzeba było czekać nań prawie okrągłę 7 lat od premiery poprzedniego, to ja już w swoim kalendarzu grubymi kreskami zakreślam rok 2025. Koterski bowiem, podobnie jak Smarzowski, potwierdził w tym roku swoją wielką klasę. Nie wiem, czy wielki z niego artysta, nie mnie to oceniać. Wiem jednak, że nie mamy w polskim kinie lepszego terapeuty. Chapeau bas!