Jean-Luc Istin, scenarzysta, oraz Gianluca Maconi, rysownik cyklu Elfy, znaleźli czas, by przybliżyć nam nieco więcej szczegółów związanych z Akwilonem. Specjalne podziękowania dla Marii Mosiewicz – tłumaczki cyklu, która pomagała w rozmowie z Istinem (tłumaczenie na bieżąco z francuskiego).
Szymon Góraj: Kiedy postanowiłeś zajmować się komiksami?
Jean-Luc Istin: Wszystko zaczęło się, gdy byłem jeszcze dzieckiem. Mama kupiła mi Batmana. Fascynowało mnie tam wszystko – rysunek, historie, cała otoczka. Po drodze trafiłem tez choćby na TinTina czy Moebiusa, którego stałem się wielkim fanem. W każdym razie już wtedy sprawa była jasna. Mama próbowała mnie odwieść od tej drogi z racji tego, że nie była ona zbyt pewna, ale czegokolwiek bym się w życiu nie imał, kończyło się na komiksie. Żeby jednak zrobić mamie przyjemność, zacząłem studiować prawo… a podczas wykładów rysowałem komiksy (śmiech). W pewnym momencie, po odbyciu służby wojskowej, powiedziałem sobie, że na razie będę pracować gdzie indziej, ale cały wolny czas poświęcę rysowaniu. Zacząłem od tworzenia czterostronicowych historii SF w stylu Gwiezdnych wojen, które bez większego skutku podsyłałem do różnych wydawnictw. Przełom nastąpił na pewnym festiwalu w Angoulême, gdy mój kolega pokazał jedną z prac dyrektorowi Soleil.
Przejdźmy może już do samego cyklu. Co mógłbyś powiedzieć coś na jego temat osobom, które dotąd o nim nie słyszały? W końcu w Polsce nie są to jeszcze zbyt znane dzieła.
A czy ta osoba lubi fantasy (śmiech)?
Jak najbardziej.
Szkoda by było nie zaznajomić się z tym światem. W końcu jako pierwszy funkcjonuje jako efekt pracy wielu osób, niczym w Marvelu. Trochę jak gra fabularna mająca wielu autorów. To bardzo interesujące, bo każdy autor wnosi coś od siebie. Pozwoliło to otrzymać bardzo bogaty świat – niedługo ukaże się setny album.
Jestem też ciekaw bezpośrednich inspiracji Świata Akwilonu. Widziałem tam dużo klasycznej fantasy spod znaku Tolkiena, ale i dark fantasy, chwilami przypominające chociażby Glena Cooka.
Cooka zaledwie zacząłem czytać, ale wymaga on wiele skupienia, więc odłożyłem lekturę na inny czas – kiedyś przeczytam (śmiech). Ale poza tym oczywiście można zaliczyć do inspiracji Tolkiena, a także uniwersum Warhammera czy Warcrafta. Pod kątem prowadzenia postaci i narracji bliżej nam z kolei do Gry o tron. Bardzo istotny był również David Gemmell. Co ciekawe, w tomie 11 Elfów, w trakcie ataku na pewien zamek, zarzucono nam kopiowanie Władcy Pierścieni – co nie jest prawdą, bo ani razu podczas pisania tej części historii nawet o tym nie pomyślałem.
A czy cały ten wieloautorski cykl był zamysłem przyświecającym Wam od początku, czy przyszedł z czasem, gdy historia zaczęła się rozrastać?
Od razu mieliśmy takie założenie. Czytelnicy we Francji często narzekali na to, że na każdy tom trzeba czekać 3-4 lata. Właśnie z tego względu zatrudniliśmy wielu autorów, toteż historie ukazują się stosunkowo często.
To może teraz pytanie do Gianluci. Jesteś w tym projekcie od samego początku?
Gianluca Maconi: Tak, choć zadebiutowałem w drugim tomie Elfów. Wraz ze scenarzystą danego komiksu tworzymy historie, które są potem wspólnie omawiane w naszym gronie. Ale i tak czasami do druku wejdą pewne zabawne nieścisłości (śmiech).
Jean-Luc Istin: Tak, na przykład w jednym z tomów pojawiła się broń palna, więc Nicholas Jarry, współautor uniwersum, zwrócił na to uwagę, prosząc przy tym o jakieś uzasadnienie. Nigdy jednak go nie otrzymał.
No właśnie ten pistolet też przykuł moją uwagę, więc jestem ciekaw do jakiego okresu staracie się nawiązywać.
Jean-Luc Istin: Oczywiście w głównej mierze do średniowiecza. Ta broń palna występuje dosłownie w kilku sztukach i chcieliśmy to opatrzyć jakąś historią, może magicznym wytłumaczeniem, ale dotąd nie udało nam się tego zrobić.
A co do cyklu jako całości: macie już zaplanowaną wielką historię od początku do końca, czy to wciąż się kształtuje?
Nie przewidujemy końca, bo to nie jest historia jednej osoby, tylko całego świata. I jeżeli nie pojawi się nic w stylu magicznej bomby jądrowej czy komety, świat będzie istniał dalej. Niektóre postacie rzecz jasna umrą i mamy już zaplanowane pewne zgony. Szczególnie nie znoszą tego rysownicy (śmiech).
Gianluca Maconi: To prawda. Nieraz bywa to dla mnie frustrujące, szczególnie gdy nagle dowiaduję się, że postać, którą polubiłem, wkładając wiele energii w wykreowanie jej, nagle ginie nieco później.
Ciekawi mnie w sumie, czy będzie w przyszłości dochodziło do crossoverów pomiędzy poszczególnymi rasami?
Oczywiście, że tak, taka była zresztą prośba ze strony czytelników. Stopniowo szykowaliśmy grunt pod to – np. w Elfach pojawią się ludzie sprzedający im narkotyki. Obecnie natomiast szykujemy serię pod tytułem Wojny Arranii. I tam właśnie dojdzie do krzyżowania ścieżek przeróżnych bohaterów – co jest zresztą niezwykle trudnym zadaniem, bo w konsekwencji zarówno pod kątem scenariuszy, jak i rysunków autorzy muszą wchodzić w swoje działki, skoordynować się.
Przyszła mi do głowy jeszcze jedna rzecz. Czy bywa tak, że macie już przygotowany plan na daną historię, ale w jakiejś zaawansowanej fazie dochodzi do gwałtownej zmiany konceptu?
Zdarza mi się to za każdym razem (śmiech). Mam już jakiś pomysł, ale gdzieś w trakcie go rozpisuje inaczej. Najbiedniejszy jest w tej sytuacji rysownik, czasem niewiedzący już, do czego to wszystko w końcu zmierza. Na pewnym etapie dochodzi do testowania nowej idei i jeżeli rysownikowi przypada do gustu, robimy zmianę kierunku. Ale na przykład jak Nicholas Jarry ma już swoją wizję scenariusza, to nic się nie zmienia. Czasem wtedy ja interweniuję i coś wywalam. Przykładowo, raz w jednym z tomów zabroniłem mu zabijać pewnej postaci, bo bardzo lubił ją rysownik – co więcej, sama jej śmierć była na tyle karykaturalna, że pomysł okazał się po prostu zły.
Dziękuję Wam za rozmowę.