YA: Byłyśmy obie w Wenecji, kiedy zobaczyłyśmy film po raz pierwszy. Była to ogromna niespodzianka. Płakałam, całkowicie zanurzyłam się w oglądanej historii. W kilku momentach przypomniało mi się, że to jednak film, np. gdy pies skacze, bo ktoś na planie go woła (śmiech). Było to zaskakujące głównie dlatego, jak perfekcyjnie to wyszło na ekranie, przy ciężkiej pracy całej ekipy. Roma wiele mówi o życiu. Zapomniałam o całym procesie kręcenia w momencie, gdy rozpoczęła się projekcja.
MT: Również byłam zaskoczona, bo Alfonso nie chciał w trakcie pracy, żebyśmy widzieli cokolwiek, co zostało nakręcone. Nie wiedziałam, jaki będzie efekt. Na planie kazał nam zapomnieć o kamerze. Druga projekcja pozwoliła mi lepiej zrozumieć ilość warstw, które ma film. Pierwszy raz był emocjonalny. Wtedy też zrozumiałam, dlaczego reżyser kazał mi zawsze powstrzymywać emocje w czasie kręcenia.
YA: Nauczyłam się wiele od Mariny tylko ją obserwując. Ma ona niezwykły talent, z ogromną łatwością potrafiła pokazywać emocje i ból. Dała mi też kilka bezcennych rad. Zdołałyśmy się też lepiej poznać, spędzając czas na planie w filmowym domu, czekając na kolejny sceny.
MT: Praca z Yalitzą to prawdziwy dar. Ona była dla mnie zawsze Cleo. Nie myślałam o niej w kategoriach aktorka – nie aktorka. Jest w niej coś pięknego kiedy gra, ale jest również wyjątkowa jako osoba. Wystarczyło na nią spojrzeć, żeby zanurzyć się w scenie, w której miałyśmy razem grać.
MT: Wychowałam się na przełomie lat 70. i 80. i film sprawił, że przypomniałam sobie wiele detali, których już dziś nie ma, jak choćby fakt, że filmy oglądało się pod gołym niebem, a w czasie seansu była przerwa, by dzieci mogły sobie kupić zabawki. Meksyk był miastem, po którym mogliśmy więcej chodzić. Teraz mamy o wiele więcej ruchu samochodowego. Alfonso zrobił coś niezwykłego, oddając tak dokładnie tamte czasy.
YA: Z mojego punktu widzenia nie zmieniło się zbyt wiele. Ludzie ciągle oceniają cię ze względu na społeczne, ekonomiczne i kulturowe pochodzenie.
MT: Coś się zmieniło, ale nie tak wiele. Pamiętam jak Alfonso mówił mi o tym, że bycie dzieckiem w rodzinie, która doświadczyła rozwodu, równało się ze stygmatem. Kobieta była zawsze obwiniana za ten fakt. Pamiętam, że tak było również w przypadku mojej mamy. Wydaje mi się, że to podejście się zmieniło. Ale w Meksyku jest mnóstwo rodzin, w których to kobieta jest głową rodziny. Ona pracuje, ona sama wychowuje dzieci. To fakt. Dzieci są wychowywane przez kobiety.
MT: Jesteśmy dumni z ich pozycji oraz osiągnieć. Wiesz, oni pracowali razem od zawsze. Pamiętam, jak ich pierwsze filmy miały swoje premiery w Meksyku – Amores Perros, Tylko ze stałym partnerem i Cronos. Byłam jeszcze wtedy w szkole aktorskiej. Za każdym razem było to ważne wydarzenie. Wtedy dało się już wyczuć, że mam do czynienia z reżyserami, który podbiją świat.
MT: To bardzo ekscytująca perspektywa. Mam nadzieję, że widzowie zrozumieją, że Alfonso zrealizował miłosną pocztówkę dla swojego kraju, miasta oraz dla ludzi, którzy są w Meksyku traktowani jak niewidzialni.
YA: Kupy były w każdej scenie! (śmiech) Za każdym razem, jak wychodziliśmy na patio – tam była psia kupa!
MT: Alfonso uwielbia zabawy z nieoczekiwanym, stawiał nas często przed rzeczami, których się nie spodziewałyśmy. Tak też było w przypadku psich odchodów. Pamiętam scenę, kiedy ojciec opuszcza rodzinę, wtedy reżyser rozłożył ich jeszcze więcej, tak że Fernando [Grediaga, grający rolę męża Sofii – przyp. RF] na pewno w nie wdepnął i był zły na mnie, a ja byłam jeszcze bardziej zła na Cleo (śmiech).
MT: (śmiech) Nie! Mieliśmy czasem problemy z psami, bo zaczęły je zjadać. Była w nich czekolada i cukier.
Dziękuję za rozmowę.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe / IMDb