Zastanawialiście się, do czego odnosi się nazwa zakładu dla psychicznie chorych przestępców z uniwersum Batmana? Czy to nazwa własna, czy może wymyślono ją wyłącznie na potrzeby komiksu? A może coś, co odnosi się do szaleństwa w nieco bardziej wyszukany sposób? Arkham pojawiło się na kartach opowiadań Lovecrafta przed Batmanem, ale nie jest nazwą zakładu zamkniętego, lecz miasteczka, które do złudzenia przypomina jego rodzinne Providence. Z przeszłością fikcyjnego miasta wiążą się pogłoski o czarownicach i zakazanych praktykach i – jak to zazwyczaj bywa w prozie Lovecrafta – skrywa wiele tajemnic. To nawiązanie w Batmanie opiera się na fakcie, że Lovecraft często zajmował się tematem powolnego popadania w obłęd, co bardzo pasuje do uniwersum Mrocznego Rycerza.
Przygody Asha, który zmierzył się z Martwym Złem, czyli siłami z innego wymiaru, rozpoczynają się od otwarcia tajemnej księgi, znanej również ze świata Lovecrafta. Znajdują się w niej odniesienia do Wielkich Przedwiecznych. Tymczasem w Martwym Złu mamy księgę, która w pierwszej części nosi nazwę Naturan Demantos, a w następnych odsłonach już po prostu – Necronomicon Ex Mortis. Reżyser Evil Dead Sam Raimi nie poprzestaje na tym nawiązaniu, a nawet w zamknięciu swojej trylogii delikatnie parodiuje Lovecrafta. Warto jednak sprawdzić, jak bardzo mocno pisarz z Providence zakorzenił się w popkulturze, bo za każdym razem, gdy pojawia się gdzieś motyw „tajemnej księgi otwierającej bramy do zła” to chce się głośno wykrzyknąć – „czyli Necronomicon, prawda?”.
True Detective to wciąż jeden z najlepszych seriali w historii stacji HBO, a Kraina Lovecrafta pewnie by nie powstała, gdyby Nic Pizzolato nie zdołał udowodnić, że mity oraz obsesje Lovecrafta można przenieś na ekran nie tylko w atrakcyjny wizualnie sposób, ale również przetwarzając je fabularnie. Rozważania na temat istoty zła, tajemnicy kosmosu, a także głębin i spirali szaleństwa – wszystko to było już wcześniej znane amerykańskiemu pisarzowi. No i rzecz jasna obecność Carcosy (do której Lovecraft również nawiązywał, jak również do Króla w Żółci ze sztuki R.W. Chambersa), tajemniczej nazwy powtarzanej przez szaloną kobietę w jednym z odcinków. Detektyw rzecz jasna nie odnosi się do pisarza z Providence w sposób bezpośredni, ale Internet wypełniony jest teoriami, jakoby przygody Rusta i Marty’ego rozgrywały się w świecie skażonym obecnością Cthulhu i Króla w Żółci nie tylko za pomocą fikcji, ale również namacalnie.
Już w pierwszej odsłonie serii Wiedźmin pojawiają się Vodyanoi, czyli wyznawcy kultu Dagona (nazwa bezpośrednio zaczerpnięta z twórczości Lovecrafta), a quest dotyczący tego wątku ma esencjonalne znaczenie dla fabuły. To jednak nie koniec – w sequelach pojawia się książka De Vermis Mysteriis, a potem nawet fragmenty samego Necronomiconu! Te smaczki są zadziwiająco bezpośrednie i nie da się ukryć, że podczas projektowania co bardziej mrocznych lokacji, twórcy gier inspirowali się opowiadaniami ojca Wielkich Przedwiecznych. Z pożytkiem dla klimatu tej wyśmienitej produkcji CD-Projekt, rzecz jasna!
Dwóch mężczyzn, oślizgłe relacje, stara latarnia, ukryta na ostatnim piętrze tajemnica, chęć poznania niepoznanego i… narastające szaleństwo. Trudno opisać w kilku zdaniach, o czym opowiada ostatni film Roberta Eggersa, ale dla fanów twórczości Lovecrafta fabuła staje się mało ważna w momencie, gdy bezwstydnie wjeżdża klimat, który mógłby definiować twórczość amerykańskiego pisarza. Eggers, korzystając z archetypów bardzo mocno zespolonych z mitologią Cthulhu, tworzy bardzo uniwersalną opowieść o przeszłości zbyt mocno skąpanej w grzechu, żeby nie wystrzelić bohaterom w twarz w momencie, gdy najbardziej chcą ją stłumić. Mgła, obłąkane narracje pijackie, a także macki coraz mocniej zaciskające się na zdrowej jaźni latarników – każdy z tych elementów ma w sobie coś z Lovecrafta. Tak powinna wyglądać wzorcowa ekranizacja twórczości mistyka z Providence. Świetne kino i dowód na to, że Lovecraft będzie obecny w kinematografii jeszcze bardzo długo.