Kadr z filmu Malowany ptak / fot. materiały prasowe
Kadr z filmu Malowany ptak / fot. materiały prasowe

Venezia76 – Malowany ptak, About Endlessness i Guest of Honour | SPRAWOZDANIE

Brutalny i ponury film na podstawie książki polskiego pisarza, który mocno podzielił wenecką publiczność. Powrót szwedzkiego mistrza, nagrodzonego Złotym Lwem kilka lat temu. Oraz kolejny niewypał niegdyś wielbionego kanadyjskiego reżysera. Oto kolejna porcja naszych reakcji na filmy prezentowane podczas 76. Festiwalu Filmowego w Wenecji.

Konkurs Venezia 76

Kadr z filmu Malowany ptak / fot. materiały prasowe

Kadr z filmu Malowany ptak / fot. materiały prasowe

Malowany ptak, reż. Václav Marhoul

Szokująca swoją graficzną dosłownością powieść Jerzego Kosińskiego z 1965 roku stała się kanwą do jednego z najbardziej kontrowersyjnych filmów weneckiego festiwalu, który podzielił publiczność. W połowie filmu, po szokującej scenie gwałtu na kobiecie przy pomocy butelki, publiczność zaczęła wychodzić z kina. Czarno-białe obrazy, choć często unikały detali w okropnościach oglądanej rzeczywistości, były na tyle sugestywne, żeby wywołać nieprzyjemne reakcje widzów. Tytuł ten spokojnie można postawić obok takich depresyjnych produkcji jak Idź i patrz Elima Klimowa czy Dziecko wojny Andrieja Tarkowskiego. Czeski reżyser Václav Marhoul, którego jest to dopiero trzeci film w ciągu ostatnich piętnastu lat, na pewno nie przysporzył sobie nowych fanów.

Zobacz również: Venezia76 – Joker ze Złotym Lwem, Polański z Nagrodą Jury!

Tak jak w książce, bohaterem Malowanego ptaka jest bezimienny chłopiec (znakomity Petr Kotlár), który na skutek tragicznego wydarzenia (opiekująca się nim starsza kobieta umiera, a jej dom trawi pożar) zaczyna tułaczkę po wsiach i miasteczkach wschodniej Europy w czasie II wojny światowej. Tego, co spotyka kilkulatka, nie życzylibyście swojemu największemu wrogowi. Najpierw okrzyczany jest pomiotem diabła, pod skrzydła bierze go wiedźmowata kobieta, by wykorzystywać i bić kiedy i gdzie popadnie. Chłopiec trafia w ręce hitlerowców, ale dzięki dobroci jednego z nich (Stellan Skarsgård) ucieka, tylko po to, by trafić w ręce zazdrosnego młynarza (Udo Kier), który wydłubuje oczy kochankowi swojej żony i rzuca je do zjedzenia swojemu kotu. Bohatera czeka jeszcze posługa u dobrego księdza (Harvey Keitel), który odda go pod opiekę pedofila; spotkanie z nimfomanką, która niezaspokojona zaczyna spółkować z kozłem po śmierci jej męża; jest świadkiem śmierci dziesiątków Żydów, którzy próbowali ucieczki z transportu do obozu koncentracyjnego oraz napadu kozaków na wioskę, w której mordują, palą i gwałcą wszystkich. Finalnym odruchem dobroci jest gest podarowania chłopcu rewolweru przez sowieckiego żołnierza (Barry Pepper). Tylko że broni nie używa się przecież do rozpowszechniania dobra.

Kadr z filmu Malowany ptak / fot. materiały prasowe

Kadr z filmu Malowany ptak / fot. materiały prasowe

Po seansie Malowanego ptaka nie mamy wątpliwości, że ludzkość jest skazana na cierpienie. W bezustannej walce dobra ze złem człowiek odkrywa swoją prawdziwą twarz, często wybierając najgorzej, jak tylko potrafi. Film Marhoula mimo, iż rozgrywa się w konkretnym czasie historycznym, dotyka problemu antysemityzmu, przemocy w czasie wojny, samotności, cierpienia najbardziej niewinnych, ma przesłanie bardzo uniwersalne. Przepiękne zdjęcia Vladimira Smutnego stanowią kontrapunkt okropieństw, które oglądamy na ekranie. Jest w tym jakaś iskra nadziei. Niesamowitość i siła tego filmu leżą właśnie gdzieś pomiędzy wizualnym pięknem i tematyczną brzydotą. Nie na każdy gust, ale na pewno wart ryzyka.

Ocena: 75/100

Kadr z filmu About Endlessness / fot. materiały prasowe

Kadr z filmu About Endlessness / fot. materiały prasowe

About Endlessness, reż. Roy Andersson

Filmy Szweda albo się kocha, albo się ich nie łapie. Jestem wielkim fanem poprzednich produkcji tego twórcy: uwielbiam Do ciebie, człowieku, podziwiam Pieśni z drugiego piętra i doceniam nagrodzony w Wenecji w 2014 roku film Gołąb przysiadł na gałęzi i rozmyśla o istnieniu. About Endlessness nie jest jakimś odejściem od poprzednich produkcji, choć tym razem zza kadru łagodny kobiecy głos wygłasza komentarz do oglądanych scenek, których nie łączy prawie nic. Ot, takie nawiązanie do Baśni z 1001 nocy. Ten trwający niecałe osiemdziesiąt minut wydaje się płynąć powoli, nie prowadzi do jakiegoś konkretnego punktu fabularnego będąc zlepkiem prawie wcale nie powiązanych scen, a dobrodusznego humoru jest tutaj jak na lekarstwo. Film będzie miał swoich zażartych obrońców, a od publiczności będzie wymagał znajomości poprzednich produkcji reżysera i otwartości na jego unikalny styl.

Zobacz również: Klub Samotników. Oto 10 reżyserów, którzy wybrali drogę artystycznej izolacji

Perfekcyjnie skomponowane kadry przykuwają uwagę od samego początku. Para kochanków unosi się nad miastem w rytm lirycznej muzyki wygląda jak ożywiony obraz Marka Chagalla. Dwoje ludzi siedzących na ławce na wzgórzu komentuje zmieniającą się porę roku, a w tle widzimy odlatujący powoli klucz gęsi. Jakiś mężczyzna skarży się, jego dawny kolega ze szkoły zignorował go kiedy mijali się na ulicy. Młode dziewczyny zaczynają tańczyć na ulicy do muzyki dobiegającej z restauracji, otrzymując brawa od zgromadzonych tam klientów. W innej znowu scenie młoda para małżeńska fotografuje się z noworodkiem przed jakimś budynkiem publicznym, a ojciec wydaje z siebie przy tym komiczne dźwięki. Rodzice starannie oporządzają grób zmarłego dawno syna. W powracającym motywie oglądamy księdza, który przechodzi kryzys wiary w Boga: najpierw śni mu się, że niesie krzyż ulicami Sztokholmu, potem próbuje uzyskać poradę u lekarza, by w końcu upić się na mszy do nieprzytomności. Zrozpaczony znowu biegnie do lekarza, który przejmuje się bardziej tym, by zdążyć na autobus, niż leczeniem zdesperowanego pacjenta.

Kadr z filmu About Endlessness / fot. materiały prasowe

Kadr z filmu About Endlessness / fot. materiały prasowe

Jest tu tęsknota, melancholia, smutek, afirmacja życia, zaduma nad śmiercią i przemijaniem. About Endlessness jest głęboko humanistycznym filmem, w którym reżyser kolejny raz kontempluje nasze życie, składające się z małych, niby przypadkowych momentów. W każdym z nich znajduje coś niezwykłego. Takich twórców w dzisiejszym kinie jest naprawdę niewielu.

Ocena: 70/100

Kadr z filmu Guest of Honour / fot. materiały prasowe

Kadr z filmu Guest of Honour / fot. materiały prasowe

Guest of Honour, reż. Atom Egoyan

Kanadyjski reżyser (Słodkie jutro, Gdzie leży prawda) od kilku lat ma problem z połączeniem artystycznej wrażliwości z początku jego kariera z komercyjnymi aspiracjami. Naiwności i głupoty w jego scenariuszach mnożą się na potęgę (przykładem są Pojmani), przez co filmy Egoyana ocierają się o kino klasy B. Tak też rzecz ma się z Guest of Honour, najnowszą produkcją twórcy, która startowała w wyścigu po Złotego Lwa.

Zobacz również: Recenzja filmu Klub „Exotica” (1994)

David Thewlis wciela się w inspektora sanepidu Jima, którego w swoich wspomnieniach próbuje zrozumieć jego córka Veronica (Laysla De Oliveira). Jim niedawno zmarł, a kobieta konsultuje szczegóły pogrzebu z lokalnym księdzem (Luke Wilson). Z rozmowy tego dwojga dowiadujemy się kolejnych szczegółów życia rodzinnego tych dwojga oraz niespodziewanych sekretów. Czego tutaj nie ma! Podejrzenie o zdradę pozamałżeńską, nieszczęśliwy wypadek zakończony pożarem i śmiercią, walkę z nieuleczalną chorobą, oskarżenie o molestowanie seksualne wobec osoby nieletniej, nadużywanie swojej zawodowej pozycji w celu zdobycia informacji… Jest też kilkunastoletni królik, królicze uszy smażone w oleju i królicze łapki na szczęście. Katalogiem pomysłów można obdzielić kilka innych filmów.

Kadr z filmu Guest of Honour / fot. materiały prasowe

Kadr z filmu Guest of Honour / fot. materiały prasowe

Egoyan nawet nieźle panuje nad natłokiem informacji i zdarzeń w Guest of Honour, ale znowu przedobrza jeżeli chodzi o wiarygodność. Wiele wydarzeń wywołuje niezamierzony śmiech politowania, są tu sceny zwyczajnie głupie i zwroty akcji, które działają tylko na papierze. Niezbyt przekonująco wypadły postacie. Veronica wydaje się irytująco egzaltowana i zbyt inteligentna, by popełniać pewne błędy. Wątek z obleśnym kierowcą autobusu cierpi głównie ze względu na to, że jego postać jest jednowymiarowym, marnym konstruktem. Ogląda się to całkiem przyjemnie, ale gdy tylko szare komórki zaczynają działać, irytacja nie pozwala cieszyć się z oglądanej historii.

Ocena: 40/100

Zobacz pozostałe artykuły z 76. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Wenecji

Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe

Redaktor

Dziennikarz filmowy i kulturalny, miłośnik kina i festiwali filmowych, obecnie mieszka w Londynie. Autor bloga "Film jak sen".

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?