Półmetek 31. Warszawskiego Festiwalu Filmowego za nami. Filmy bywają lepsze i gorsze, ale niezmienne jest to, iż sale kinowe w Kinotece i Multikinie zapełniają się w pełni koneserami filmów. W szóstej już relacji festiwalowej prezentujemy oceny kolejnych obejrzanych filmów – polskiego filmu nowelowego, dramatu z kraju Farhadiego i koreańskiego koktajlu gatunkowego. Wszystkie poprzednie relacje możecie przeczytać w naszej specjalnej festiwalowej zakładce lub klikając TU.
„Nocna zmiana” – Konkurs Międzynarodowy
Na pierwszy ogień idzie „Nocna zmiana” w reżyserii Niki Karimi. W Polsce też kiedyś powstał film o tym tytule. Wspominam o nim, gdyż i w irańskiej „Nocnej zmianie” zachodzi drastyczna zmiana w świecie bohaterów. Polski dokument portretował przewrót polityczny, natomiast w irańskim filmie przemiana jest skromniejsza, gdyż następuje wewnątrz osoby. Otóż główna bohaterka Nahid (Leyla Zareh) zauważa, że jej mąż Farzad (Mohammad Reza Foroutan) z nieznanych powodów stał się mrukliwy i przygaszony. Z pracy wraca coraz później i notorycznie przesiaduje w samochodzie. Do Nahid dochodzą również plotki, iż jej małżonek myśli o próbach samobójczych. Kobieta postanawia więc odkryć, co kryje się za przemianą jej męża.
Film Niki Karimi zaczyna się jak klasyczny irański dramat społeczny. Z biegiem czasu wzrastają tajemnice, a obserwowane przez nas quasi-detektywistyczne śledztwo bohaterki „Nocnej zmiany” nadaje filmowi cechy thrillera paranoicznego. Jednak na rozwiązania nie trzeba długo czekać, a gdy aura tajemnicy i zagrożenia całkowicie opadnie film, zamienia się w zwykłą telenowelę, gdzie rozmowę zastępuje krzyk i płacz. A kolejnych fabularnych kolein nie są w stanie ukryć nijakie – muzyka, zdjęcia i aktorzy. Zamiast trzymać w napięciu, czekamy z niecierpliwością na koniec seansu. „Nocna zmiana” jest prezentowana w ramach Konkursu Międzynarodowego, lecz nie wróżę filmowi żadnych nagród.
Ocena Movies Room: 45/100
„Nowy świat” – Konkurs 1-2
Kolejny film to polski dramat „Nowy świat” w reżyserii Elżbiety Benkowskiej, Łukasza Ostalskiego i Michała Wawrzeckiego. Jak można przeczytać w opisie filmu, przyglądamy się losom trojga młodych bohaterów z Białorusi, Ukrainy i Afganistanu, dla których Polska stała się tytułowym „nowym światem”. Twórcy postawili sobie świadomie lub nieświadomie zadanie stworzenia uniwersalnego obrazu imigrantów w Polsce, lecz w swoich nowelach przedstawiają wyłącznie wydumane historie. Jest historia Białorusinki Żanny (Olga Aksyonova), której mąż muzyk-opozycjonista siedzi w więzieniu, a ona wdaje się w romans z Polakiem. Dlaczego nie kocha już męża? Tego się nie dowiemy. Druga historia „Azzam” to losy Afgańczyka (Hassan Akkouch), który w ojczyźnie pomagał polskim żołnierzom jako tłumacz, przez co uważany jest za zdrajcę. W Polsce pracuje w klubie nocnym założonym przez poznanego na misji żołnierza. Nad Wisłą prześladują go jednak nie tylko odgłosy wojny, ale i homoerotyczna relacja z szefem, tylko bez coming-outu. Trzecia historia „Wera” opowiada o transseksualiście z Ukrainy (Karina Minaeva), do którego przyjeżdża dawno niewidziany ojciec (Stanislav Boklan) i syn.
Polemizowałbym, czy imigranci identyfikują się z problemami ekranowych postaci: transseksualizmem, homoseksualizmem czy politycznym celebryctwem. Myślę, że ich historie są bardziej prozaiczne. Niestety jedyne, co łączy „Żannę”, „Azzama” i „Werę” z imigrantami, to imigranccy bohaterowie oraz ich krótkie spotkanie w okolicach warszawskiej palmy. Pochwalić można wyłącznie ostatnią nowelę, która jest najlepiej wykonana i zapewne obroniłaby się występując samodzielnie. Jest w niej dobrze rozrysowany dramat, konflikt i humor. Również w przeciwieństwie do pozostałych prezentuje Warszawę składającą się z szarych bloków i zatłoczonej komunikacji miejskiej, a nie tylko pocztówkowego centrum miasta. Pozostałe nowele są enigmatyczne, brakuje w nich dramaturgii, puenty, a wykonanie przypomina seriale TVN-u.
Ocena Movies Room: 40/100
„Alicja w krainie pracusiów” – Konkurs Wolny Duch
Trzeci film to „Alicja w krainie pracusiów” – pełnometrażowy debiut reżysera Ahn Gooc-jina. Oprócz tytułu nie ma za wiele nawiązań do słynnej „Alicji w krainie czarów”. Otóż jedyną dziurą, w jaką wpada główna bohaterka Soonam (Jung-hyun Lee), to ta budżetowa. Pracuje od szesnastego roku życia, lecz braki w finansach prześladują ją non stop. Na domiar złego pech i problemy zdrowotne nie omijają jej męża, przez co to ona staje się żywicielem rodziny.
Koreański film w przeciwieństwie do wcześniej przedstawianej „Nocnej zmiany” zaskakuje sprawnością łączenia gatunków. Pomaga w tym podział na trzy rozdziały, dwa dłuższe i jeden krótszy, zawierające retrospekcje. Podobnie jak irański film, „Alicja…” zaczyna się jak dramat społeczny, tylko z symetrycznymi zdjęciami rodem z Wesa Andersona. Natomiast później po drodze dołączają komedia policyjna, czarna komedia, a w finale, gdy wszystkie zawiłości oraz punkt wyjścia fabuły zostają wyjaśnione, „Alicja…” staje się rasowym kinem zemsty spod znaku „Oldboya”. Jednakże satyra na wyścig szczurów oraz „South Korean dream” zatraca się w gatunkowej przekładance i nie wybrzmiewa odpowiednio mocno. Do tego wielu może odrzucić ekspresyjne azjatyckie aktorstwo. Gdyby na festiwalu była nagroda za ilość wylanych łez, to główna bohaterka byłaby faworytką.
Ocena Movies Room: 63/100
31. WFF potrwa do 18 pażdziernika.