Łódzka galeria handlowa Sukcesja świeci pustkami. Jest 25 czerwca. Za godzinę rozpocznie się mecz Polska-Szwajcaria. Też zamierzam go obejrzeć, ale wpierw próbuję się rozeznać w nowym miejscu, by potem bez przeszkód trafić do festiwalowego kina Transatlantyku. Wszystko zauważam za późno – baner na zewnątrz budynku, punkt informacyjny, wreszcie strzałki na podłodze: „Kino festiwalowe – 4 p.”
Galerie handlowe nie służą festiwalom filmowym. Trudno w nich wytworzyć odpowiednią atmosferę, daleką od zakupów i popcornowych superprodukcji. Helios w Sukcesji ma jednak przyjemny klimat. Wydaje się odcięty od reszty centrum. Tylko przy wejściu trzeba dokonać trudnego wyboru. Na wprost od windy lśni logo klubu fitness. Biel i zieleń kuszą. Natomiast kino jest ciemne, wcale nie wydaje się tak zachęcające. Poza tym ludzie idący na siłownię wyglądają na zdrowszych i bardziej zadowolonych. W windzie czy na schodach łatwo poznać, kto dokąd zmierza, wystarczy porównać wielkość bicepsów.
Festiwal nadmiaru
Dołączam jednak do bladych i zafrasowanych miłośników kultury niefizycznej. Przyjechałem tylko na trzy dni, ale dobry tydzień zajęło mi ułożenie odpowiedniego kalendarza projekcji. Transatlantyk cechuje nadmiar. Nie tylko filmów jest dużo, ale zostały zgrupowane w przeszło 20 sekcjach. Połapanie się w charakterze każdej z nich sprawia spory kłopot. Każdy jednak powinien znaleźć tam coś dla siebie – od zwycięzców największych festiwali, przez filmy krótkometrażowe, po animacje.
Wybieram siedem tytułów z pięciu sekcji. Do tego dołączam przyprawę w postaci trzech spotkań. Twórca Transatlantyku, Jan A.P. Kaczmarek, ma ambicję stworzyć festiwal filmu, muzyki i idei. W programie znalazły się więc także koncerty. W moim przypadku muzyka sprowadza się do Q&A z kompozytorem muzyki do rumuńskiego Horyzontu. Idee towarzyszą spotkaniu z filmoznawcą, Pawłem Sołodkim, który opowiada o kinie LGBT. Wreszcie długi panel twórcy plakatów, Tomasza Opasińskiego, prezentuje najbardziej fachową twarz festiwalu. Oferta edukacyjna dla specjalistów i nie tylko jest zresztą szalenie bogata.
Seksualność i dojrzewanie
Spotkanie z Pawłem Sołodkim odbywa się po pokazie filmu Potwór z szafy. Opowieść o dojrzewaniu i godzeniu się ze swoją seksualnością nie ma w sobie nic odkrywczego, ale broni się energetyczną formą. Reżyser szczególnie dobrze oddaje erotyczne napięcie, które pulsuje w bohaterze. Zasadniczo jednak obraz poddaje się przyjaznym widzowi regułom niezależnych filmów o nastolatkach. Wchodzenie kina LGBT w urokliwe konwencje jest jednym z tematów poruszanych przez Sołodkiego. „Jeśli film ma być adwokatem w sprawie, musi być lubiany” – mówi filmoznawca.
Kino LGBT wciąż uchodzi za interwencyjne, obowiązkowo przekazujące bardzo konkretne przesłanie, dlatego można odnieść wrażenie, że próbuje się przypodobać widzowi. Stąd wśród bohaterów dominują przystojni, młodzi mężczyźni z klasy średniej. Co ciekawe, geje wciąż częściej pojawiają się na ekranie niż lesbijki. Obraz kina LGBT powoli się jednak zmienia, stawia na obyczajowy realizm i ucieka od społecznej interwencji.
W programie Transatlantyku nie brakowało zresztą filmów o tej tematyce, pokazując jak różnorodne się staje. Potwór z szafy dotykał jeszcze jednego istotnego motywu tej edycji – dzieciństwa i wchodzeniu w dorosłość. Z zaledwie siedmiu filmów, jakie widziałem, aż cztery w jakiś sposób nawiązywały do tego zagadnienia. Najwspanialszym z nich byli Mali faceci. Historia przyjaźni dwóch chłopców zaskakiwała urokiem obyczajowej obserwacji i bolesną prawdziwością prezentacji problemu. Co ciekawe, szalenie subtelnie pojawia się również motyw homoseksualny.
Zobacz również: TOP7 filmów z latem w tytule
Plakat nie jest sztuką
Okazuje się jednak, iż Jan A.P. Kaczmarek miał inny plan ideowy na tę edycję festiwalu. Tomasz Opasiński tłumaczył wymowę zaprojektowanego przez siebie plakatu imprezy. Wokół głowy człowieka tkwią mury, które nie pozwalają mu spojrzeć na problemy, jakie dzieją się tuż przed jego nosem. Jednym z takich problemów jest migracja i to ona znajdowała się na pierwszym planie. Brakowało jednak hasła, które by do tego nawiązywało, zaś plakat okazał się zbyt enigmatyczny, by zwykły odbiorca miał szansę to odkryć.
Paradoksalnie, Opasiński mówił o konieczności jasnej wymowy plakatu. W końcu jego celem jest promocja. Plakaty filmowe różnią się jednak od tych festiwalowych. Zostają poddane ostrym rygorom, wynikającym z badań – na co spogląda przechodzień, jak reaguje na poszczególne elementy. Dlatego często wyglądają podobnie, odpowiadają na pewien komercyjny wzorzec. Muszą bowiem sprzedać film, a nie tworzyć samoistną artystyczną wartość. Co więcej, plakaty nierzadko trochę przekłamują rzeczywisty charakter produkcji, do której powstały. Chodzi bowiem o przyciągnięcie widza, a nie ostateczne zadowolenie z seansu.
Łódzki festyn
Niektóre słowa Opasińskiego brzmiały brutalnie, ale opisywał on skrajnie biznesową twarz kina. Transatlantyk zaś jest festiwalem nie tylko idei, ale też ideowym. Fakt, że niemal wszystkie wydarzenia były bezpłatne, stanowi unikalną sytuację. Festiwal zresztą musi budować swoją markę trochę od nowa. Do Łodzi trafił z Poznania. Pojawienie się w świadomości mieszkańców nowego miasta nie jest łatwe. Łódź została obwieszona bannerami Transatlantyku, wzdłuż ulicy Piotrkowskiej zawisły chorągiewki. Tam też stanęło słynne Kino Łóżkowe, gdzie można oglądać filmy w najlepszej pozycji na świecie – leżącej.
Ostatni film, jaki widziałem w trakcie festiwalu, był historią meksykańskiego fotografa, który przez całe życie fotografował miejsca wypadków, mordów i katastrof. Nie była to jednak mroczna produkcja. Kino Helios, choć ciemniejsze od sąsiedzkiej siłowni, gościło festiwal wielobarwny, dotykający poważnych spraw, ale z pewnością niemający na celu przytłoczenia widza. Niczym animacja Chłopiec i świat Transatlantyk jest społecznie zaangażowany, czasem budzi gorzkie myśli i potrafi poruszyć, ale ma w sobie coś z kolorowego festynu – w końcu określenie „festiwal” zobowiązuje.
Ilustracja wprowadzenia: mat. prasowe