Żadna praca nie hańbi?
W polskim kinie praca ochroniarza w supermarkecie została wykorzystana jako punkt wyjścia do stworzenia rasowego thrillera. W filmie Stéphane’a Brizé’a powyższe elementy służą, jako wstęp do zaprezentowania głębszej społecznej analizy. Francuski film Miara człowieka to duchowy bliźniak ostatniego filmu braci Dardenne Dwa dni, jedna noc. Podobna jest nie tylko filmowa forma, ale i humanistyczna, pracownicza tematyka filmu.
Bohaterem filmu jest Thierry (Vincent Lindon). Mąż i ojciec niepełnosprawnego syna. Od roku na bezrobociu. Przez pierwszą połowę filmu oglądamy jego zmagania z groteskowym systemem zdobywania pracy w ujęciu państwowym i prywatnym. Urzędy pracy wysyłają go tylko na niepotrzebne kursy, albo szkolenia z rozmów kwalifikacyjnych, podczas których dyskutuje się o tym jak głośno mówić i jak siedzieć na krześle. Korporacyjni rekruterzy zaś przeprowadzają rozmowy wstępne, by na koniec powiadomić, że miło było poznać, ale szanse na pracę są minimalne. W drugiej połowie filmu Thierry otrzymuje posadę ochroniarza w supermarkecie. Jego zadaniem jest kontrola oraz dosłowne „patrzenie na ręce” klientom oraz pracownikom sklepu. Jednak przez bezkompromisowość oraz drobiazgowość zaleceń szefostwa powoli zaczyna kiełkować w Thierry’m opór.
W formie Miara człowieka została zrealizowana w podobny minimalistyczny sposób jak nominowany do zeszłorocznych Oscarów Dwa dni, jedna noc braci Dardenne. Losy głównego bohatera śledzimy więc w stylu dokumentalnym, aby jak najbardziej uwiarygodnić przedstawianą historię. Kamera jest prowadzona z ręki, portretuje głównie korpusy postaci, ujęcia są długie i obywają bez ingerencji montażystów, a muzyka pojawia się wyłącznie wtedy, gdy włączają ją bohaterowie filmu. Jednak w przeciwieństwie do ostatniego filmu braci Dardenne w Mierze człowieka, za wyjątkiem finałowej sceny, ujęcia są statyczne, a dynamikę umiejętnie wprowadzają dialogi. Ponadto wykorzystywanie scen z monitoringu czy filmowanie „zza węgła” wprowadza nas w stan obserwacji, który właściwie podchodzi pod program typu reality show, tylko ukazujący mniej łaskawe oblicze pionu kierowniczego niż produkcjach spod znaku „Kryptonim szef”.
Miara człowieka to również show jednego aktora. Jednak nie w rozumieniu megalomańskiego aktorstwa Meryll Streep. Vincent Lindon kreuję postać za pomocą wyważonych, minimalistycznych środków aktorskich. Francuz wypada niezwykle naturalnie. Ani przez chwilę nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie, że nie jest to pan Thierry ze sklepu, a uznany aktor i figura wykreowana na potrzeby filmu. Lindon perfekcyjnie oddaje rozdarcie postaci, która sama kiedyś niesłusznie zwolniona pracy, teraz musi asystować przy upokarzających scenach i wyrzucaniu ludzi z pracy za błahostki. Podobnie uznało jury na festiwalu w Cannes, które nagrodziło występ aktora Złotą Palmą.
Wśród wad filmu upatrywałbym niepotrzebną chęć zdobycia naszej sympatii dla Thierry’ego poprzez wykreowanie go na swoistego Waltera White’a neorealizmu. Nie chodzi tu o proletariacki wygląd i wąsiska, a o wątek niepełnosprawnego syna. Wydaje mi się, że historia wybrzmiałaby mocniej oraz nabrałaby uniwersalizmu również bez takich odreżyserskich dodatków. W końcu sama historia, która dotyczy przecież kwestii humanizmu i godności ludzkiej, posiada odpowiedni ciężar. Ponadto film nieudolnie próbuje pozować na neutralny przekaz, lecz zbyt widocznie widać podprogowe lewicowe zacięcie twórcy, który przedstawia problem w dosyć przerysowanym wymiarze, gdzie pracodawcy są na tyle zdesperowani, aby zwiększyć dochody, że z jednej strony kreują fałszywą życzliwość, a z drugiej mieszcząc się w granicach prawa prześladują pracowników i wykorzystują byle pretekst, aby ich zwolnić. Nie twierdzę, że takich przypadków nie ma, lecz w tej konkretnej filmowej rzeczywistości jest to nadmierne piętrzenie problemów i wysublimowane, ale posługiwanie się kliszą złego kapitalistycznego pracodawcy.
Miara człowieka to kameralnie opowiedziany dramat jednostki, który wciąga od pierwszej do ostatniej sceny. Zadaje pytanie czy faktycznie żadna praca nie hańbi oraz na ile człowieczeństwa i autonomii możemy sobie pozwolić, gdy nie posiada się poszukiwanych przez rynek pracy kwalifikacji. Jeśli jesteście fanami kina braci Dardenne i szukacie filmu, po którym możecie podyskutować o czymś poważniejszym niż supremacja Hulka nad Iron Manem, to Miara człowieka będzie dla Was idealną propozycją na seans.
Ilustracja: materiały prasowe