Jeżeli śledzicie nasze codzienne relacje z Cannes, to pamiętacie być może, że wczorajszy dzień upłynął pod hasłem „rodzina”. Dziś tak złożyło się, że tematem przewodnim byli odmieńcy. W sensie subkulturowym w rosyjskim filmie autora Ucznia, w egipskim debiucie ukazującym zniekształconych fizycznie ludzi, francuskiej opowieści o homoseksualistach i skandynawskiej historii z pogranicza fantasy.
Zobacz również: Zimna wojna – nowy klip z filmu przed premierą w Cannes
Konkurs główny
Leto (Summer)
reż. Kiriłł Sieriebriennikow
Dziwnie było oglądać wywiady i rozmowy z członkami ekipy filmowej, którzy w Cannes musieli tłumaczyć się za reżysera. Sieriebriennikow przebywa obecnie w areszcie domowym w Rosji i nie został wypuszczony przez władze, aby promować swoją najnowszą produkcję. Szkoda, bo Leto (czyli „lato”) zostało gorąco przyjęte przez publiczność i było pierwszym poważnym tytułem festiwalu.
Leningrad, początek lat 80. Rozluźnienie reżimu w ZSRR doprowadziło do tego, że po okiem Partii organizowane są tzw. kluby rockowe, gdzie młodzieżowe zespoły mogą prezentować swoją twórczość przed nastoletnią publicznością. Choć jest to prawdziwy powiew Zachodu, to i tak teksty muszą być wcześniej zaakceptowane przez cenzurę, a widzowie nie mają szans na tańce czy inne żywiołowe reakcje. Mimo wszystko zmiana jest ogromna i kolejne zespoły, pod wpływem takich grup jak T.Rex, Velvet Underground, Sex Pistols, Blondie i Talking Heads, zaczynają tworzyć własną muzykę. Leto jest w miarę luźne fabularnie, co jest jego zaletą, ale i wadą, bo film jest przez to odrobinę zbyt rozwleczony. Oglądamy grupę przyjaciół, którzy oscylują wokół Mike’a (Roman Bilyk). Mężczyzna jest najbardziej doświadczonym muzykiem, pisze swoje teksty, tłumaczy amerykańskie i angielskie przeboje, a jego główną inspiracją jest Lou Reed (co widać zresztą w jego stylu ubierania się). Mike ma malutkiego syna, którego wychowuje z Nataszą (Irina Starshenbaum), jakąś nudną pracę oraz wielki autorytet. Na pięknej piaszczystej plaży, podczas wypadu grupy nad morze, do jego otoczenia dołącza niejaki Wiktor (Teo Yoo), młody i utalentowany autor piosenek. Jego chwytliwe melodie i inteligentne tekst od razu przykuwają uwagę słuchaczy.
Dla znawców tematu, czyli miłośników rosyjskiej muzyki rockowej, Leto będzie świetną historią o kulisach powstania kultowego zespołu Kino. Choć może aktorzy nie mają zbyt wielkiej charyzmy, żeby unieść swoje postaci, muzyka broni się sama. Wplecione w fabułę teledyski, w których pojawiają się animacje, a przypadkowi przechodnie zaczynają śpiewać przeboje Talking Heads czy Lou Reeda, są bezcenne i magiczne. Dobrze wypada motyw trójkąta miłosnego między Mike’iem, Nataszą i Wiktorem. Nietrudno jednak dojść do wniosku, że skrócenie niektórych wątków, ograniczenie natrętnego zabiegu, gdy jedna z postaci zwraca się do kamery, na pewno wyszłoby filmowi na dobre.
Ocena: 70/100
Yomeddine
reż. A. B. Shawky
Rzadko zdarza się, żeby pełnometrażowy debiut reżyserski trafił od razu do konkursu o Złotą Palmę. Po obejrzeniu tej egipskiej produkcji łatwiej zrozumieć selekcjonerów, których zapewne urzekła podnosząca na duchu historia wyrzutków żyjących na śmietniku społeczeństwa.
Beshay (Rady Gamal) to czterdziestoletni mężczyzna mieszkający w koloni dla trędowatych. Choroba pozostawiła na jego ciele nieodwracalne zmiany i trudno jego aparycję oraz zniekształcone ciało uznać za zbyt atrakcyjne. Ale ponieważ żyje on w otoczeniu podobnych mu dziwaków i odmieńców, nigdy nie był to dla niego problem. Kiedy jednak umiera jego żona, Beshay zdaje sobie sprawę, że pozostał na świecie sam. Postanawia odnaleźć rodzinę, która porzuciła go jako kilkuletniego chłopca przed bramą kolonii. Zostawia za sobą codzienne przeszukiwanie góry śmieci oraz spotkania z przyjaciółmi i pakuje zaprzęgnięty w osiołka wóz wyruszając do miasta oddalonego o tysiące kilometrów. Jego niespodziewanym towarzyszem podrózy będzie młody chłopak Obama (Ahmed Abdelhafiz) z sąsiadującego z kolonią trędowatych sierocińca. Dzieciak jest najbliższym przyjacielem Beshaya i podobnie jak jego, nic go nie trzyma w tym miejscu.
Pierwsze skojarzenie, jakie przychodzą na myśl podczas projekcji, to film Edi Piotra Trzaskalskiego. Yomeddine odziedziczył wszystkie plusy i minusy tego porównania. Jest liryczny, ale momentami zbyt łzawy, mądry i przemądrzały zarazem, ma serce po właściwej stronie, ale nie stroni od skrótów i uproszczeń. Jest kilka świetnych scen, jak choćby ta, w której Beshay, popychany przez pasażerów w pociągu, krzyczy „Jestem człowiekiem!”. Urocza i słodka historia przyjaźni powinna się jednak spodobać festiwalowej publiczności, wyczulonej na ludzką odmienność.
Ocena: 65/100
Plaire, aimer et courir vite (Sorry Angel)
reż. Christophe Honoré
Francuskie filmy w selekcji konkursowej Cannes zawsze podejmowane są przez dziennikarzy z rezerwą i tym razem była ona usprawiedliwiona. Honoré przygotował swoisty sequel do 120 uderzeń serca, prezentowanego w ubiegłym roku w tej samej sekcji. Ba, jego bohater nawet w pewnym momencie wybiera się na spotkanie organizacji ACT UP. Akcja rozgrywa się w środowisku homoseksualistów we Francji w latach 90. ubiegłego wieku. Narracja prowadzi nas do spotkania pomiędzy uznanym pisarzem i aspirującym reżyserem. Jacques (Pierre Deladonchamps) mieszka w Paryżu i ma na koncie sukces literacki, wychowuje syna (na spółkę z matką chłopca), ale nad jego przyszłością wisi widmo AIDS, bo jest nosicielem tej śmiertelnej choroby. Arthur (Vincent Lacoste) jeszcze nie wie kim chce być w przyszłości, ma dziewczynę, którą zdradza z mężczyznami i mieszka w Bretanii. Przypadkowe spotkanie obu bohaterów w kinie (podczas projekcji filmu Fortepian) odmieni ich życie.
Jeżeli reagujecie wysypką na długie, intelektualne dyskusje w kinie francuskim, to omijajcie Plaire, aimer et courir vite szerokim łukiem. Przez wiele czasu w filmie nie dzieje się zbyt wiele, rozmowy postaci chciałoby się przewijać, choć co jakiś czas pojawiają się jakieś ważne motywy. Film utkany jest oczywiście aluzjami do wirusa HIV dziesiątkującego gejów w tamtym czasie. Nie zabrakło też kontrowersyjnych scen zbliżeń intymnych. Ta smutna historia niestety nie porusza, zostawiając widza obojętnym. Skrócenie filmu o trzy kwadranse nadałoby filmowi jakże potrzebnej energii.
Ocena: 40/100
Un Certain Regard
A genoux les gars (Sextape)
reż. Antoine Desrosières
Komedia o dziewczynie szantażowanej przez oślizłego typa, który nagrał na komórce jej oralny stosunek z jego kolegą i jednocześnie chłopakiem jej siostry. Temat ryzykowny, z którego francuski reżyser wyszedł pokiereszowany. Nie tylko wątpliwa jest lekkość, z jaką bohaterki filmu przechodzą nad upokarzającym faktem, jakim jest „obsługiwanie facetów”, do porządku dziennego, to jeszcze mowa o jakichkolwiek konsekwencjach takich zachowań (choćby zdrowotnych) jest praktycznie zerowa. Nie można zarzucić twórcy tego, że stara się zaadresować swój film do młodego pokolenia, aranżując wiele scen z humorem i doskonałą obserwacją, ale moralny wydźwięk filmu, sprowadzony do zasady oko za oko, jest wielce wątpliwy.
Ocena: 40/100
Gräns (Border)
reż. Ali Abbasi
Do tej pory najdziwniejszy film festiwalu i trudno go będzie przebić. Historia brzydkiej strażniczki granicznej, która ma niesamowity dar „wąchania” ludzkich emocji. Kobieta nosem potrafi wyczuć przemycany alkohol, skrywane sekrety w postaci pornografii dziecięcej oraz zbliżające się zwierzęta. Przez rodziców utrzymywana w świadomości, że swój dar i szpetny wygląd zawdzięcza błędnemu chromosomowi. Dopiero po spotkaniu podobnej do niej osoby zacznie odkrywać swoją prawdziwą naturę.
Gräns ma mnóstwo niekomfortowych, naturalistycznych scen i atmosferę przesyconą nastrojem z baśni braci Grimm. Jak na Skandynawską produkcję przystało, odwołań do natury jest też co niemiara. Tytuł ten ma szansę zostać jednym z nowych filmów kultowych, oglądanych przez publiczność lubujących się w cudacznościach, dziwnościach i świecie z ludowych podań ifantastyki przenikających do naszej rzeczywistości.
Ocena: 70/100
Zobacz pozostałe artykuły związane z 71. Międzynarodowym Festiwalem Filmowym w Cannes.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe