Trzeci dzień festiwalu i w konkursie pokazano trzy europejskie dramaty. Jeden o byłych narkomanach, próbujących wrócić do życia w społeczeństwie, drugi opowiadający o toksycznej matce, mieszającej w głowie swojej córki, oraz wydumany thriller z podtekstem erotycznym. Niestety, zwiastujący pikanterię film okazał się najmniej smacznym kąskiem tego dnia.
Konkurs główny
Eva
reż. Benoit Jacquot (Francja / Belgia)
Nie mogę przypomnieć sobie ostatniego festiwalu filmowego, w którym zabrakłoby produkcji z Isabelle Huppert (Elle). Francuska aktorka przeżywa prawdziwy renesans obecności na ekranie, obalając tym samym teorię, że nie ma ciekawych ról dla kobiet w średnim wieku. W najnowszym obrazie, opartym na powieści Jamesa Hadleya Chase’a, którą w latach 60. przeniósł na ekran Joseph Losey, Huppert wciela się w tytułową Evę, ekskluzywną prostytutkę, która zawraca w głowie młodszemu od niej Bertrandowi (Gaspard Ulliel). Mężczyzna odniósł sukces jako dramaturg po tym, jak jego klient, znany pisarz, zmarł w wannie, zostawiając po sobie nigdy nie wydany manuskrypt. Podszywając się tym samym pod prawdziwego artystę, Bertrand zastanawia się, jak wybrnąć z sytuacji, w której jego patroni oczekują kolejnej sztuki teatralnej. By zwalczyć nieistniejącą „blokadę pisarską” udaje się do domku w górach, który należy do jego dziewczyny. Tam natknie się na włamywaczy, którzy rozgościli się w domu – będzie nim pewien mężczyzna ze swoją klientką. Eva to kobieta, która nie przebiera w słowach i czynach – dość szybko najpierw nakrzyczy, a potem znokautuje Bertranda, który nie do końca wie, co stało się tego wieczora.
Drogi obojga bohaterów skrzyżują się ponownie, ale tym razem on będzie chciał dowiedzieć się więcej o tajemniczej kobiecie. Zaczynają się spotykać, a Bertrand traktuje rozmowy z Evą jako materiał do swojej kolejnej sztuki. Niestety, po dość interesującym otwarciu z biegiem czasu film traci impet i pomysł. Brak większej motywacji dla postępowania bohaterów irytuje najbardziej. Oglądanie duetu Huppert – Ulliel jest największą atrakcją Evy, ale już akcja i dialogi pozostawiają wiele do życzenia. Zupełnie jak sztuka, którą usiłuje napisać Bertrand – jego dziewczyna skwituje pierwszy szkic mówiąc: „Strasznie to płaskie!”. Prorocze słowa.
Ocena: 40/100
La prière (The Prayer)
reż. Cédric Kahn (Francja)
Thomas (Anthony Bajon) trafia do ośrodka dla narkomanów gdzieś w górach u podnóża francuskich Alp. Dwudziestolatek nie potrafi wyzwolić się spod nałogu i pobyt w prowadzonym przez księdza przybytku może być dla niego ostatnią szansą. Pierwsze trzy tygodnie mijają dość szybko: codzienna rutyna, modlitwy i praca pozwalają chłopakowi pozbyć się trucizny z organizmu. Jednak słaba psychika wygrywa i Thomas po wybuchu złości gotów jest opuścić ośrodek i wrócić do dawnego życia. Przypadkowe spotkanie z córką gospodarzy, u których pracują byli narkomani, zmieni jego zdanie.
La prière jest pozornie łatwym do przewidzenia filmem o walce z nałogiem, gdzie bohater potyka się, ale w końcu wstaje, by zwyciężyć. Na szczęście Cédric Kahn podchodzi do tematu z miłością i cierpliwością, nie osądzając żadnej ze swoich postaci. Użycie religii jako odskoczni od codzienności nie ma w sobie nic pretensjonalnego – film nie jest ani apoteozą wiary, ani jej wyśmianiem. Znajdziemy w filmie co prawda ograne motywy wizualne, jak konwulsje, przemoc, wzruszające powroty, ale układają się one w fascynującą i niebanalną opowieść. Reżyser pozawala nam też poznać historie innych narkomanów, którzy latami borykają się ze słabościami. Otwarte zakończenie dodają obrazowi wiarygodności – Khan chce powiedzieć, że reszta życia narkomana to nieustanna praca i walka ze słabościami. Spokojne zdjęcia z monumentalnymi ujęciami gór dodają obrazowi niezbędnej równowagi.
Jako ciekawostkę należy dodać, że filmie w rolę siostry Myriam wcieliła się Hanna Schygulla, siedemdziesięcioletnia aktorka polskiego pochodzenia, która debiutowała w latach 60. w produkcjach kultowego niemieckiego reżysera Reinera Wernera Fassbindera. Scena z nią i z głównym bohaterem, któremu dostaje się po buzi za kłamstwo, jest jedną z najlepszych w całym filmie.
Ocena: 70/100
Figlia mia (Daughter of mine)
reż. Laura Bispuri (Włochy / Niemcy / Szwajcaria)
Brawurowa Alba Rohrwacher jest siłą destrukcyjną w najnowszym obrazie Laury Bispuri, rozgrywającym się na włoskiej wyspie Sardynii. Aktorka gra Angelikę, samotną kobietę o beztroskim usposobieniu, w ciągu dnia paradującą po zapuszczonej farmie w prowokujących strojach, wieczorami upijającą się do nieprzytomności w lokalnej knajpie, robiąc bywalcom loda za postawienie jej drinka. Któregoś dnia na festiwalu rodeo natknie się na nią dziesięcioletnia Vittoria (Sara Casu), wychowywana przez ułożoną Tinę (Valeria Golino). Obie kobiety łączy właśnie dziewczynka – jedna z nich jest biologiczną matką, druga zapewniła jej wychowanie, płacąc Angelice za nie wtrącanie się w ich życie. Teraz, w przededniu swoich urodzin, dziewczynka jest dziwnie zafascynowana nowo poznaną kobietą i zaczyna odwiedzać ją w domu bez wiedzy matki.
Figlia mia jest angażującym studium poszukiwania tożsamości, podążania za instynktem i budowania własnego świata wartości. Dla Vittorii Tina i Angelika to usobienia yin i yang: jedna kochająca, otaczająca ją opieką, troskliwa, druga – wulgarna, wybuchowa, nie potrafiąca rozmawiać z dorosłymi, a tym bardziej z dzieckiem. Interakcja z obdarzoną mroczną stroną kobietą zwiastuje kłopoty, ale reżyserka nie szuka łatwego dramatu, choć będzie niego bardzo blisko. O wiele bardziej interesuje ją psychologiczny wpływ obydwu kobiet na dojrzewającą dziewczynkę.
Ocena: 70/100
Zobacz również: Berlinale 2018, dzień 2: Damsel, Dovlatov, Transit, The Happy Prince
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe