Ars Independent 2017 – relacja z festiwalu w Katowicach

 

Oprócz głównego konkursu, udało mi się złapać jeszcze kilka filmów, jak np. Brigsby Bear (2017, Dave McCary). Mieliśmy już seanse, które zachwycały bohaterami, narrację, kreatywnością, czy formą, ten z kolei kupił mnie już na starcie głównym założeniem fabularnym. Jeśli kojarzycie Netflixowy serial Unbreakable Kimmy Schmidt, to mniej więcej coś w ten deseń. Z tym że cały ten motyw porwania, przetrzymywania i wszystkiego, co tam się dzieje, jest cholernie creepy i nie do pomyślenia. Film jednak obiera tak przyjemny ton, niczym na beztroskiej chmurce haftowanej przez Disneya. Więc samo to tło daje już spory potencjał na komediowe elementy, ale jest w stanie z wdziękiem połączyć je z tymi bardziej smutnymi. Historia postępuje dość żwawo i sporo się dzieje. Nawet jeśli zaczepimy o jakiś wątek poboczny czy minimalne rozwinięcie którejś z postaci to i tak za chwilę wracamy do głównego nurtu. Przez to też widz się nie nudzi, tylko zajada dalej tą chorą potrawą, jaką jest cała ta sytuacja, posypaną lukrem przyjaznego tonu i wszech ogólnej dobroci. O czym tak naprawdę jest ten film? O mocy, jaka drzemie w kreatywności i jak można nią zarazić wszystkich wokół? O kształtującym wpływie telewizji? Prawdopodobnie po trochę z każdego i pewno więcej. Dobrze też, że główny bohater stanowi jakiś punkt zaczepienia, widz może się z nim utożsamiać w dziwnych i niezrozumiałych sytuacjach, gdyż on reaguje podobnie. Bez tego bylibyśmy zagubieni w tym kuriozalnym rollercoasterze. Ah i Mark Hamil też tam grał. 

brigsby

Z sekcji „miasto muzyki” udało mi się złapać dokument Liberation day (2016, Ugis Olte, Morten Traavik), opowiadający o perypetiach zespołu Laibach w Korei Północnej. Nigdy nie potrafiłem oceniać dokumentów, widziałem chyba za mało słabych, aby mieć klarowny pogląd co do nich. Można jednak założyć, że najważniejsze są dwie rzeczy – ciekawy temat i jakość zebranego materiału. Jeśli chodzi o to pierwsze, to nie wiem jak przygody zespołu słynącego z kontrowersji w kraju, który jest stolicą kontrowersji mogą nie wydawać się ciekawe. Jeśli chodzi o sam materiał, podobał mi się sposób, w jaki go dostarczali, naprzemian przeplatając go z wydarzeniami w Korei z tamtego okresu. Materiał z Korei nie jest wciskany nachalnie, tylko zręcznie zmontowany, mający bezpośrednie odniesienie do tego, co się dzieje na pierwszym planie z zespołem. Tak więc, chyba tak, można uznać, że jest to dobry dokument.

laibach

Najlepszym dowodem na to, jak sporo materiału upchane jest w tym festiwalu będzie to, że póki co nie uwzględniłem nawet  20%. Sporo rzeczy będę musiał więc pominąć, jak np. wystawy gier wideo, na których przesiadywałem najmniej. Chociaż ten czas co akurat byłem, bawiłem się przednio. Podobał mi się wybór gier, były to w większości produkcje, do których faktycznie można przysiąść na te 15 min i mieć o nich całkiem rzetelną opinię. Ciekawym pomysłem była też wystawa najgorszych gier świata oraz nocny wernisaż, który akurat zwiedziłem w stu procentach. Znajomy mi po prostu powiedział, że jest całe pomieszczenie w podziemiach wyłożone neonami, niczym mokry sen Refna. Pobiegłem wtem od razu i nie żałowałem, a com widział na VR, to moje. Cieszę się też, że nagrodę Czarnego Konia Gier Wideo wygrało Inside studia Playdead. Zakochałem się w tej grze od pierwszego gameplaya. Chociaż, mogłem się tego spodziewać, w końcu to studio odpowiedzialne też za lubiane przeze mnie Limbo

 Ars Independent 2017 fot Michał Jędrzejowski 9

Z filmowych wrażeń mogliśmy jeszcze zobaczyć cykl Jerzego Kawalerowicza, inne produkcje z „miasta muzyki” oraz Retro Japan, w którego skład wchodziły trzy, wyśmienite klasyki japońskiego anime, czyli Akira, Ghost in the Shell i Perfect Blue. Kawalerowicza niestety odpuściłem, gdyż gryzł mi się z innymi seansami, a o anime nawet nie zaczynam, musiałbym poświęcić trzy osobne artykuły. I to tylko dla samego Satoshi Kona. O, animacje, tego też było dużo. Naprawdę dużo, bo aż trzy oddzielne sety (rok temu były dwa). Wśród moich osobistych faworytów były: 

  • O matko! (Paulina Ziółkowska) – jeśli miałbym komuś wyjaśnić, na jakiej zasadzie działa relacja między matką a synem, pokazałbym mu tą animację. Gratuluję pomysłu i realizacji, trafiła w punkt.
  • Cipka (Renata Gąsiorowska) – właściwie to nie mam o niej nic ciekawego do powiedzenia, po prostu chciałem użyć tego wyrazu w tekście (ale i tak, była jedną z moich ulubionych animacji).
  • [O] (Mario Radev, Chiara Sgatti) –  ciężko ją opisać, dla mnie świat przedstawiony wyglądał jak planeta ziemia rok 8423, gdzie ludzie już wyginęli i jedyne co zostało, to właśnie jakieś purtające stworzenia i dziwactwa, które reagują na dźwięk i wibracje. Jedyne co się zachowało, to krąg życia i cykliczność.
  • Pulsowanie (Yannet Briggiler) – mój #1, totalnie trafił w mój gust, jeśli chodzi o oniryczne, niepokojące obrazy. Całość przypomina jakieś szatańskie limbo pozbawione nadziei, gdzieś w odmętach dalekiego kosmosu. Rewelacja

Akurat animacją, która nie podobała mi się prawie w ogóle, jest ta zwycięska. Wiadomo jednak, że animacje mają to do siebie, że w swej krótkiej formie ich odbiór zawsze będzie bardzo subiektywny. Oceńcie więc sami:

https://www.youtube.com/watch?v=Kp1paRWGYPY

Pokazy wideoklipów były moim ulubionym punktem wieczoru. Wiedziałem wtedy, że nie muszę już robić notatek, mogłem odstawić na bok analizę i po prostu usiąść z browarem, ciesząc się audiowizualnymi dobrociami. Przyznam, że tegoroczne sety podobały mi się znacząco mniej, niż te z zeszłego roku, ale to też może być kwestią ogólnie gorszej jakości na płaszczyźnie teledysków w roku 2017, aniżeli błędnymi wyborami kuratorów. O moich ulubionych, tegorocznych teledyskach zapewne bardziej rozpiszę się w swoim artykule o videoclipach, którego część zawartości zawdzięczam właśnie Arsowi. Tymczasem zostawiam Was ze linkiem do zwycięskiego klipu.

https://www.youtube.com/watch?v=IVNub204dOY

Mimo tego, że byłem tylko na dwóch odsłonach Ars Independent, czuję się, jakbym poznał się na nim dość dobrze. Jest wyjątkowo specyficzny i czuć, że ma swoją osobowość. Każdy kurator i każda osobistość, która przyczyniła się do jego powstania to osoby połączone w jednej pasji – zamiłowania do indie. Przez co też można powiedzieć, że wytworzyła się taka zbiorowa świadomość, taki właśnie Czarny Koń. Porównując właśnie zeszłoroczne pozycje gier, animacji, filmów czy clipów, można zauważyć pewne podobieństwa, pewne gusta i upodobania ludzi, którzy za tymi wyborami stoją. Świadczy to o pewnej tożsamości, jaką wyrobił sobie festiwal. Czarny Koń jest takim Twoim ziomkiem, którego znasz już trochę i jak Ci poleci jakiś film, czy wyśle teledysk, to zawsze obejrzysz. I właśnie to, wydaje mi się jest najlepszym aspektem całego tego zgromadzenia. Właśnie ta tożsamość i wyraźny gust odróżnia Arsa od innych festiwali. Zwiedziłem ich już sporo i zazwyczaj przy każdym skrupulatnie śledzę program, aby wybrać konkretne pozycje, na które chce się wybrać. Tutaj po prostu patrzę, że coś leci i wbijam, o nic nie pytam. To naprawdę cholernie swojski event, na którym każdy czuje się jak mile widziany gość. Nawet te wszystkie wpadki, że tam napisy się spóźnią, czy projekcja się na chwilę zawiesi – tylko dodają uroku. W ten sam sposób co Gothic, który nie byłby taki sam, gdyby nie te wszystkie błędy. Nie mówiąc już o samej otoczce i ludziach, którzy ten festiwal odwiedzają. Czuć, że coś się dzieje w Katowicach, sporo osób kursuje z plecakami z Czarnym Koniem, gdzie do każdej z nich można się zawsze przyłączyć na fajce i wymienić się opinią o jakimś pokazie. Mało tutaj osób przypadkowych, a sporo za to pasjonatów i ludzi, którzy entuzjastycznie podchodzą do różnych form sztuki, czy to gier, czy filmów, jak ja. Tak więc jeszcze raz – dzięki i widzimy się za rok !

Ars Independent 2017 fot Michał Jędrzejowski 57

 

https://www.facebook.com/nocnefilmowanie/
|....|
http://www.filmweb.pl/user/pestowsky
|....|
i tyle.

Więcej informacji o

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?