Ostatnie dni festiwali filmowych przynoszą zazwyczaj ochłapy i przeciętne tytuły, które nie namieszają już w głowach jury. W Wenecji wszystko staje na głowie z dnia na dzień. Pokazuje to tylko, że konkurs główny jest na niezwykle wysokim poziomie, nie widzianym tutaj od lat – co cieszyć powinno przede wszystkim miłośników kina.
KONKURS VENEZIA 74
Hannah
Film Andrea Pallaoro zaczyna się jak sequel Miłości Michaela Hanekego. Starsza para w mieszkaniu, jedzą w milczeniu obiad, zajmują się domowymi sprawami, kładą się bez słowa do łóżka. Następnego dnia wychodzą, on żegna się czule z psem, jakby miało go długo nie być. Po chwili wszystko jest jasne – kobieta odwozi swojego męża do więzienia. Być może wraca z przepustki, nie wiemy. Hannah to film niewielu słów, ale to, co trzeba, sygnalizowane jest za pomocą obrazu oraz gry aktorskiej.
Przez większość czasu kamera skupia się na tytułowej Hannie (wybitna Charlotte Rampling), która w milczeniu cierpi za przestępstwo popełnione przez swojego partnera (André Wilms). Co się wydarzyło, nie jest do końca wyjaśnione. Jakaś kobieta puka do jej drzwi, żądając rozmowy jak „matka z matką”, bo jej syn ma ciągłą traumę. Jej karta członkowska na basen miejski zostanie anulowana. Syn nie chce jej widzieć. Za szafą znajduje pewne fotografie, które ze wstydem, roztrzęsiona, chowa i wyrzuca do śmietnika. Wreszcie ostatnia wskazówka zdaje się potwierdzać, czego się już domyślamy: mąż zostaje pobity w więzieniu, co często zdarza się pedofilom. To właściwie tyle wskazówek, bo Hannah nie jest przecież obrazem o jej mężu.
Rampling wygrywa praktycznie cały film twarzą, pełną bólu, rozczarowania i wstydu. Słów w filmie jest niewiele, zbudowany jest on na niedopowiedzeniach i zdjęciach, skupiający się na tytułowej postaci. Rola głównej bohaterki mówi więcej niż niekończące się dialogi. Pozbawiona kontaktu z synem i wnukiem, przyjaciółmi i sąsiadami, jest zupełnie sama. Jej substytutem rodziny staje się niewidomy chłopak, który razem z matką mieszka w luksusowym domu, w którym pracuje jako gosposia. Większość słów, które wypowiada Hannah, pada podczas warsztatów aktorskich, w których bierze udział. Tam, gdzieś przypadkiem, wybrzmi gorzki komentarz co do jej sytuacji. Widać, że tego, co najbardziej pragnie kobieta, jest zanurzenie się w jakiejś fikcji, zagranie roli innej, niż musi grać w swoim życiu – żony wiernie odwiedzającej swojego męża. Jedną z najbardziej magicznych scen jest moment, gdy Hannah ogląda przez okno kwiaciarni scenę kręconego na ulicy filmu. Na chwilę może poczuć, że dotyka innej rzeczywistości.
Ocena: 80/100
Jusqu’à la garde (Custody)
Prawdziwy gatunkowy misz-masz, rozwijający się organicznie przed oczyma widza. Na początku mamy dramat społeczny, którzy uwielbiają kręcić Francuzi. Potem oglądamy jeszcze więcej realistycznego kina, które stopniowo zaczyna przechodzić w dramat psychologiczny, dreszczowiec, a kończy się jak najstraszniejszy horror. Tym bardziej przerażający i prawdziwy, że doświadczają go codziennie rodziny na całym świecie.
Przed sędziną, w towarzystwie swoich adwokatów, spotykają się Antoine (Denis Ménochet) i Miriam (Léa Drucker), walcząc o opiekę nad niepełnoletnim synem – Julienem (Thomas Gioria). Z przedstawionych przez dzieci relacji – Julien ma pełnoletnią już siostrę, Joséphine (Mathilde Auneveu) – wynika, że ojciec jest brutalnym, nieprzyjemnym typem, który przysparza samych problemów, a każde spotkanie z nim kończy się wybuchem agresji. W słowach prawniczki mężczyzny, Antoine ma nieposzlakowaną opinię wśród kolegów w pracy, a niektóre zachowania wynikają wyłącznie z ojcowskiego instynktu i chęci opieki nad synem, która to możliwość została mu odebrana. Domyślamy się, że w czasie takich rozpraw obie strony wytaczają najcięższe działa, a bez konkretnych dowodów kończy się to tylko jako jedna opinia przeciw drugiej. Sędzina w końcu przyznaje ojcu prawo do spotykania się z synem, który może z nim spędzać co drugi weekend. W tym czasie Miriam wyprowadza się od rodziców i wynajmuje mieszkanie, o którego lokalizacji nie chce powiedzieć mężowi.
Xavier Legrand doskonale dobrał aktorów do swoich ról i Denis Ménochet radzi sobie perfekcyjnie, oddając niuanse swojej postaci. Antoine wygląda może jak poczciwy misiu i ma minę zbitego chłopca, ale stopniowo pokazuje swoją prawdziwą twarz ogarniętego obsesją, wybuchowego mężczyzny, manipulatora, brutala, który powinien szukać opieki psychicznej. „Stopniowo” jest tu kluczowym słowem, bo nic nie wydarza się od razu. Na początku jest to podniesiony głos, potem gesty zdenerwowania, trzaskanie drzwiami, aż sytuacja wymknie się spod kontroli. Oglądanie Léi Drucker jest równie wstrząsające – w oczach jej widać strach i przerażanie, jest niczym czujne zwierzę, które w każdej chwili może stać się ofiarą drapieżnika. Jest jednocześnie silną i opiekuńczą matką, która nie da się łatwo złamać.
Reżyser poparł swój film doskonałym rozeznaniem w temacie i w każdym ujęciu czuć autentyczność. Oszczędna i surowa forma oraz brak muzyki przybliżają produkcję do rzeczywistości. Temat przemocy domowej, brak zrozumienia ze strony władz, dziurawy system sądowniczy doprowadzający do tragedii, obojętność sąsiadów i przyjaciół mocno rezonują w widzu. Jusqu’à la garde to być może jeden z najważniejszych filmów społecznych powstałych ostatnio w Europie.
Ocena: 90/100