Jak na niedzielę przystało, Wenecja uraczyła nas dziś dwoma produkcjami, które spokojnie można zobaczyć z rodziną po obiedzie. Choć bez wątpienia są to propozycje o wiele bardziej ambitne niż popołudniowe klasyki Polsatu, trzeba wytłumaczyć, dlaczego takie kino trafia na festiwal. Cóż, jeden z filmów jest wyreżyserowany przez Włocha, a drugi – uznanego Brytyjczyka. Obydwa natomiast mają w obsadzie gwiazdy wielkiego kalibru… w wieku emerytalnym. Na szczęście wieczór tego dnia okazał się bardziej ekscytujący, niż myślałem!
KONKURS VENEZIA 74
The Leisure Seeker
Paolo Virzì od kilkunastu lat dostarcza solidne kino z pogranicza komercji i arthouse, ale do tej pory realizował je głównie we Włoszech (Zwariować ze szczęścia, Kapitał ludzki). Jego pierwsza produkcja nakręcona całkowicie w Stanach Zjednoczonych ma dwie wielkie gwiazdy: Brytyjkę Helen Mirren (Złota dama, Królowa) i Kanadyjczyka Donalda Sutherlanda (Igrzyska śmierci, Kosmiczni kowboje), które powinny zagwarantować odpowiednie zainteresowanie The Leisure Seeker. Para aktorów koło osiemdziesiątki wciela się w małżeństwo, które postanawia spłatać figla swoim dorosłym dzieciom Jennifer i Willowi (Kirsty Mitchell i Christian McKay) i wybrać się na niezaplanowane wakacje. Syn odwiedza ich w domu i zastaje puste pokoje oraz opuszczony garaż, który zajmował do tej pory samochód turystyczny o wdzięcznej nazwie The Leisure Seeker (poszukiwacz wypoczynku). Ella i John zmierzają na południe – w stronę słonecznej Florydy – i wcale nie mają zamiaru powiedzieć o tym swoim potomkom. Stopniowo jednak okazuje się, że nie będzie to zwykła wakacyjna eskapada.
Mimo wybitnie komediowego założenia, The Leisure Seeker ma o wiele mroczniejszy koloryt. John cierpi na postępującą demencję, nie do końca wie, gdzie jest i co się dzieje, myli żonę ze swoją sąsiadką, nie pamięta imion dzieci, ani w jakim są wieku. Co jakiś czas doznaje przebłysków normalności. Na szczęście Virzì nie popada w degrengoladę, ani też nie robi ze swojego bohatera skończonego głupca. Komedia i tragedia istnieją tu na zasadzie równowagi. Sutherland świetnie gra postać, która w jednej chwili potrafi energicznie rozprawiać o Hemingway’u z zakłopotaną kelnerką, parę minut później oskarżyć żonę o romans, a potem zmoczyć w nocy łóżko. John jest niczym duże dziecko, którego żona musi bezustannie pilnować i dbać o niego. Widać, że mimo otępiającej choroby, on zawsze pozostanie dla niej ukochanym mężem. Ich wyprawa jest także powrotem do przeszłości, bo pokonują tą samą drogę, którą w latach 70. jeździli razem z dziećmi. Podczas kolejnych przystanków para przegląda slajdy z tamtych czasów, które odświeżają pamięć mężczyzny. Z czasem zaczynamy się domyślać, że także Ella jest nie do końca zdrowa, zważywszy na to, ile tabletek łyka w czasie podróży. Wtedy coraz jaśniejszy stanie się jej cel.
The Lesiure Seeker to wariacja na kino drogi, z podróżą będącą rozrachunkiem z przeszłością i próbą godnego odejścia z tego świata. Słodko-gorzki nastrój filmu, mnóstwo zabawnych sytuacji, brak popadania w sentymentalizm i kicz sprawiają, że ogląda się go fantastycznie. Wzruszenie również murowane! Główna para aktorów jest znakomita, ale niczego innego nie spodziewałbym się po tak doświadczonych wykonawcach. Natomiast umieszczenie w filmie aktualnego komentarza politycznego (akcja toczy się w czasie kampanii prezydenckiej, której późniejszym zwycięzcą został Trump) jest małym zgrzytem. Nie tylko nie wnosi on nic do akcji filmu, ale dodana została w mało subtelny i niekonsekwentny sposób.
Ocena: 75/100
POZA KONKURSEM
Powiernik królowej
Już niedługo do kin trafi najnowsza produkcja Stephena Frearsa. Film miał światową premierę właśnie dziś, podczas festiwalu. Judy Dench kolejny raz, po Jej wysokość Pani Brown, wciela się w postać Królowej Wiktorii. Tym razem monarchini jest u schyłku życia i na jej dworze pojawia się Abdul (młody aktor bollywoodzki Ali Fazal) – Hindus, który przybył do Anglii by podarować jej pamiątkową monetę w imieniu poddanych tego subkontynentu. Abdul, mimo wyraźnego zakazu, nawiązuje kontakt wzrokowy z Wiktorią w czasie wystawnego obiadu. To wystarczy, żeby wzbudzić jej zainteresowanie i zaprosić mężczyznę, by pojawiał się na kolejnych uroczystościach. Wyraźnie ciekawa kultury oraz poglądów Abdula, królowa czyni go bardzo bliskim powiernikiem i spirytualnym przewodnikiem. Nie do końca podoba się to innym współpracownikom monarchini: Lordowi Sailsbury (Michael Gambon), Baronowej Churchill (Olivia Williams) i synowi – Bertiemu (Eddie Izzard), którzy knują, jak pozbyć się kolorowego służącego ze strefy wpływów.
Frears oparł swój film na odnalezionych przed siedmioma laty notatkach Abdula Karima. Wiele z tego co, widzimy na ekranie, zostało pewnie dopisane przez scenarzystów, żeby pokazać pewne cechy Wiktorii wyróżniające ją na tle konserwatywnych poddanych. Królowa chce uczyć się obcego języka i kultury, jest tolerancyjna w stosunku muzułmanów i ich obyczajów, decyduje się nawet zaaranżować pokój według standardów sztuki indyjskiej. Nic dziwnego, że jej najbliżsi boją się o własną pozycję, która jest efektem układów i wielu pokoleń wpływów. Konflikt swój – obcy, rasowe i klasowe podziały uzupełnione są przez motyw samotności i bycia odmieńcem. Wiktoria i Abdul dogadują się ze sobą tak dobrze, bo każde z nich jest na swój sposób przerośnięte przez swoją rolę. Królowa wielokrotnie okazuje swoją niechęć do nadwornych rytuałów oraz otaczających ją postaci, Hindus jest zwykłym skrybą więziennym, który trafia na dwór monarchini tylko dlatego, że jest wysoki. Natomiast we własnym towarzystwie para dogaduje się znakomicie i mogą pozwolić sobie na odrobinę szczerości. Kilkukrotnie przywoływany jest wątek Johna Browna, poprzedniego bliskiego powiernika królowej – pada nawet zdanie że „pan Brown jest teraz brązowy”, nawiązując do koloru skóry pochodzącego z Indii nauczyciela.
Powiernik królowej dostarcza to, czego oczekiwaliśmy zarówno po zwiastunie i zapowiedziach: dobrze zrealizowany i zagrany dramat z wieloma komediowymi nutami. Choć stara się być bardzo na czasie, nie ma w sobie zbyt wielu oryginalnych myśli, ale ogląda się go nieźle. W sam raz na niedzielne popołudnie.
Ocena: 60/100
Michael Jackson’s Thriller 3D
Prezentacja odnowionej cyfrowo wersji kultowego teledysku w reżyserii Johna Landisa to jedno z najważniejszych wydarzeń tegorocznego festiwalu w Wenecji. Warto było na nią czekać, bo obejrzenie piętnastominutowego wideoklipu na dużym ekranie było nie lada przyjemnością. Szeroki ekran i krystalicznie czysty obraz dodają magii tej produkcji. Wprowadzone efekty 3D nie mają niestety siły rażenia dzisiejszych, realizowanych z użyciem specjalnych kamer i wyglądają raczej przeciętnie. Natomiast efekty wizualne, poza dość komiczną maską wilkołaka, w którego przeistacza się Michael na początku klipu, są świetne. Zombie wstający z grobu spokojnie mogliby pojawić się na planie serialu The Walking Dead.
Dodatkowo po projekcji pokazano dokument „making of Thriller” powstały na planie teledysku. Zarówno Landis jak i Jackson nie tylko świetnie się bawili, ale i ciężko pracowali nad efektem końcowym. Pozycja obowiązkowa dla wielbicieli zmarłej gwiazdy popu oraz miłośników muzyki lat 80.
Ocena 90/100