74/100
Podczas rodzinnej kolacji mieszkający z rodzicami, trzydziestoletni Cedric (Thomas Blanchard) dowiaduje się, że jego siostra jest w ciąży. Nowina, która uraduje pozostałych członków klanu, w nim obudzi najstraszliwsze demony. Konsekwentnie napinana przez Cuypersa atmosfera zaowocuje spodziewanym wybuchem. Z jednej strony: żal, poczucie krzywdy i odrzucenia doprowadzające na skraj szaleństwa; z drugiej: mniej (ojciec) lub bardziej (matka) niezachwiane przekonanie o niepopełnieniu ani jednego błędu wychowawczego, mur niezrozumienia między odizolowanym bratem, a resztą rodzeństwa… Dużo krzyku, dużo łez, całe mnóstwo emocji. Skojarzenia z Festen Vinterberga raczej nieuniknione, jednak zgodnie z zamysłem reżysera pretensje Cedrica względem najbliższych wybrzmiewają w nieco innym – choć równie gorzkim – tonie. Niesamowity aktorski pojedynek Thomasa Blancharda i Nathalie Baye. I bez wątpienia najbardziej przytłaczająca pozycja w sekcji.
Baśniowa opowieść o kazirodczej miłości – w tym paradoksalnym skrócie mieści się fabuła filmu, którego głównymi bohaterami są Julien (Jérémie Elkaïm) i Marguerite (Anaïs Demoustier) de Ravalet. Stopień zażyłości rodzeństwa wzbudza niepokój spokrewnionego z nimi duchownego, przekonuje on więc ich rodziców, że najlepszym rozwiązaniem będzie rozdzielenie dzieci, póki nie jest za późno. Gdy spotkają się ponownie, już jako dorośli ludzie, wzmożone rozłąką namiętności okażą się pokusą, przed którą nie ma ucieczki; ulegając jej, narażą się zarówno na pozaziemskie, jak i doczesne – równie groźne – konsekwencje. Być może niepotrzebnie Donzelli zdecydowała się na wykorzystanie w swojej produkcji drugiej płaszczyzny narracyjnej; i bez tego Marguerite et Julien obfituje we wszystko, co charakterystyczne dla gatunku. Mamy tu więc bliżej nieokreślony czas akcji, miłość zakazaną, sekwencje z wymianą listów i wyznań rozdzielonych kochanków, małżeństwo z przymusu, dramatyczne omdlenia, tęskne spojrzenia, widmo potępienia, pohańbienie godności rodziny, współpracującą służącą, ucieczkę pod osłoną nocy, pościg i wreszcie finał przypieczętowujący tragiczny wymiar uczucia. Nawet, jeśli reżyserka garściami czerpie ze studni naiwności, kiczu i romantyzmu w dworsko-harlequinowym stylu, świadomość źródeł jej inspiracji nie przeszkadza w potraktowaniu tego melodramatu jako dobrej, niewymagającej rozrywki; od czasu do czasu nikomu nie zaszkodzi! Zresztą, niby jak oderwać się od ekranu, skoro tak często gości na nim Elkaïm?
Wszystko zaczyna się od niefortunnego wypadku jednej z akrobatek; w zastępstwie za kontuzjowaną koleżankę, po latach nieobecności do trupy powraca Lola (Lola Dueñas), dawna kochanka szefa całego przedsięwzięcia. Wkrótce potem przychodzi na świat syn pogrążonego w depresji cyrkowca i jego młodszej partnerki. Machina wydarzeń, które zredefiniują pojęcie wspólnoty, przetestują siłę międzyludzkich więzi i otworzą zabliźnione rany, rusza pełną parą. Przez ponad dwie godziny nie zwalnia tempa! Jest tu Czechow, jest Rabelais, jest muzyka, śpiew, taniec, huczna zabawa i kotłujące się w bohaterach emocje. Istny cyrk na kółkach! Dosłownie, bo film w reżyserii Fehner to barwna parada postaci, postaw, problemów i wątków. Jeśli lubicie filmy, których seans przypomina wizytę w szalonym lunaparku, Ogry to coś w sam raz dla Was. Zawroty głowy gwarantowane.