Jak to jest obecnie z polskimi debiutantami, dobrze widzimy. Tylko podczas kilku ostatnich lat przez ekrany przewinęły się Córki dancingu, Wieża. Jasny dzień, Atak paniki czy Cicha noc. Na drugim biegunie jednak stoją 53 wojny, czyli kino z potencjałem, które jak żaden inny film w tym roku wyłożyła łopatologia. Świetny temat, kapitalna Magdalena Popławska i mnóstwo innego materiału na dobre kino, a w efekcie film w którym zabrakło powściągliwości i subtelności. W dodatku tak bardzo, że trafił do tego rankingu. Jedno z większych rozczarowań w tym roku. (ŁK)
2018 rok pokazał, że do kina grozy można jeszcze wpuścić nieco świeżego powietrza, ale nie oznacza to, że nie mieliśmy do czynienia ze słabymi pozycjami tego przemielonego gatunku. Winchester. Dom duchów to jeden z tych horrorów, w którym pełno wad i praktycznie zero plusów. Brak tu jakiejkolwiek napięcia czy tajemnicy. Dialogi są schematyczne do bólu w wyniku czego, w czasie scen, które powinny być dramatyczne i wzbudzić grozę, widz tak naprawdę parska śmiechem i nie dowierza w to, co widzi. Sceny bywają żenujące i momentami nudne. Na tyle nudne, że widz zaczyna się zastanawiać, na co wydał pieniądze, a po kilku kolejnych scenach ma ochotę wziąć do ręki Winchestera i zrobić sobie krzywdę, albo zwyczajnie wyjść z sali kinowej. (DD)
Ktoś napisał na jednym z forum, że nie ma większej plagi, niż filmy Vegi. Jakże to zdanie jest trafne w swojej istocie. Plagi Breslau to bardzo przeciętny (czytaj: słaby/kiepski) obraz, w którym nawet dźwięk jest niewyraźny. Podczas seansu będziesz musiał domyślać się połowy dialogów, dlatego że Pani Kożuchowska tak bardzo wczuła się w rolę, że nie miała siły mówić głośniej i wyraźniej. I choć sama historia ma olbrzymi potencjał to zrobiono z nią wszystko co najgorsze. Film kryminalny? Żart. Brak mrocznego klimatu, który aż się prosił o obecność. Niestety krew i rozpołowione części ciała nie uratują tytułu. Ostatnie produkcje spod znaku „Vega”, słyną tylko z obrzydliwych scen z ludzkimi ciałami i kilkoma przekleństwami rzuconymi gdzieś w tle. (DW)
Obowiązek redaktorski był jedynym powodem, dla którego w miarę bez bólu udało mi się wysiedzieć ten seans. Gdyby poza redaktorską potrzebą na salę kinową pokierowałyby mnie jakiekolwiek inne pobudki, uznałbym ten czas za zwyczajnie zmarnowany. A zakończenie filmu dość jednoznacznie sugeruje plany nakręcenia sequela. Czy ktoś będzie chciał go oglądać? Po tym, co zobaczyłem, szczerze wątpię. (ŁK)
Czasem lubię pójść sobie na polską komedię romantyczną. Wiem czego się spodziewać, pośmieje się trochę z nieudolności i odtwórczości tego typu filmów, a po seansie napiszę recenzję, którą ludzie przeczytają dość tłumnie, tak jak tłumnie biegną do kina na każdy kolejny film tego typu. W Kobiecie sukcesu nie ma jednak nic, czym można by ją wyróżnić i polecić nawet ludziom, którzy polskie komedie romantyczne oglądają z przymrużeniem oka. (ŁK)
Kolejne w tym roku polskie dzieło przerośnięte przez ambicje. Naprawdę można było tu stworzyć historię, która zaciekawiłaby. Naprawdę dało się na ten obóz harcerski wysłać ciekawych, naznaczonych różnymi skazami bohaterów, którzy zagraliby w tę emocjonującą grę. Problem jednak w tym, że na ten obóz reżyser Robert Gliński wysłał same skazy, bez choćby ajmniejszej ilości dobra. Czuwaj to film, który, jak pisałem to wcześniej w recenzji, nie lubi swojej tematyki, swoich bohaterów, a także, a może i przede wszystkim, swoich widzów. No i wzajemnie filmie (ŁK)
Film rozkręcający machinę biznesu, reklamy i lokowania produktów. Nie chodzi o film, fabułę i całą kinową otoczkę. Jest to twór, który ma się sprzedać. Wrzucimy przystojnego aktora i seksowną aktorkę. Każemy im się kochać w każdej scenie, to ludzie tłumami będą przychodzić do kin. Eksperyment wypalił i dużo zarobił, zwłaszcza, że tytuł wjechał do kin 14 lutego! Każdy wie jaki człowiek jest wrażliwy i sentymentalny. Brak jakikolwiek porterów postaci i logicznej relacji kochanków. Kiedy pominiemy sceny seksu to z więzi bohaterów nie wiele zostaje. Głośny tytuł, który równie spektakularnie zawiódł oczekiwania widzów na całym świecie. (DW)
Nie spodziewałem się po tym filmie wiele, a i tak mnie rozczarował. To festiwal pokracznego humoru bez ani krzty uroku, który mógłby wynikać z całkiem ciekawego przecież pomysłu. Pomysłu niewykorzystanego na nic więcej niż trochę pierza i kilka kloacznych żartów. Humor z obsadzaniem Karolaka w każdej roli wydaje się przy tym z filmu Hensona wyszukany. A i wszystkie Muppety fajnie tylko wyglądają. Trudno jest mi sobie wyobrazić dobrze bawiącego się na tym filmie widza. Ręka w gorę, jeśli takowi byli. (ŁK)
Będę grał w grę – to jedno z pierwszy skojarzeń, które przychodzą na myśl po zobaczeniu słów tomb i raider. Jednak po seansie filmu w reżyserii Uthauga, pierwsze co przyjdzie wam do głowy to ból, cierpienie i niedowierzanie. Growy reboot przygód Lary Croft został przyjęty nad wyraz gorąco. A skoro powstał growy reboot, to trzeba było zrobić również i filmowy. Tomb Raider można w dużym skrócie podsumować jako kalkę filmów z lat 80. ubiegłego wieku, tyle że pozbawioną jakichkolwiek emocji i logiki. (KW)
Zaczęło się od internetowej zajawki o istocie, która miała porywać małe dzieci. Potem ta miejska legenda dała pretekst do stworzenia gry wideo. Nikogo nie powinno chyba dziwić, że następnym krokiem było stworzenie filmu – wszak dreszczowce stanowią dziś podstawowe mięso armatnie wśród producentów z Hollywood. Skończyło się zaś na spektakularnej klęsce. Slender Man to bowiem spektakularny gniot, który z irracjonalnych powodów został dopuszczony do dystrybucji w kinach. Twórcy po prostu poczuli, że mogą nieco zarobić na internetowym hicie (nawiasem mówiąc, i tak spóźnili się z tym dobre kilka lat), ale absolutnie nie mieli na to wszystko pomysłu. (SG)