Lubię filmy, w których twórcy droczą się z widzem, wodzą go za nos obiecując jedno, a na końcu dostarczają coś zupełnie innego. I świetnie zadanie to wypełnia debiutancki film Pawła Maślony. Z kawałków układanki przed oczyma widza powoli powstaje obraz, który przypomina Mona Lisę, by w ostatniej części przerodzić się w jeden z abstrakcyjnych portretów Picassa. Atak paniki to właśnie takie dzieło – zaskakujące, niebanalne, ujawniające błyskotliwość przy bliższej analizie. Zabawne, lekkie, ale przy tym przerażająco aktualne.
Zaczyna się niby banalnie, ale od razu z grubej rury. Jakiś nawiedzony radiowiec wygłasza apokaliptyczne tyrady, by po chwili rozbryzgać swój mózg na ścianie. Otwarcie to nadaje ton reszcie filmu – nie do końca wiemy, gdzie zaprowadzi nas kolejna scena. A Maślona nie idzie na łatwiznę. Zaczyna opowiadać kilka pozornie różnych historii. Para (Artur Żmijewski i Dorota Segda) wraca samolotem z wakacji w Egipcie, a ich spokojny lot burzy wygadany współpasażer. Trzech nastolatków jara trawę pierwszy raz w życiu, i zamiast odlotu czeka ich „zły trip”. Kelner (Bartłomiej Kotschedoff) na weselu nie potrafi skupić się na pracy, bo jest po uszy zaangażowany w grę komputerową, w którą wciąga swoją bogu ducha winną matkę. Pisarka (Małgorzata Popławska) spotyka się z byłym partnerem (Grzegorz Damięcki) na niby niewinnej kolacji. Wiodąca karierę gwiazdki porno w internecie młoda dziewczyna (Aleksandra Pisula) nękana jest przez przyjaciółki z liceum, które postanawiają zwalić się jej na głowę. Podczas przyjęcia weselnego pretensjonalna pani młoda (Julia Wyszyńska) snuje wizje o idealnym porodzie, w wodzie przy akompaniamencie muzyki Fryderyka Chopina. Wiemy podświadomie, że gdzieś te historie zaczną się ze sobą krzyżować i tutaj Maślona wykręca nam niezły numer, dzięki któremu jego film ociera się o arcydzieło.
Zobacz również: Plan B – recenzja filmu Kingi Dębskiej!
Wielowątkowość historii w kinie to nic nowego, bo do perfekcji opanowali ją już choćby tacy twórcy jak Robert Altman (Na skróty), Alejandro González Iñárritu (Amores perros, 21 gramów), Paul Thomas Anderson (Magnolia), a na polskim podwórku próbował tego Jerzy Skolimowski (11 minut). Przez grzeczność nie wspominam tu o różnego rodzaju komediowych potworkach, powstałych nad Wisłą (i nie tylko), które używają tego zabiegu stylistycznego. Również wszelkie porównania z Dzikimi historiami Damiána Szifróna (głównie przez sekwencję w samolocie) są niesłuszne, bo chilijski film jest konstrukcją nowelową (czyli ma kilka niezależnych opowieści pod jednym tytułem). Atak paniki unika banalnego przejścia od anegdoty do anegdoty, które w finale pięknie się skrzyżują. Jak wspomniałem powyżej – to tylko zmyła, a ostatni kwadrans seansu dosłownie porywa i przeraża. Z jednej strony bowiem widzimy sens w tym wielowątkowym, chaosie, z drugiej – mamy poczucie dotykania absolutu, sił rządzących kosmosem oraz zapowiedzianej na początku apokalipsy. Ciąg przyczynowo skutkowy, nieuchronność zdarzeń, od narodzin do śmierci. I jak tu nie strzelić sobie w łeb? To duże słowa, ale proszę mi wierzyć, one drzemią gdzieś pod powierzchnią tej pozornie niezobowiązującej tragikomedii.
Przede wszystkim właśnie debiut Maślony jest komedią, czarną jak smoła, egzystencjalną, ale zawsze komedią. Choć śmiech grzęźnie w gardle kilka razy, bo zdarzyło mi się śmiać z samego siebie. W scenie w samolocie, kiedy współtowarzysz podróży nie potrafi się zamknąć. Albo z opętanego grą kelnera, by po chwili zdać sobie sprawę, że zdarzyło mi się być podobnie pochłoniętego przez wirtualną rzeczywistość. Reżyser pokazuje te nasze „małe apokalipsy”, napady paniki, których źródło bywa najbardziej banalne, przysłania nam drugiego człowieka, oddala tak naprawdę od społeczeństwa. Dostaje się nie tylko mediom elektronicznym, które pochłaniają nas bardziej niż życie i sprawiają, że tworzymy wokół siebie bariery bezpieczeństwa, ale kwestionowane są też role tradycyjnie kreowane przez (modne słowo) gender. Faceci okazują się tutaj słabymi, głupimi, uległymi karykaturami. Kobiety ciągle spełniają swoje role matek, żon, kochanek, choć wyzwolenie się z nich jest niezwykle bolesne. Fizycznego bólu nie znieczuli sonata Chopina. Chcemy być kim innym, ale niezwykle trudno nam odnaleźć się we własnym życiu, w naszej codziennej roli. I jak tu nie być przerażonym… Atak paniki pokazuje w prawie każdej scenie, że można o ważnych, aktualnych sprawach mówić w kinie bez zbytniego zadęcia, z humorem i lekkością.
Zobacz również: TOP 10 – najlepsze polskie filmy 2017!
Ten doskonale wyważony film nie działałby tak dobrze, gdyby nie skonstruowana na stole montażowym struktura. Przejścia z jednego wątku do drugiego są wręcz błyskotliwe, zwiastowane przez dźwięk, ruch kamery czy specyficzne ujęcie. Walory produkcyjne Ataku paniki są na bardzo wysokim poziomie i w niczym nie przypominają jakiegoś debiutu o podrzędnej wartości. Wspaniale, że Paweł Maślona otrzymał możliwość zrealizowania filmu z pierwszorzędną obsadą, gdzie nie oszczędzano na dekoracjach i kostiumach, dzięki czemu mamy poczucie oglądania dzieła wysokiej jakości. Bez wątpienie jest to kolejny błyskotliwy debiut pełnometrażowy w ostatnich latach, po którym mam nadzieję nastąpią kolejne świetne produkcje. Bo Maślona pokazuje tu, jak naturalnie czuje materię filmową oraz jak doskonale rozumie otaczający nas świat. Właśnie takich twórców potrzebuje świat X muzy.
Ilustracja wprowadzenia i plakat: materiały prasowe / Akson Studio, zdjęcia: Cezary Stolecki