Joseph Gordon-Levitt urodził się z drygiem do aktorstwa. Od małego bowiem występował w reklamówkach, a w wieku 7 lat zadebiutował na małym ekranie obok samego Tommy Lee Jonesa. Historia zna jednak przypadki, gdzie świetnie zapowiadający się aktor gubi się po drodze i kończy swą karierę zanim na dobre wystartowała. Jak było w przypadku naszego dzisiejszego bohatera? Cóż, niech za odpowiedź posłuży fakt, iż w dniu dzisiejszym do kin wchodzi film (nie byle kogo) Olivera Stone’a pt. (o nie byle kim) Snowden. Zagraniczne media zgodnie przyznają, że stworzył on jedną ze swych najlepszych kreacji. Jak jest w rzeczywistości ocenimy już wkrótce, a na ten moment przypomnijmy sobie, czym Gordon-Levitt zasłynął do tej pory. Zaczynamy!
MIEJSCE 10.
Sin City 2: Damulka warta grzechu (2014), reż. Robert Rodriguez, Frank Miller
Już przed premierą sequela niezwykle gorąco przyjętej adaptacji legendarnego komiksu Franka Millera dało wyczuć się wśród fanów pewnego rodzaju niepokój. Czy kontynuacja dorówna oryginałowi, czy w ogóle potrzebna jest kontynuacja, jak poradzi sobie duet Rodriguez/Miller bez Quentina Tarantino, który nadał pierwszej części wyjątkowy dla siebie charakter? Niestety, przypuszczenia widowni w dużej mierze się sprawdziły – Sin City 2 stanowiło bowiem marne powielenie schematów zastosowanych w 2005 roku. Nie oznacza to jednak, że wszystko zasługiwało na potępienie. Z otwartymi ramionami przyjęto kreacje Mickey’a Rourke’a, Evy Green oraz właśnie Josepha Gordona-Levitta. W odniesieniu do naszego bohatera pojawiały się co prawda głosy przyrównujące jego szyk do „drewnianego” stylu Keanu Reevesa, lecz ile w tym było winy samego aktora, a ile źle skrojonego scenariusza, tego prawdopodobnie nigdy się nie dowiemy. Przyznać natomiast należy, że wątek Johnny’ego został potraktowany po macoszemu, nie pozwalając mu tym samym całkowicie rozwinąć skrzydeł. Mimo to zdążył uraczyć nas czarującą elegancją oraz pełnym arogancji spojrzeniem perfekcyjnie podkreślającym graną przez niego postać. Rola Gordona-Levitta w Sin City 2 to dowód na to, że nawet rysując na kartce w zeszycie można stworzyć coś wielkiego.
Zobacz również: TOP 10: Najlepsze role Andrew Garfielda
MIEJSCE 9.
Mroczny Rycerz powstaje (2012), reż. Christopher Nolan
Każdy film traktujący o przygodach Batmana, który ukazał się po Mrocznym Rycerzu, musi zmierzyć się z wygórowanym dziedzictwem przez niego pozostawionym. Christopher Nolan dokończył jednak swą legendarną już trylogię i trzeba przyznać, że zrobił to z przytupem. Choć Mroczny Rycerz powstaje wedle wielu osób nie dorósł do poziomu poprzednika, to powiedzmy sobie szczerze – reżyser postawił sobie poprzeczkę tak wysoko, iż niemożliwe było jej przeskoczenie. Tak czy inaczej, film ten stanowił godne zwieńczenie pracy filmowców, „produkując” m.in. rewelacyjne wcielenie złoczyńcy Bane’a, granego przez Toma Hardy’ego. Swoje trzy grosze za pośrednictwem Johna Blake’a wtrącił także Joseph Gordon-Levitt. Postać ta, owiana mgiełką tajemnicy i niejedną teorią spiskową, otrzymała jednak zdecydowanie zbyt mało czasu filmowego, aby w pełni zaprezentować jej potencjał. A był on całkiem spory, gdyż Gordon-Levitt poprowadził Blake’a w podobny sposób do wysoko ocenianej kreacji Marka Wahlberga jako Seana Dignama z Infiltracji. Na razie możemy rozłożyć bezradnie ręce, ale kto wie, co przyniesie nam przyszłość …
MIEJSCE 8.
Kto ją zabił? (2005), reż. Rian Johnson
Polskie tłumaczenie tytułu filmu odbiera nieco enigmatyczności oryginałowi (Brick), lecz nie należy oceniać książki po okładce. Mamy tutaj bowiem do czynienia z oryginalną zabawą twórców motywami klasycznego gatunku noir. Główny bohater (Joseph Gordon-Levitt) – samotnik, niegrzeszący popularnością wśród swych rówieśników – oparcia w rzeczywistości poszukuje u swej ukochanej. Wraz z rozpadem ich związku rozkładowi ulega wnętrze chłopaka, lecz gdy dziewczyna ginie w tajemniczych okolicznościach, ten niczym Marlowe czy Spade dąży do rozwiązania niniejszej zagadki. Odważnym zabiegiem filmowców było przeniesienie punktu ciężkości z doświadczonych życiem osób dorosłych na nastolatków, dzięki czemu otrzymaliśmy iście nowatorski produkt. Problemem, który trapi produkcję jest jednak drugi plan, całkowicie pozbawiony charakterystycznych postaci, lecz to, co w filmach noir grać powinno (główny bohater) zagrało. Gordon-Levitt doskonale wyczuł ciężar opowiedzianej historii, wykazując się przy tym „elokwencją” wspomnianych wyżej bohaterów. Coś musi być na rzeczy, jeśli przyrównuje się go do tak znamienitych postaci.
MIEJSCE 7.
The Walk. Sięgając chmur (2015), reż. Robert Zemeckis
Film ten przełamywał poznane do tej pory schematy scenograficzne i technologiczne, a Robert Zemeckis wraz z zastępem swych specjalistów od efektów specjalnych zasłużyli na najwyższe laury. Co się jednak tyczy samej opowieści, to można odnieść wrażenie, iż właśnie z powodu skupienia się na kwestiach technicznych aspekty fabularne zostały potraktowane po macoszemu. Reżyser tworzy bowiem z filmu biograficznego dramat, mający na celu rozprawienie się z mitologią „amerykańskiego snu”. Pamiętajmy, że produkcja jest próbą rekonstrukcji autentycznych wydarzeń, zatem zaimplementowanie w niej motywów amerykańskiej mitologii mija się niejako z celem. Na szczęście przedstawieniu emocji doświadczanych przez głównego bohatera podjął się nasz Gordon-Levitt, skrupulatnie i dokładnie opisując każdą myśl „człowieka na linie”. W ten sposób możemy choć w małym ułamku poznać, co czuje osoba wystawiona na tak wielki wpływ adrenaliny oraz presji. Nie ustrzegł się on paru uchybień w konstrukcji swego bohatera, ale tytułowy spacer jest już istną gratką dla niejednego kinomana.
MIEJSCE 6.
500 dni miłości (2009), reż. Marc Webb
W świecie kina utarło się stwierdzenie, iż aktor nie jest w stanie poznać pełni swych możliwości, dopóki nie sprawdzi się w komedii. Nasz bohater miał okazję sprawdzić prawdziwość niniejszej tezy przy okazji występu na planie filmu Marca Webba. 500 dni miłości nie są jednak klasyczną komedią romantyczną, do jakiej przyzwyczaili nas twórcy z Hollywood. Reżyser wplótł w swą opowieść niesamowite zaburzenia obserwowanej rzeczywistości w postaci nielinearnej narracji oraz epizodów rodem ze świata wyimaginowanego. Wobec takiego stanu rzeczy zaburzona zostaje percepcja widza, zmuszając go tym samym do ciągłej analizy wydarzeń przedstawionych na ekranie. I o ile mniej wprawiony kinoman może w tym wszystkim się pogubić, o tyle nie przystoi to aktorowi grającemu główną rolę w filmie. Nie inaczej uczynił Gordon-Levitt, nadając swej postaci niesłychany magnetyzm oraz, jak na komedię romantyczną przystało, urok. W sposób perfekcyjny odwzorował on bowiem wyobrażenia młodzieży dotyczące miłości i związanych z nią rytuałów, pozostając jednocześnie zabawnym oraz urzekającym. Nie macie pomysłu na oryginalną komedię romantyczną? Joseph Gordon-Levitt przychodzi wam z pomocą!
hesher! <3