Niemożliwe nie istnieje – TOP5 Najlepszych ról Michaela Fassbendera

Popularny slogan reklamowy jednej z marek głosi, że niemożliwe nie istnieje. Ta dewiza idealnie opisuje niesamowity przypadek Michaela Fassbendera, który potrafi wcielić się w każdą rolę i wypaść równie przekonująco, jako esesman w „Bękartach wojny”, Freud w „Niebezpiecznej metodzie” czy mężczyzna z wielką, sztuczną głową we „Franku”. Ten miesiąc z całą pewnością należy do niego – to on króluje przecież w kinach jako szekspirowski Makbet, legendarny Steve Jobsczytajemniczy przestępca wędrujący przez Dziki Zachód.

Przekonajcie się, które z jego dotychczasowych ról – nie licząc listopadowego, potrójnego uderzenia – naszym zdaniem sprawiły, że ten aktor-kameleon to klasa sama w sobie.

5. „Fish Tank”, reż. Andrea Arnold (2009)

fish tank

Nawet, jeśli o tym filmie nie było zbyt głośno, powinno. Chociażby ze względu na fenomenalną rolę Fassbendera jako Connora, nowego partnera matki pewnej „trudnej” nastolatki. Od momentu, gdy mężczyzna zaczyna przebywać z dziewczyną pod jednym dachem, ich relacja staje się coraz trudniejsza do jednoznacznego określenia, choć na pewno zmierza w niepokojącym kierunku. Niepokój budzi również sam bohater, niby zwykły facet z sąsiedztwa, który przez bardzo długi czas skrzętnie wymyka się ostatecznym ocenom – bawi, oburza, intryguje, prowokuje, a wreszcie… Oceńcie sami.

4. „Jane Eyre”, reż. Cary Fukunaga (2011)

jane eyre

Trzydzieści jeden. Tyle razy ekranizowano, w mniej lub bardziej udany sposób, powieść autorstwa Charlotte Brontë. Niby trudno z góry założyć, czy gdyby spośród trzydziestu jeden Rochesterów pisarka miała wybrać tego idealnego, także wskazałaby Fassbendera, ale z drugiej strony… jeszcze trudniej mieć jakiekolwiek wątpliwości! Bokobrody i epokowy kostium to nie wszystko. Komu, jeśli nie jemu, miałoby się udać roztaczanie wokół postaci tak przekonującej – i przyciągającej – aury tajemniczości, niejednoznaczności, bez popadania w pretensjonalną, kiczowatą przesadę? Możecie nie lubić kostiumowych romansów, ale uwierzcie – Fassbendera w tym wydaniu pokochacie.

3. „Wstyd”, reż. Steve McQueen (2011)

 

To film kontrowersyjny i śmiały. Ale – w dużej mierze dzięki doskonałemu obsadzeniu głównej roli – nie obrazoburczy, raczej uświadamiający. Co takiego uświadamia? Że nałóg seksoholizmu wyniszcza tak samo, jak alkoholizm czy narkomania. Fassbenderowi udało się uchwycić prawdziwy tragizm postaci Brandona – niepotrafiącego zapanować nad swoimi popędami, nad relacjami damsko-męskimi, nad młodszą siostrą i własnym życiem. Nad emocjami także – stąd niekontrolowane wybuchy agresji, sporadyczne przebłyski czułości i wrażliwości, sukcesywnie zagrzebywanej w pokalanym, upodlonym ciele. Wyzwanie polega na tym, żeby zobaczyć nie tylko aktora paradującego nago i oddającego się ekranowym orgiom, ale żeby w tych właśnie orgiach, i w przerwach pomiędzy nimi, dostrzec człowieka pogrążającego się w agonii. Skoro Fassbender podjął wyzwanie i odniósł sukces, widz tym bardziej powinien spróbować. Podsumowując – wstydźcie się, jeśli jeszcze nie widzieliście tego popisu.

2. „Zniewolony. 12 Years a Slave”, reż.  Steve McQueen (2014)

 

Skoro można mówić o miłości od pierwszego wejrzenia, w tym przypadku najlepiej sprawdzi się mówienie o natychmiastowej odrazie, przerażeniu i pogardzie. Edwin Epps, zezwierzęcony i ogarnięty obsesją właściciel plantacji w południowej Ameryce wrzeszczy, katuje, terroryzuje – nie tylko swoich ekranowych niewolników, ale i widzów. Dopiero po seansie przychodzi refleksja, że ten diabeł wcielony to kostium, doskonale dopasowany kostium, wręcz nowa skóra aktora, który zrzucił ją po zakończeniu zdjęć. Dajemy sięzniewolićtemu sadystycznemu furiatowi bez cienia sprzeciwu, bo na jego widok do głowy nam nawet nie przyjdzie, że można byłoby mu się przeciwstawić.

1. „Głód”, reż. Steve McQueen (2008)

głód

Motor napędowy kariery Fassbendera i zarazem reżyserski debiut McQueena wciąż robi piorunujące wrażenie. Na potrzeby roli aktor przeszedł, oczywiście pod okiem lekarza, na drastyczną dietę i w efekcie schudł czternaście kilogramów. Nie tylko fizyczna metamorfoza zasługuje jednak na uznanie. Historia Bobby’ego Sandsa i dziewięciu innych osadzonych, którzy w latach 80. ubiegłego wieku podjęli strajk głodowy, walcząc o przyznanie im tytułu więźniów politycznych, została opowiedziana w niezwykle surowy, naturalistyczny i przez to uderzający sposób, ale już wtedy charyzma Fassbendera dała o sobie znać i sprawiła, że – choć sceny były naprawdę dantejskie, a atmosfera przytłaczająca – nie tylko przyciągał wzrok, ale przede wszystkim skupiał na sobie uwagę, wręcz wymagał jej wytężenia, absolutnego poświęcenia.

A Wy? Próbowaliście kiedyś niemożliwego i wybieraliście jego najlepsze role?

Dziennikarz

Studentka czwartego roku Tekstów Kultury UJ.
Ze świata literatury najbardziej lubi powieści, ze świata muzyki - folk, ze świata kina - (melo)dramaty oraz indie. I Madsa Mikkelsena, oczywiście.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?