TOP 15: przegapione filmy niezależne XXI wieku

Kino offowe, inaczej niż wiele produkcji wysokobudżetowych, otwiera przed nami morze skomplikowanych, czasem trudnych do nazwania emocji, zarówno tych odczuwanych przez bohaterów, jak i tkwiących w nas samych. Film niezależny to często środek wyrazu artystycznego – przedstawiciele art house’u, tacy jak Jim Jarmusch, Gus Van Sant czy Michael Haneke, przekonują nas o tym od lat. W napływie kolejnych ekranizacji popularnych komiksów czy kosztujących miliony dolarów blockbusterów łatwo jednak przeoczyć pozycje minimalistyczne – zwłaszcza, gdy dom odnajdują one najczęściej w kinach studyjnych. Postanowiliśmy przygotować dla Was ranking tematyczny: piętnaście niesłusznie przegapionych pozycji kina niezależnego, które albo spotkały się z niewielkim zainteresowaniem odbiorców, albo w ogóle do widzów nie trafiły. Lista uwzględnia pozycje z ostatniego piętnastolecia.

15. „I Used to Be Darker” (2013), reż. Matthew Porterfield

https://i.ytimg.com/vi/AOaTQIFGWt4/maxresdefault.jpg

Trzecia fabuła w karierze Matthew Porterfielda („Putty Hill”) dostaje się głęboko pod skórę widza – znacznie głębiej niż można by się spodziewać. Momentami zbyt eteryczny to obraz. Subtelność czyni jednak z „I Used to Be Darker” dzieło niepowtarzalne – o bohaterach więcej mówią teksty wykorzystanych na soundtracku piosenek (nota bene niesamowitych) niż kartki ze scenariusza. To film pięknie melancholijny i szczery, silnie oddziałujący na emocje.

Inne artystyczne, nieszablonowe filmy z fascynującymi bohaterami centralnymi: „Spring” (2014), „Felt” (2014; patrz niżej).

14. „Gdzie jest Nancy?” (2008), reż. Johan Renck

http://funkyimg.com/i/V2KW.jpg

„Gdzie jest Nancy?” to film nie tylko przegapiony przez kinomanów (i wzgardzony przez dystrybutorów), ale też niezrozumiany przez krytyków. Wbrew lamentom opiniodawców, kinowy debiut reżysera teledysków Johana Rencka jest projektem w pełni udanym. Maria Bello występuje tu jako wyalienowana małżonka o skłonnościach autodestrukcyjnych. Jako studium depresji i sadomasochistycznych pragnień film Rencka nie pozwala sobie na żadne półśrodki: ekran zalewają otępiające biele i szarości, a na twarzy tytułowej bohaterki malują się jedynie smutki, cierpienia oraz apatie. Bello stworzyła głęboką, niezwykle przenikliwą kreację. Sposób, w jaki wykazała nienawiść do siebie i własnego ciała jako Nancy wywrze olbrzymie wrażenie na każdym, kto przechodził przez stany depresyjne.

Ból i smutek w innych offowych dramatach: „Beautiful Boy” (2010), „Siedem żyć” (2006).

13. „Mój pierwszy książę” (2001), reż. Christine Lahti

http://1.fwcdn.pl/ph/77/25/87725/366491.1.jpg

Historia ekstrawaganckiego uczucia, jakie rodzi się pomiędzy dwójką odszczepieńców: umierającym pracownikiem butiku w średnim wieku i zafascynowaną śmiercią, nastoletnią gotką. Jennifer (Leelee Sobieski) ma wszystko i nie ma nic; Randall (Albert Brooks) przegrał życie, trochę na własne życzenie. Pozornie nic nie łączy bohaterów, a zabieganie Jennifer o względy Randalla budzi zakłopotanie. Im bliżej finału filmu, tym bardziej prowokacyjna staje się więź między centralnymi postaciami; nawiązany zostaje platoniczny romans. Sobieski i Brooks tworzą dziwaczny, lecz romantyczny ekranowy związek, a ich kreacje wyciskają z oczu łzy. „Mój pierwszy książę” – film o potrzebie bycia zauważonym, ale też o umiejętności dostrzeżenia drugiego człowieka – to zupełnie inne spojrzenie na kino miłosne, dzielące pewne cechy wspólne z kapitalnym „Ghost Worldem” Terry’ego Zwigoffa. Ciężko o lepszą reklamę.

Inne niezależne filmy o miłości niemożliwej: „Restless” (2011), „Drugie życie Lucii” (2010), „Euforia” (2006).

12. „Gejbi” (2012), reż. Jonathan Lisecki

http://cdn3.thr.com/sites/default/files/imagecache/landscape_928x523/2012/06/gayby.jpg

Całkowite przeciwieństwo dwóch pierwszych z wyżej omówionych pozycji. Pomimo scenariusza stanowiącego idealne podglebie dla sitcomowego humoru, „Gejbi” urasta do rangi komedii niebagatelnie zabawnej. Za bohaterów Lisecki podstawia nam seksownego geja i jego znacznie mniej atrakcyjną „fag hag”. Oboje postanawiają, że założą rodzinę – w tradycyjny sposób, przy wspólnych… wysiłkach. Film z gracją unika wszelkich błędów, jakie miały prawo uczynić z niego celuloidową tragedię. Potencjalnie kontrowersyjny scenariusz nie bulwersuje, a przyprawia o szczery uśmiech. Niejednowymiarowi aktorzy czarują natomiast komediową charyzmą, nie ulegając przy okazji stereotypom, jakie przeciętny widz z chęcią by im przypiął. „Gejbi” to ciepła, zaskakująca i figlarna komedia.

Inne niesmęcące pozycje offowego kina LGBT: „Boy Culture” (2006), „Gdyby świat był mój” (2008), „Maximo Oliveros rozkwita” (2005).

11. „Halley” (2012), reż. Sebastian Hofmann

http://img.cda.pl/vid/oryginalne/d5d0f65fe20899bcbcb83312ea713ea6653b267817f63658258f73cf39a4da3b-131.jpg

Skrzyżowanie body horroru, zombie movie i dramatu egzystencjalnego. Dla wielu – mieszanka wybuchowa. Dla widza ceniącego sobie zabawę kinem będzie to natomiast okazja do eksperymentu, który nie pozostawi go obojętnego na rezultaty: albo się powiedzie, albo nie. Pochodzący z Meksyku Sebastian Hofmann, artysta wykształcony w kierunku sztuk wizualnych, z doświadczeń prowadzonych na swoim filmie wyszedł obronną ręką. W „Halley” Hofmann próbuje odpowiedzieć na pytanie, co jest ludzkie, a co nie, szuka granicy człowieczeństwa. Przygląda się samotności i życiowej pustce bohatera – kamuflującego się żywego trupa, a także przerażającej znieczulicy otaczających go na co dzień ludzi. Alberto (świetna rola Alberto Trujillo) nie chce być obojętny światu, pragnie śmierci, która nie jest mu pisana. Dla filmów takich jak „Halley” chce się z kolei żyć.

Inne przeoczone produkcje meksykańskie: „Rok przestępny” (2010), „Quemar las naves” (2007).

10. „Pięć tańców” (2013), reż. Alan Brown

http://1.fwcdn.pl/ph/10/02/661002/425476.1.jpg

„Pięć tańców” to projekt pozbawiony właściwej narracji, opierający swój sens na oprawie wizualnej, sycący się podnieceniem bohaterów, które napędza jego dynamizm. Od widzów także wymaga zaangażowania uczuciowego, jest jednym z tym filmów, które bardziej niż się śledzi – zwyczajnie się „czuje”. Nietrudno roztkliwiać się przy dziele Browna i płynąć z nastrajanymi przez reżysera emocjami: dostojnie sfotografowany obraz stanowi pasjonującą historię walki o miłość i marzenia.

Inne warte uwagi pozycje z filmografii Alana Browna: „Szeregowy Romeo” (2011), „Superheroes” (2007).

9. „4:44. Ostatni dzień na Ziemi” (2011), reż. Abel Ferrara

https://ocdn.eu/pulscms-transforms/1/ZUkktkpTURBXy82YmRhZGYxNTVlN2Q4OWU4NDUwM2Y2M2IwZDEzMGE3OS5qcGeRkwXNBADNAj8

Tyleż trzeźwe, co surrealistyczne spojrzenie na ludzkość w obliczu armagedonu, a być może na ludzkość w ogóle. Ostatni dzień na Ziemi może wyglądać tak, jak go sobie „wymarzysz”. Podobnie jest z wizją Ferrary – ilu odbiorców podejmie się jej interpretacji, tyle scenariuszy otrzymamy. Szkoda, że, jak dotąd, film interpretowany był niemal wyłącznie przez pryzmat swojej afabularności. Boli fakt kompletnego zignorowania środków wyrazu artystycznego, jakich podjął się Ferrara (choćby efektownego, apokaliptycznego montażu) – tym bardziej ich zignorowania na rzecz pretensjonalnej wzgardy.

Inne filmy Abla Ferrary niesłusznie wzgardzone przez widzów lub krytyków: „Maria” (2005), „Pasolini” (2014).

8. „Felt” (2014), reż. Jason Banker

https://i.ytimg.com/vi/rr59LitGL1k/maxresdefault.jpg

„Moja sztuka dała mi możliwość przedstawienia seksualnej przemocy, której byłam poddawana”. Słowa Amy Everson, aktorki i artystki w ogóle, doskonale podkreślają naturę „Felt”. Everson odegrała w filmie rolę semiautobiograficzną. Na planie zdjęciowym zgromadzono eksponaty jej autorstwa; prawie wszystkie mają falliczne kształty, niektórym przyprawiono jądra. Scenariusz „Felt” powstał w zarysie, a dialogi bohaterów i sytuacje, w których uczestniczą, to w dużej mierze efekt improwizacji. To, co dla jednego wyda się feministyczno-artystowskim bełkotem, innym odbiorcą dosadnie wstrząśnie. Film nosi cechy paradokumentu, a sceny z udziałem Everson frapują pokrętną symboliką: Amy paraduje chociażby w kostiumie z doszytym, plastikowym penisem, by w ten sposób, niczym pomylony superbohater, przejąć na swe kobiece ciało męską siłę.

Inne dzieła o trudach bycia kobietą: „To Write Love on Her Arms” (2012), „Hej, skarbie” (2009).

7. „Wilkołacze sny” (2014), reż. Jonas Alexander Arnby

http://1.fwcdn.pl/ph/01/16/700116/545116.1.jpg

„Wilkołacze sny” to film o byciu innym w najbardziej niesprzyjających odmienności warunkach. Gatunkowo objęty został w ramy dramatycznego horroru, stylistycznie czerpie z europejskiego kina artystycznego (niekiedy przypomina „Metalhead”, innym razem „Poza szatanem”). Co więcej, cechuje się mocno feministycznymi impulsami. Uprawa ambiwalentnego, zaangażowanego socjalnie art house’u na ziemiach duńskich przyniosła zadowalające plony; debiut fabularny kopenhażanina Jonasa Alexandra Arnby’ego przez rodaków wyróżniony został dwiema nagrodami Roberta, jednym Bodilem oraz wieloma nominacjami. Polacy goszczący w tym roku w kinach obraz – jeśli już w ogóle go zobaczyli – postanowili zmieszać z błotem…

Wartościowe, ambitne kino grozy, które również nie poruszyło polskich widzów: „The Lords of Salem” (2012), „Mroczna plaża” (2003), „Kalwaria” (2004).

6. „Alex of Venice” (2014), reż. Chris Messina

https://i.ytimg.com/vi/gu3XfC3LC5M/maxresdefault.jpg

Po owocującej w sukcesy trasie festiwalowej „Alex of Venice” ukazał się w kilku amerykańskich kinach i przepadł bez echa. Niewielu widzów miało szansę poznać reżyserski debiut aktora Chrisa Messiny. A szkoda. Alex w wykonaniu Mary Elizabeth Winstead jest postacią równie złożoną, co Kate Hannah z obsypanego nagrodami i nominacjami „Wyjść na prostą” – katalizatora kariery Winstead w kinie offowym. Podobnie sytuacja wygląda w przypadku samego filmu – niebłahy dramat obyczajowy o pułapkach pracoholizmu godzien był szerokiej uwagi.

Inne niezależne dramaty z udziałem Królowej Mary Elizabeth Winstead: „Faults” (2014), „Cudowne tu i teraz” (2013).

5. „The Battery” (2012), reż. Jeremy Gardner

https://dr56wvhu2c8zo.cloudfront.net/thebattery/assets/a620c24e-0dad-44f8-ac88-20cdcc9e8ce5/the-battery-4.jpg

Kiedy blockbustery na miarę „World War Z” zgarniają setki milionów dolarów, niezależne kino grozy cierpi z powodu braku zainteresowania pozycjami niskobudżetowymi – zwłaszcza w kategorii apokaliptycznego zombie horroru, ma się rozumieć… Niemniej nowicjusz zza Oceanu, rudobrody twórca Jeremy Gardner, stworzył trzy lata temu znakomity film gatunkowy, a przy okazji jedno z arcydzieł ostatniego piętnastolecia. „The Battery”, objawienie talentu reżysersko-scenopisarskiego, to prawdziwy skarb. Rzadko z taką wprawą i lekkością kręci się hybrydy horroru i dramatu, tym rzadziej z pozycji adepta. „Battery” grozę dawkuje równomiernie z intymnym, kameralnym klimatem; uwodzi tęskną ścieżką dźwiękową i malowniczymi zdjęciami. Pomimo emisji w trakcie warszawskiego Black Bear Filmfest, film nie trafił do polskich kin.

Inne nowofalowe, niskobudżetowe horrory, które w Polsce spotkały się z minimalnym zainteresowaniem: „The Den” (2013), „Final Girls” (2015).

4. „Pumpkin” (2002), reż. Adam Larson Broder i Anthony Abrams

https://i.ytimg.com/vi/LCte295OnEY/maxresdefault.jpg

Nie ma rzeczy niemożliwych, to ludzie narzucają sobie ograniczenia niczym kłody pod nogi. Między innymi takie lekcje płyną z komediodramatu „Pumpkin” duetu Adam Larson Broder/Anthony Abrams, który okazuje się filmem znacznie mądrzejszym niż jego lakoniczny tytuł sugeruje. Christina Ricci wciela się w Carolyn McDuffy, skoncentrowaną wyłącznie na sobie członkinię siostrzanego stowarzyszenia. Dziewczyna, podobnie jak inne studentki, wspomaga organizację zapewniającą osobom niepełnosprawnym umysłowo udział w treningach sportowych. Ku swemu zaskoczeniu, zakochuje się w upośledzonym Jessem (Hank Harris). „Pumpkin” stanowi przemyślaną satyrę na wymuszoną poprawność polityczną w kinie (zwłaszcza tę sprzed półwiecza; kostiumy bohaterów wyglądają, jak wyjęte z lat 60.), często nie mającą nic wspólnego z jakąkolwiek stosownością. Broder i Abrams, którzy po box-office’owej porażce obrazu nie zasiedli już na reżyserskich stołkach, korzystają z agresywnych środków wyrazu: film jest pikantny, mocno kampowy, gardzi pierzchliwymi ugrzecznieniami. To szaleństwo ma w sobie metodę. Każdy, komu zdarzyło się dopuścić dyskryminacji, spojrzy na swoje błędy oczami Carolyn. „Pumpkin” to film pouczający, wyrazisty i wybitne zagrany. Christina Ricci w pełni zasługiwała na miano najlepszej młodej aktorki przełomu tysiącleci.

Inne niedocenione filmy z udziałem Ricci: „Jęk czarnego węża” (2006), „Pokolenie P” (2001), „All Over the Guy” (2001).

3. „May” (2002), reż. Lucky McKee

http://alexkittle.com/wp-content/uploads/2013/01/may+movie.jpg

Zdziwaczała pracownica kliniki weterynaryjnej, czas wolny spędzająca na rozmowach z lalką z dzieciństwa, postanawia zerwać z samotnością. Próby nawiązania bliższych więzi z otaczającymi ją osobami prowadzą do kolejnych rozczarowań, a wreszcie do bolesnych odrzuceń. Gdy wydaje się już, że cierpieniom i emocjonalnym szamotaninom nie zostanie położony kres, May odkrywa swoją siłę: jest na tyle kreatywna, że sama może stworzyć sobie przyjaciela. „May” uchodzi za najmocniejszą pozycję w filmografii Lucky’ego McKee, a także za jeden z najlepszych, jak dotąd, horrorów psychologicznych XXI wieku. To dzieło szalenie oryginalne. Osobliwą protagonistką (w tej roli rewelacyjna Angela Bettis) targają lęki i niepewności, ale też pragnienia – tyleż niecne, co szlachetne. McKee zabiera nas w podróż po umyśle May, chce, byśmy zrozumieli jej ekscentryczne zachowanie, zaczęli jej kibicować w walce o lepsze życie. I tak się dzieje. May Canady jest wielowymiarową i pasjonującą postacią.

Inne produkcje Lucky’ego McKee, którym warto poświęcić uwagę: „The Woman” (2011), „All Cheerleaders Die” (2001; remake z 2013), „Mroki lasu” (2006).

2. „Pod moją skórą” (2002), reż. Marina de Van

Trzydziestoletnia Esther przypadkiem kaleczy się narzędziem budowlanym. Choć początkowo nie zauważa okaleczenia, szybko zaczyna odczuwać skutki zranienia. Bohaterką targają niepokojące żądze – chce stopniowo niszczyć swoje ciało. Autodestrukcyjne skłonności nabierają niezdrowych rozmiarów, a Esther izoluje się od ludzi, by spełniać swe zwichrowane potrzeby. „Pod moją skórą” to portret psychozy, jakiego przed 2002 rokiem kino nie widziało. Jako sztandarowy reprezentant Nowej Ekstremy Francuskiej film za cel obiera sobie wstrząśnięcie widzem, jest transgresywny do bólu. W uniwersum Mariny de Van nie istnieją takie słowa jak tabu czy cenzura, co widać zwłaszcza w kontrowersyjnych scenach w hotelu, w którym gości Esther. Obraz, choć szokujący, nie jest jednak pustą, awangardową prowokacją. To traktat o uzależnieniach, których nie da się kontrolować; thriller o dążeniu do doznawania jakichkolwiek uczuć – za wszelką cenę.

Inne zbliżone tematycznie filmy: „Głód miłości” (2001), „Nie oglądaj się” (2009), „Holy Motors” (2012).

1. „Dźwięki ciszy” (2009), reż. Kit Hung

http://lh5.ggpht.com/_F-lQwNhoWfY/TZkMsEIDPRI/AAAAAAAAD2c/61mcP_qMzt4/windchime_10.jpg

„Dźwięki ciszy”, pomimo dramatycznej fabuły, przenoszą widza w świat, z którego nie chce się wracać. Rozkochują w sobie zarówno górskie krajobrazy Szwajcarii, neonowe, hongkońskie ulice, jak i para głównych bohaterów. Pascal (Bernhard Bulling) i Ricky (Lü Yulai) poznają się przypadkiem w knajpie, w której pracuje drugi z nich. Zamieszkują ze sobą i zakochują się w sobie. Nie istnieją dla nich różnice kulturowe; tworzą bardzo zgrany związek. Idylla, jak to w życiu bywa, nie trwa tak długo, jak by tego chcieli… Fascynującym jest fakt, iż brak chronologii kolejnych przedstawionych wydarzeń nie tylko działa na korzyść filmu, ale też okazuje się jego najciekawszym elementem. Ze względu na przeplatanie ze sobą sekwencji, miejsc i czasu akcji „Dźwięki ciszy” nie mają prawa nudzić. Z czasem obraz przeobraża się w filmową układankę, która zaczyna kształtować się w logiczną, porażającą całość. Pełnometrażowy debiut Kita Hunga to jedna z najpiękniejszych, ale i najsmutniejszych historii miłosnych współczesnego kina. Reżyser przedstawił w nim bolesny proces godzenia się z odejściem ukochanej osoby, a także skonfrontował ze sobą zachodnią i wschodnią filozofię życia. Właśnie za filmy takie jak ten kochamy kino niezależne.

Inne filmy o podobnej tematyce lub estetyce: „Bez słów” (2012), „Tom” (2013), „Kochankowie z Marony” (2005).

Stały współpracownik

Autor bloga HisNameIsDeath.wordpress.com

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kaśka pisze:

Cześć, ciekawe komentarze, no i baza filmów też interesująca:) Weszłam też na Twojego bloga, rozczytam się niedługo w tekstach. Pozdrawiam niezależnie!

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?