Cała seria Borderlands zajmuje szczególne miejsce w moim sercu. Kanapowa kooperacja okazała się świetną rozrywką dla mnie i mojej drugiej połówki. Wiele nocy wspólnie zarwaliśmy na coraz bardziej pokręconych misjach. Nim się zorientowaliśmy godziny, dni i cale noce spędzone na Pandorze zebrały się w kolejne miesiące, a za oknem pora roku zmieniła się kilka razy.
Na nudę w grze nie mogliśmy narzekać. Trzykrotne przejście całej gry (na wszystkich poziomach trudności) oraz wbicie 72 poziomu naszym postaciom były dopiero początkiem zabawy. Producenci gry zadbali o to, abyśmy mieli co robić. Każda z części otrzymała masę dodatków, które wydłużały nasz pobyt na Pandorze. Zawsze było jakieś malownicze miejsce do odwiedzenia, zwariowana historia do odkrycia i szajbnięty boss do ubicia.
Dziś przedstawię Wam ranking 10 dodatków do Borderlands 2 – mojej ulubionej części, z którą spędziłem najwięcej czasu.
Zobacz również: Ranking dodatków do World of Warcraft
10. Headhunter 2: Wattle Gobbler
Zestawienie otwiera dość krótka historia, która daje nam możliwość zmierzenia się z potężnym i przerażającym… indykiem. Nie jest to jednak specjalne zaskoczenie, gdyż dodatek ten został wydany z okazji Święta Dziękczynienia. Wspomniany indyczy boss, czy jak kto woli Ravenous Wattle Gobbler, nie jest zbyt wymagającym przeciwnikiem i nie zapisze się w pamięci na długo. Podobnie jak cały dodatek.
Headhunter 2: Wattle Gobbler posiada jedną mocną stronę – babcię Torgue. Przeurocza starsza pani opowiada nam ineraktywną historię. Jej opowieść jest szalenie pokręcona i zupełnie pozbawiona sensu. Ale w sumie czemu tu się dziwić – w końcu to seniorka rodu Torque.
9. Headhunter 5: Son of Crawmerax
Nasze wakacje na Wam Bam Island będą równie krótkie, co wspomniane obchody Święta Dziękczynienia. Nie wiem nawet, czy zdążymy rozpakować się w hotelu. Całą przygodę polegającą na odnalezieniu i uwolnieniu Sir Hammerlocka załatwimy między poranną kawą, a obiadem.
Jak na kurort nadmorski przystało, lokalną specjalnością są owoce morza. Nie powinno więc nikogo zdziwić, że główną atrakcją dodatku będzie olbrzymi i przerażający Son of Crawmerax. Nie bójcie się. Na szczęście jest on lekkostrawny i nie stanowi większego wyzwania dla wprawionych w boju graczy. Dodatek Headhunter 5: Son of Crawmerax bardzo szybko ogracie, a jeszcze szybciej o nim zapomnicie.
8. Headhunter 1: Bloody Harvest
Cukierek albo psikus? – nie tym razem. Hallowenowy dodatek prezentuje się tylko odrobinę lepiej od dwóch poprzedników. Na moją ocenę główny wpływ ma narrator, którym jest T.K. Baha. Odjechany chuderlak w charakterystycznej koszuli tym razem został… zombiakiem. Aby umilić mu jego trupiaszczy żywot, będziemy zbierać dla niego „brain candy”. Wszyscy znamy słabość zombiaków do mózgów, ale robienie z nich cukierków – typowo borderowe poczucie humoru.
Niestety finał dodatku trochę rozczarowuje. Za moje odczucia odpowiada głównie Pumpkin Kingpin (Dyniowy Król), który nie zmusił mnie do większego wysiłku. Fruwające wszędzie cukierki, które odnawiają nasze statystyki, są zbyt dużym ułatwieniem. Wspomniany Dyniowy Król nawet z armią swoich pomocników nie jest w stanie wysoko zawiesić nam poprzeczki.
Jeśli po pokonaniu głównego bossa nadal chcecie pozostać w mrocznych klimatach Hallowed Hollow, to Bloody Harvest zaoferuje Wam jeszcze odrobinę zabawy. Podpalenie wszystkich krypt (odsyłam do filmików w sieci) pozwoli na aktywowanie ukrytego bossa – Clarka the Combusted Cryptkeepera. Więcej szczegółów zdradzął nie będę, aby nie psuć zabawy.
7. Headhunter 4: Wedding Day Massacre
Perfekcyjny dodatek walentynkowy. Miłość na Pandorze bywa bardzo trudna, o czym przekonuje nas Wedding Day Massacre. Jeśli chcecie poznać historię borderowego Romea i Julii, to musicie w niego zagrać. Zdradzę jedynie, że pogodzenie dwóch zwaśnionych klanów (Zafordów i Hodunków) to ciężki temat, może nawet niemożliwy…
Dodatek pełen jest wspaniałych i wyrazistych postaci. I nie mam tu na myśli przeuroczej Mad Moxxi, która urządza tytułową krwawą jatkę. Moje serce skradł zakochany Ed i wybranka jego serca – Stella. Ale sami zobaczycie.
Gdy już wszystkich pozabijacie i nie będziecie mieli co ze sobą zrobić, to polecam udać się na ryby. Jak wiadomo, największe ryby biorą „na żywca”. Dlatego będziecie musieli się najpierw zaopatrzyć w odpowiednią przynętę. A co na nią można złapać – cóż, pamiętajcie że to Borderlands. Zainteresowanych wędkowaniem odsyłam do filmików.
6. Headhunter 3: Mercenary Day
Zdecydowanie mój ulubiony dodatek z serii Headhunter, w którym pomagamy Marcusowi ocalić święto Mercenary Day w Frost Bottom. Typowo świąteczny dodatek, w którym roi się od prezentów, choinek i wściekłych bałwanów, które chcą nas zabić gradem śnieżek. Są przy tym tak urocze, że niejednokrotnie zadrżał mi palec na spuście gdy miałem je rozwalić.
Tym razem za próbą zniszczenia świąt nie stoi zgorzkniały Grinch, a skończony bałwan o imieniu The Abominable Mister Tinder Snowflake. Od samego wezwania bossa, aż do wydania przez niego ostatniego tchnienia, świetnie się bawiłem. Ale nie zdradzę Wam dlaczego, by nie psuć nikomu niespodzianek (aż chciało się napisać prezentów).
Z dodatku aż wylewa się klimat świąt oczywiście skrzywiony humor. Polecam każdemu spędzenie kilku chwil na specjalnym przedstawieniu, które zaserwuje nam Śpiewający Psycho. Naprawdę warto. Z uśmiechem wspominam także misję z dostarczaniem prezentów i … no właśnie. Powiem tylko, ze zabawki potrafią być naprawdę niebezpieczne.
5. Creature Slaughterdome
Nigdy nie przepadałem za arenami. Zazwyczaj męczyły mnie bardzo szybko i po prostu nudziły. Na tej spędziłem prawie dwa miesiące.
Creature Slaughterdome to dodatek który radzę zostawić sobie na sam koniec przygód z Borderlands 2. Przeciwnicy są naprawdę wymagający. Warto mieć dobre looty, odblokowane kluczowe skille (i dobrze zbudowane drzewko) oraz sporo umiejętności. Zdecydowanie przyda się także broń, która będzie odnawiać Wam amunicję. Dobry kompan u boku, który pomoże w walce, także będzie niejedokrotnie na wagę złota.
Każde przejście areny odblokuje Wam dodatkowy poziom trudności gry, tzw. Overpower Level. Jeśli uruchomicie na nich później grę, to przeciwnicy będą stanowili jeszcze większe wyzwanie. Wiąże się to także z lepszym dropem (bronie także będą miały poziom Overpower).
4. Kampania Rzezi mr Torgue’a
Moim zdaniem jest to zdecydowanie najsłabsze z dużych rozszerzeń do Borderlands 2. Najmilej wspominam z niej zadania które zleciła Tiny Tina oraz Moxxi. Hordy motocyklistów nie były większym wyzwaniem, ale bardzo mnie irytowały – szczególnie podczas wyścigów. Ukończenie Death Race Tier 3 było przez nich istną szyszką, ale się udało (i to bez specjalnego modu od Ellie).
Sporo zabawy dało mi grindowanie Tokenów w Barze Pyro Pita. Szkoda że legendarne bronie, które później za nie kupowałem okazywały się totalnie beznadziejne.
We wspomnianym barze czeka na nas finałowa walka z Pyro Pitem, który nie będzie specjalnym wyzwaniem. Później jednak czeka na nas drugie starcie z Pyro Pitem the Invincible, z którym już tak łatwo nie jest. Dobry kompan i wspólnie wypracowana strategia są kluczem do zwycięstwa.
3. Wielkie łowy Sir Hammerlocka
Łowy na bestie z wąsatym myśliwym dały mi sporo zabawy i frajdy. Dodatek jest pełen wymyślnych stworów, bestii, potworów i innych … schodów, z którymi czasami nienajlepiej radzą sobie nawet najgorsze złole, jakie spotkamy na Pandorze. A przynajmniej Professor Nakayama.
Trochę irytowały mnie olbrzymie pająki, które gibały się na swoich wąskich, długich nóżkach. Po prostu ciężko było je zabić, a dokładniej w ogóle w nie trafić. Ale odrobina wprawy pozwoliła pokonać ten problem.
Końcowym wyzwaniem jest pokonanie Voracidous the Invincible. Na wyższych poziomach trudności jest to bardzo wymagający przeciwnik. Wiele podejść i czasu musiałem poświęcić, nim zobaczyłem padającą na arenie płaszczkę (czy co tam jest).
Jeśli ubicie Voracidousa jeszcze wystarczająco Was nie zmęczyło i macie siłę na dalszą walkę, to możecie zmierzyć się z jeszcze jednym (ukrytym) bossem. W dodatku tym czeka na nas jeszcze Dexiduous the Invincible. Co trzeba zrobić, aby wywabić tego uroczego pajączka z ukrycia? Odpowiedź znajdziecie w internetach.
2. Kapitan Scarlett i jej piracki łup
Wspominając ten dodatek od razu na usta ciśnie mi się pirackie Arrrgh! Nim stanąłem oko w oko z monstrualnym Leviatanem przeżyłem świetną przygodę. Poszukiwanie skarbów i potyczki z wrogimi piratami były czystą przyjemnością. A zwariowany Herbert… Cóż, był zwariowany.
Dobrego wrażenia, jakie pozostawił po sobie dodatek z Kapitan Scarlett, nie jest w stanie nawet zepsuć mi feralny Master Gee the Invincible. Uwaga, będzie spoiler! Bardzo bolał mnie fakt, że nie mogłem normalnie zmierzyć się z tym małym skubańcem. Chyba jak każdy musiałem kryć się za kamieniem i czekać ponad pół godziny, aż Master Gee otruje się i padnie.
Przynajmniej z Hyperiusem the Invincible nie było takiego problemu. Wprawdzie walka z nim do najłatwiejszych nie należała, ale któraś „kolejna” próba pozwoliła posłać go na złomowisko (razem z jego blaszanymi kumplami).
Pięknym zwieńczeniem kampanii jest walka z Leviatanem. Monstrualny potwór pilnuje komnaty pełnej skrzyń ze skarbami. Gra pozwala nam walczyć ze wspomnianym strażnikiem bogactw do znudzenia. Jednak późniejsze walki nie dają nam dostępu do sali z lootami, która jest po prostu zamknięta. W sieci są filmy pokazujące jak można się do niej dostać.
1. Tiny Tina’s Assault on Dragon Keep
Zdecydowanie najdłuższy i najlepszy z dodatków jakie znajdziemy do Borderands 2. Praktycznie możemy o nim powiedzieć, że to gra wewnątrz gry.
W Tiny Tina’s Assault on Dragon Keep jesteśmy po prostu pionkami w Bunkers & Badasses, grze której mistrzem jest urocza (i zwariowana) Tiny Tina. Przemierzamy mroczne krainy, pełne zamków, lochów i magicznych lasów. Na naszej drodze staje cały szereg rozmaitych przeciwników – od rycerzy, przez szkielety, orki aż po monstrualne smoki.
W dodatku tym spędziłem prawie tyle samo czasu, co w podstawowej wersji gry. Praktycznie co level odwiedzałem The Forrest, które do znudzenia grindowałem w poszukiwaniu The Bee. Tarcza ta (w połączeniu z dobrym SMG) była póżniej zabójczą kombinacją.
Nie pamiętam także ile Eridium wydałem w barze Moxxi`s Grog and Girls, grając na automatach w poszukiwani legendarnej broni. Najpierw zawsze grindowaliśmy do oporu na smokach Eridium (tam wpadało zawsze najwięcej), a później wydawaliśmy wszystko na jednorękim bandycie. Ale zazwyczaj było warto!
Dragon Keep to długie godziny dobrej zabawy, pełnej zwariowanego humoru. Mimo że ostatni raz odpalałem ten dodatek kilka miesięcy temu (uwielbiam wracać do tej gry), to nadal uśmiecham się na wspomnienie misji z szalonym Królem Jeffrey`em. Podobny efekt wywołuje wspomnienie misji MMORPGFPS i robieniem teabagów noobom. Zabijanie ciemności (The Darkness) czy choćby karmienie „Królowej”, która później odwdzięcza się lotami, to prawdziwe smaczki w tym dodatku.
Zachwytu tym dodatkiem nie jest w stanie nic zepsuć. Nawet długie godziny spędzone na magicznej arenie, pełne frustracji i czasami niecenzuralnych słów. Niestety zaliczenie wszystkich rund na magicznej arenie było prawdziwą męczarnią. Każdy (nawet najdrobniejszy błąd) kończył się zazwyczaj śmiercią. Podobnie jak nasze pierwsze zmagania ze smokami. Ale każda porażka uczyła nas pokory, cierpliwości i … przybliżała do końcowego sukcesu. Gdyby było zbyt łatwo i szybko, to na koniec nie byłby takiej radości i satysfakcji.
Tiny Tina’s Assault on Dragon Keep to zdecydowanie najlepszy dodatek do Borderlands 2. Gracze znajdą w nim niebanalny humor, świetną fabułę i najlepsze looty. Jeśli dobrze bawiliście się w podstawowej grze, to zdecydowanie musicie sięgnąć po to DLC. Naprawdę warto!
Ilustracja wprowadzenia: 2K Games