Ranking i analiza filmów z serii Szybcy i wściekli

Chyba nikt z nas nie spodziewał się, że zamawianie kanapki z tuńczykiem ostatecznie przeobrazi się w samochodową apokalipsę na skalę światową. Seria nauczyła nas, że wszelkie problemy tego świata da się załatwić wyścigiem, a gwałtowne zmienianie biegów jest domeną prawdziwego kierowcy. Ponadto prawa fizyki mogą działać na naszą korzyść oraz należy pamiętać, aby nigdy nie odpalać nitro jako pierwszy. Zaczynając od pierwszych części, które wstrzeliły się idealnie w hype nielegalnych wyścigów, wsparte popularnością gry NFS: Underground, saga ewoluowała w gatunkowe kino akcji na miarę naszych czasów. Jest to seria, którą powinno się szanować. Pomimo ogromnej ilości kolejnych sequeli, widać jednak, że filmy stopniowo dźwigają sobie poprzeczkę i celują czysto w element rozrywkowy, którego z całą pewnością ten cykl dostarcza. Jeśli tylko przymkniemy oko i damy się ponieść temu absurdowi, będą to jedne z przyjemniejszych seansów, jakich doświadczymy. Zresztą, głupota tym filmom służy, im durniejsze rozwiązania, tym więcej frajdy. Nawet kropla realizmu mogłaby zmącić tę idealną taflę jeziora absurdu. To definicja szeroko pojętego męskiego kina: są przypakowani kolesie, kobity, fury, akcja, testosteron zmieszany z paliwem. Tak więc otwieramy Coronę i jedziemy z tym rankingiem. Poniżej zaprezentowane są poszczególne odsłony w subiektywnej kolejności od najgorszej do najlepszej.

Zobacz również: Filmy z serii Harry Potter od najgorszego do najlepszego

 

8. Szybcy i wściekli (2001)

Dzisiaj pierwsza część serii ma już jedynie wartość sentymentalną, gdyż pod względem technicznym jest po prostu słaba. Najbardziej drażni fakt, że w filmie podejmującym tematykę wyścigów jest ich zwyczajnie mało, a jeśli już są, to są raczej słabo nakręcone. Ciężko w ogóle nazwać wyścigiem pierwszą sekwencję ulicznej 1/4 mili, to bardziej 4 samochody stojące przed zielonym ekranem, czekające na postprodukcję. Rozumiem, że we wczesnych latach 2000 CGI było wpychane wszędzie, ale cholera, auta jadące po prostej linii? Do tego nawet nie trzeba wybitnej kaskaderki. I nawet wytłumaczenie w stylu to miało być, aby stworzyć iluzję prędkości nie ma tutaj sensu. No, chyba że Vin Diesel i jego ekipa zamontowali hipernapęd, który umożliwia im wskoczenie w nadprzestrzeń za każdym razem, gdy odpalają nitro, zawstydzając tym samym Hana Solo. Scenariusz to po prostu Na Fali (1991) z Keanu Reevesem, nic więcej. Gdybym miał wymieniać podobieństwa między tymi dwoma produkcjami, musiałbym poświęcić na to osobny artykuł. Sporo scen jest dosłownie żywcem przełożona, więc pod tym względem nie ma tu ani krzty oryginalnego pomysłu. Pomimo wielu wad, bohaterów da się łatwo polubić, więc jest to raczej pozycja, którą, kiedy pojawi się w telewizji, ostatecznie z nudów obejrzymy.

1

 

7. Szybko i wściekle (2009)

Najprostszym wytłumaczeniem niepowodzenia tej odsłony jest fakt, że Justin Lin, reżyser, po prostu nie widział, jak się za tę serię zabrać. Czuć już było, że wyścigi uliczne trochę się przejadły i trzeba nieco zmienić formę. I to właśnie w tej części jest jeszcze to zderzenie pretekstowego, wciśniętego wręcz na siłę nielegalnego racingu z nieco bardziej sensacyjnym tonem. Same pościgi zresztą są momentami niezwykle chaotyczne, nigdy nie wiemy kto na jakiej pozycji jest, ani gdzie się znajduje względem innych. Ten pościgowy bełkot zwyczajnie nie angażuje, mało w nich pamiętnych momentów. Poza tym męczący wątek z Letty (Rodriguez), który jest tam tylko po to, aby dać Dieselowi motywację do rozróby. I samo to generalnie miałoby sens, tylko ten ich wątek jest niepotrzebnie eksponowany i jakkolwiek rozbudowywany, kiedy nikogo to tak naprawdę nie obchodzi. Kilka udanych pomysłów, jak plot twist z antagonistą czy… w sumie to tyle. Chciałem napisać coś o ekscytujących pościgach w przygranicznych tunelach, ale ich realizacja legła pod ciężarem dodatków komputerowych, więc wyglądają one mało realistycznie (nawet jak na standardy tej serii). Ostatecznie możemy tę część potraktować jako okrążenie treningowe Lina, aby nieco oswoić się z serią. 

4

 

6. Za szybcy za wściekli (2003)

Film niczego nie nauczył się na błędach poprzednika. Jest tu nawet więcej beznadziejnego montażu wyścigów w postaci pokazywania zmiany biegów i deski rozdzielczej. W większości są to zbędne komputerowe ujęcia, którym wydaje się, że widza interesuje, jak podtlenek azotu działa na maszynę. Kiedy już faktycznie widzimy coś konkretnego, to samochody poruszają się tak wolno, że jestem przekonany, że ludzie jadący do kina na ten film wykręcali lepsze czasy. Aczkolwiek sekwencja na autostradzie jest już całkiem zadowalająca, więc na tym polu jest już jakaś poprawa względem pierwszej części. Zmienił się też nieco ton: już nie próbują nam nachalnie sprzedać tej sensacyjnej dramy, tylko traktują się mniej poważnie, co jest namiastką tego, co w późniejszych odsłonach pokochamy najbardziej. 

2

 

5. Szybcy i wściekli 6 (2013)

Justin Lin do tego momentu stworzył film słaby, film dobry i film rewelacyjny, pora więc na film niezły. Po poprzedniej części zastanawiać by się można, gdzie nasi bohaterowie znajdą motywację do demolki, skoro są już milionerami. To przecież oczywiste: użyjmy postaci Letty, która była już katalizatorem czwartej części, więc czemu i nie szóstej? I znów mój ból tkwi głównie w tym tak niepotrzebnie eksploatowanym wątku pomiędzy Dieslem a Rodriguez. Ich miłość nawet nie jest wystarczająco dobrze zarysowana, aby mogła się przeobrazić w relację, a co dopiero w coś bardziej zaawansowanego. I na tym polu szósta część traci najwięcej. Sporo tu też technicznego bełkotu, a bo Interpol to, a bo jakaś tam technologia tamto. Nikogo to nie obchodzi, pokażcie nam fury. I w momencie, kiedy faktycznie je dostajemy, cały ten segment nocny – chociaż dobry, mało w nim widać. To trochę dziwny argument, ale tak, jest po prostu mało wyrazisty. Nie dość, że jest ciemno, to wszystkie samochody są czarne. Pościg w Londynie jest całkiem udany, ale cieszymy się nim tylko przez chwilę, ponieważ później znowu wracamy do utraty pamięci Letty i wszystkiego, co z tym związane. Ten film wcale nie jest taki do… ehh, kogo ja oszukuję – pieprzony czołg na autostradzie. Chylę czoła bogom absurdu i dziękuję, że uraczyli nas w swej dobroci tym rewelacyjnym segmentem. Co ciekawe, końcowa scena z pościgiem za samolotem miała być pierwotnie w Szybkich 5, po czym Lin stwierdził, że technologicznie nie jest na to gotowy, stąd wyszedł pomysł, żeby 6 i 7 zrobić jako dwie końcowe części, coś jak ostatnie dwa filmy Harry’ego Pottera. Ostatecznie plan się zmienił, dlatego wepchnięto tę scenę pod koniec 6. Czasami mam wrażenie, że nakręcili już sceny na kolejnych 10 filmów i teraz tylko siedzą i rozmyślają, jak to wszystko rozłożyć.

6

 

Zobacz również: Szybcy i wściekli 8 na szczycie polskiego Box Office

 

4. Szybcy i wściekli 7 (2015)

Szanuję chęć połączenia całej serii z tą jedyną niepasującą, trzecią odsłoną, aczkolwiek sposób, w jaki to zrobili, jest odrobinę nachalny i mało spójny. Tylko odrobinę. Raz kolejny tracimy czas na takie bzdety jak pogrzeb Hana, aczkolwiek jest ich tu zdecydowanie mniej niż poprzedniej części. Niemalże każda scena, oprócz sekwencji z konwojem, jest jakąś tam wariacją na temat Mission Impossible + samochody. Tak więc większy nacisk położono tym razem na walki wręcz i akcję nie-samochodową. Czego mogliśmy się w sumie spodziewać po tym, jak do obsady dołączył Jason Statham. The Rock niestety dalej w cieniu, czeka cierpliwie na Szybkich 8. Zmarnowano też trochę potencjał na zagranie lokacją Abu Dhabi, tak jak Brazylią czy Tokio w poprzednich odsłonach. Tutaj bliski wschód potraktowano po macoszemu i nawet na dobrze się w nim nie rozgościmy, gdyż cały ten segment trwa lekko ponad 15 min, przy 140-minutowej produkcji. Koniec końców trzeba przyznać, że końcówka i pożegnanie Paula Walkera zaskoczyły mnie, jak dojrzale zostały rozegrane. Tak jakby seria na tę chwilę spoważniała, oddając piękny i taktowny hołd w stronę zmarłego aktora. 

7

 

3. Szybcy i wściekli 8 (2017)

W tym momencie zaczyna się już ścisła czołówka, bowiem każda z trzech kolejnych pozycji równie dobrze mogłaby być na szczycie tego rankingu. To, co wyróżnia ósmą część od reszty, to nie tylko jazda po bandzie, jeśli chodzi o same sekwencje akcji, ale też i wszystko inne. Każda linijka dialogowa, każde rozwiązanie scenariuszowe jest po prostu rewelacyjnie durne, bezwstydnie i świadomie żonglujące sztampą. Mało naprawdę jest takich produkcji, które tak całkowicie oddają się temu, aby celować w aspekt rozrywkowy, nie przejmując się całą resztą. Do tego wreszcie mamy trochę więcej The Rocka i Stathama, wszystkie docinki między nimi i resztą załogi budują ten cały obraz rodziny, powtarzany przez całą serię. No i oczywiście świetna, wieloetapowa struktura poszczególnych segmentów akcji, które już trochę lepiej łączą pretekstowość używania samochodów z walkami wręcz i w zasadzie całą resztą.

8

 Zobacz również: Szybcy i wściekl 8 – recenzja

 

2. Szybcy i wściekli 5 (2011)

Głównym powodem, dla którego piątka jest w ścisłej czołówce, jest to, jak Lin rewelacyjnie zagrał lokacją. Slumsowe klimaty brazylijskiej faweli budzą skojarzenia z Maxem Paynem 3, a to zawsze dobre skojarzenie. Generalnie jestem dość podatny na produkcje, w których jednym z bohaterów jest dobrze sprezentowana lokacja (Między słowami, Najpierw strzelaj potem zwiedzaj, Przed wschodem słońca), stąd też byłem zaskoczony, że ta seria w pewnym momencie zadbała o ten aspekt. No i dodajmy też, że w tej części jest jakiś, powiedzmy, mniej pretekstowy sens głównej linii fabularnej. Nie, żebym wymagał od tej franczyzy konsekwencji w pisaniu scenariuszy, ale jak na jej standardy, to jest dość sensownie. W ogóle to nieco inaczej skonstruowany film, ponieważ wszystko tu dąży do tej jednej chwili, kiedy w końcu rabują ten sejf. Tak więc wszystkie przygotowania przed tym klasyfikują tę produkcję jako heist movie, co jest gatunkowo miłą odmianą, i dodają trochę różnorodności w tej potężnej serii. Końcowa demolka z sejfami jest chyba w mojej osobistej czołówce wszystkich rozrób, które miały miejsce w Szybkich i wściekłych. 

5

 

1. Szybcy i wściekli: Tokio Drift (2006)

Trzecia część serii, dalej głupia, dalej beznadziejnie napisana i jeszcze gorzej zagrana, ale te wyścigi! Nareszcie mogliśmy obejrzeć porządnych kaskaderów, którzy potrafią zrobić z samochodem coś więcej, niż tylko zmieniać biegi. Nie interesuje mnie, jak durne są preteksty do tego, żeby się ścigali, niech to robią. Zresztą, durne rozwiązania są najlepsze, realizm tylko by zaszkodził. Wyobraźcie sobie zakończenie w stylu: przepraszamy, ale jesteśmy poważną Yakuzą, dlatego nie będzie żadnego wyścigu i zabijamy pana. Ponadto, podobnie jak w szybkiej piątce, lokacja odgrywa tutaj sporą rolę, chyba nawet w większym stopniu. Dodać do tego plejadę utworów, które w pewnym momencie na telefonie miał praktycznie każdy, takie jak Teriyaki Boyz czy Bandoleros, i mamy hit gwarantowany. Tokio Drift to definicja kina z pościgami, można mu zarzucić wiele, ale oglądanie ślizgających się odpicowanych fur nigdy nie było tak przyjemnie jak tutaj. Jeśli przypomnicie sobie scenę, gdy nasz protagonista poznawał sekrety sztuki driftingu w porcie, siedziało tam dwóch śmieszków rybaków, którzy, udając znawców, docinali, jak to Sean nie potrafi jeździć. Okazuje się, że jeden z nich miał do tego pełne prawo, gdyż jest to Keichii Tsuchiya, czyli można powiedzieć Drift King w prawdziwym świecie. Pomijając jego cameo, sprawował on nadzór nad popisami kaskaderskimi w filmie, więc na dobrą sprawę przyczynił się do tego, że wszystko wygląda tak dobrze. Najtrudniejszą częścią było dla niego ukazanie procesu nauki Seana, gdyż Keichii po prostu jeździł za dobrze i jego panowanie nad wozem było perfekcyjne. Reżyser wytłumaczył mu, że musi się postarać jeździć bardziej niechlujnie, aby sprawić wrażenie, że za kółkiem siedzi ktoś, kto dopiero się uczy. 

3

 

Podsumowując, to całkiem udana, efektowna i ciekawa franczyza. Ponadto, za każdym razem, kiedy kolejna odsłona wchodzi do kin, jesteśmy świadkami internetowej wojny pomiędzy tymi, którzy po prostu tę serię lubią i tymi, którzy nie potrafią jej znieść. Najwyższy poziom hipokryzji wkracza, kiedy Ci wszyscy będący w opozycji zniesławiającej serię jakoś za każdym razem mają o tym filmie opinie i byli na nim w kinie. Obrażając wręcz tych, którzy w spokoju sobie oglądają, tłumacząc, że to cykl dla ludzi z niskim IQ, plebsu, idiotów itd. Jasne, jest głupkowaty, ale to nie przeszkadza w tym, żeby go lubić. Szybcy i wściekli to moment w dyskusji, kiedy każdy staje się specem i wytyka a to scenariusz, a to fabułę, a to aktorstwo i wszystkie inne rzeczy, które w oczywisty sposób można wrzucić do jednego wora. Zapominając tym samym o przemyślanych i ciekawych sekwencjach akcji i charyzmatycznych aktorach, którzy niosą te filmy na barkach. Ostatecznie z fabułą można by pójść na kompromis i uprościć ją do granic możliwości tak jak w najnowszym Mad Max, ale nie sądzę, żebym akurat w konwencji tej serii dalej się tak dobrze na niej bawił. Samo wytykanie tych wszystkich absurdów i śmianie się z durnych plot twistów po części podbija czerpanie radości z tych filmów, które przez te właśnie aspekty stały się unikatowe, tworząc wręcz własną konwencję.  

https://www.youtube.com/watch?v=QwldwzlZCIQ

 

Kolejnym argumentem jest atakowanie tego, że kolejne odsłony tworzone są tylko dla kasy. Ponieważ oczywiście, że są, podobnie jak 90% blockbusterów i wysokobudżetowych produkcji, na szczycie z Gwiezdnymi Wojnami. I chociaż jestem największym fanem Star Wars, jakiego znam, niechętnie przyznaję, że nowa trylogia wraz ze wszystkimi spin-offami powstała w jednym celu – aby zarobić. Nawet nie na filmach, ale na koszulkach, kubkach i prześcieradłach. Tak więc porównując te dwie jakże różniące się od siebie franczyzy tylko pod tym kątem, trzeba przyznać, że przynajmniej Szybcy i wściekli 7 nie byli kopią 4. Zresztą, ich podejście do fanów, co jak co – jest bardzo fair. Sam fakt pojawienia się The Rocka w serii wyszedł z fanowskiej strony na FB. Jakiś fan napisał, że fajnie by było zobaczyć konfrontację Diesela ze Skałą. Vin zobaczył ten wpis, zaproponował reżyserowi i stało się, tak po prostu. Tak więc możemy się burzyć, krytykować, bulwersować o tysiące aspektów, które, nie da się ukryć, leżą i kwiczą w tym cyklu, nie można im odmówić jednak jednej rzeczy – frajdy. Jakby to powiedział mój dobry znajomy Vin –  Ask any moviegoer. Any real moviegoer. It don’t matter if you make one movie or ten. Fun is fun.

koncowka

 

Ilustracja wprowadzenia: Universal Pictures

https://www.facebook.com/nocnefilmowanie/
|....|
http://www.filmweb.pl/user/pestowsky
|....|
i tyle.

Więcej informacji o

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?