Stanisław Lem to zdecydowanie jeden z najwybitniejszych polskich pisarzy, który zdobył uznanie zarówno w naszym kraju, jak i na całym świecie. Uwielbiam jego styl, a także intrygowanie czytelnika historią, która stanowi podłoże do głębszych refleksji.
Kongres futurologiczny ma to do siebie, że odbiorca nie jest pewien, co dzieje się z protagonistą. Nie wiadomo, czy Ijon Tichy jest pod wpływem halucynogenów, czy może to z nim coś jest nie w porządku. To wspaniałe zagranie autora i naprawdę można się nabrać, o czym wspominałem przy okazji dystopii.
Zabierając się za ekranizację książki, można podejść do niej na dwa sposoby. Jednym z nich jest nienastawianie się na zbytnią wierność pierwowzorowi, drugim wręcz przeciwne liczenie na jak najwięcej smaczków i wątków z oryginału.
Ari Folman wziął na warsztat trudną i poruszającą istotne kwestie książkę, która przy premierze Kongresu miała już 42 lata. Trzeba jednak podkreślić, że reżyser tylko inspirował się światem stworzonym przez Lema. Nie jest to zatem pełnoprawna adaptacja, o czym warto wiedzieć na początku seansu, żeby zwyczajnie się nie zrazić.
Fabuła filmu opiera się na historii Robin Wright, która jest grana przez – uwaga – Robin Wright. To ciekawy zabieg ze strony reżysera, ale jakże przemyślany, gdyż bohaterka również pracuje jako aktorka. Kariera Robin przemija i niełatwo jest jej dostać rolę, gdyż nastały ciężkie czasy dla kinematografii.
W skrócie kobieta decyduje się na sklonowanie, a raczej zeskanowanie i włożenie do komputera. Aktorka Wright nadal będzie istnieć, ale nie będzie to już ta sama Robin co wcześniej: będzie młodsza, lepsza i otwarta na wiele gatunków filmowych. Prawdziwa bohaterka musi zrezygnować z występów gdziekolwiek na świecie, ponieważ taką podpisuje umowę. Wszystko to dla utrzymania tracącego słuch syna, na którym jej najbardziej zależy.
O Ijonie Tichym – futurologu, który przybywa na kongres, zwykłym człowieku, z którym można się utożsamić. Podobnie jak Robin trafia w wir halucynacji, uciekając przed zamieszkami w pobliżu hotelu, gdzie odbywa się posiedzenie. Ten wątek przewija się zarówno w filmie, jak i w książce.
Bohater pada ofiarą złudzeń: widzi grające w pokera szczury, które w Kongresie są karaluchami, zostaje zahibernowany i po kilkudziesięciu latach, już odmrożony, trafia do świata nowego i nieznanego. W tej wizji przyszłości ludzie nie potrzebują się uczyć, gdyż mogą po prostu połknąć lub wciągnąć wiedzę w formie tabletki czy gazu. Społeczeństwo nie zna żadnych trosk, a jedynie dobrobyt technologii. Do takiej codzienności przyzwyczaja się Tichy.
– Czy pan się chętnie godzi na to, aby zostać zamrożonym? — spytała mnie studentka.
– Nie rozmawiam z przywidzeniami — odparłem. — Najwyżej mogę powiedzieć, jak pani na imię. Halucyna.
Tichy wątpi w rzeczywistość świata, w przeciwieństwie do Robin, której wydaje się, że wie gdzie się znajduje. Występuje zatem dość mało zbieżności między bohaterami, jedynie w takich nawiązaniach jak dostrzeżenie wody wywołującej halucynacje czy przebywanie w kanałach hotelu. Więcej podobnych wydarzeń niż charakteru.
Marzenia zawsze zwyciężają rzeczywistość, gdy im na to pozwolić.
Początek daje nadzieję na uniwersalizm postaci i jej przeżyć, ale im dłużej trwamy w tej opowieści, tym bardziej osobista się staje. A szkoda, bo mogłoby to urozmaicić produkcję i dać odbiorcy dostrzec cząstkę siebie w tej historii.
W pewnym momencie pojawia się nagłe przejście z typowego filmu w animację, co nie przez każdego jest pozytywnie odbierane. Mnie to akurat wciągnęło i myślę, że przedstawienie halucynacji Robin w formie kreskówki jest zdecydowanym plusem.
Gdybyś pan przez jedno mgnienie zobaczył świat, jaki nas n a p r a w d ę otacza — a nie ten uszminkowany chemaskowaniem — zdrętwiałbyś pan!
Kongres jest trochę chaotyczny, gdy nie zna się Kongresu futurologicznego. Wiele wątków jest poruszanych po to, aby za chwilę o nich zapomnieć i ciężko jest zorientować się w tym, co chce nam przekazać reżyser. Na początku mamy zarysowaną historię rodziny, która później znika, by znów pojawić się w zakończeniu. Książka jest dużo bardziej uporządkowana, ale to w końcu literatura i daje ona czytelnikowi więcej czasu na zapoznanie się z wizją autora.
Wydaje mi się, że reżyser podejmuje próbę ukazania świata, w którym jednostka nie ma prawdziwej wolności i jest uzależniona od tego, jaki obraz pokazują jej władze czy naukowcy.
Znając pierwowzór zrozumiałem przekaz, jednak nie wiem czy ktoś, kto książki nie czytał, by go w pełni dostrzegł. Dlatego przeczytaj zanim obejrzysz.
Zależy czego się szuka. Kongres futurologiczny lepiej pokazuje zagubionego, próbującego przyzwyczaić się do innego życia bohatera. Wciąga czytelnika w złudzenie, w którym to bohater jest dzieckiem poznającym na nowo realia świata.
Lem dodaje do tej przygody sporo humoru, szczególnie w dialogach. Pojawia się on miejscami, aby w końcu doprowadzić nas do ujrzenia ludzi, którzy przegrali – przegrali sami ze sobą, a także ze zmianami klimatycznymi. Autor chce zadać pytanie: Czy warto dążyć do poznania prawdy, czy lepiej żyć szczęśliwie, ale nieświadomie?
Tylko głupiec i kanalia, lekceważy genitalia, bo najbardziej jest dziś modne, reklamować części rodne!
Film Kongres przedstawia obraz miłości matki do syna, zagubienia w nieznanym i próby odszukania swojego dziecka, które utraciła po przejściu w świat halucynacji. Do tego reżyser dokłada wizję rozwoju technologii i zanik szacunku do drugiego człowieka.
Dodatkowo w animowanej części możemy oglądać takie sławy jak Jezus, Maryja, Wenus, Michael Jackson czy Elvis Presley.
Jeśli czytało się książkę to tak. Kongres futurologiczny pokochałem i uważam za genialny. Kongres to dla mnie ciekawostka, luźna implementacja elementów opowiadania Lema. Brakowało mi dokładniejszego rozwinięcia wątków i głębszej analizy świata, ale to dał mi już pierwowzór.
Podsumowując – Kongres może być ciekawy lub dotkliwy dla fanów Lema, a dla pozostałych osób intrygujący lub chaotyczny. Tak czy owak zachęcam do przeczytania pierwowzoru, a dopiero następnie do obejrzenia inspiracji.
Ilustracja wprowadzająca: Materiały prasowe