Uncharted
Uncharted

Indiana Jones od Sony, czyli czy warto dziś sięgnąć po oryginalną trylogię Uncharted

W 2007 roku na zaledwie roczną konsolę PlayStation 3 ukazała się gra, która dała początek niezwykle lubianej przez graczy serii. Mowa tu o Uncharted, czyli franczyzie śmiało odwołującej się do formuły doskonale znanej między innymi z serii o przygodach Lary Croft, a więc Tomb Raider (gorąco zapraszam do naszego artykułu o historii serii), czy też do takiego filmowego klasyka jak Indiana Jones. Lat od tej premiery już trochę zleciało, ale powodów by wrócić do trylogii wydawanej do 2011 roku jest przynajmniej kilka – 11 lutego ukaże się hollywoodzka ekranizacja przygód Nathana Drake’a, a od 28 stycznia zagrać możemy w odświeżone wydanie czwartej odsłony i dodatku do niego. Tak więc czy warto sięgnąć po te odsłony w 2022 roku?

Na początek trochę prywaty. O serii Uncharted słyszałem wiele dobrego już dawno temu, ale do zapoznania się z przygodami Nathana podchodziłem jak pies do jeża. Po pierwsze nigdy nie miałem PS3, więc nie było mi dane ogranie pierwszego Uncharted niedługo po premierze. Siłą rzeczy nie odliczałem też czasu do ukazania się kolejnej odsłony. Dopiero po zakupie PS4 miałem możliwość doświadczenia tej przygody za sprawą Uncharted: Kolekcja Nathana Drakea. Tylko że w moim przypadku pierwszy kontakt z grą nie był najlepszy – po kilku godzinach z jedynką odbiłem się od przeciąganych sekwencji strzelanych. Dałem sobie wtedy spokój z serią na… cztery lata. Nieraz miałem w głowie, że muszę dać serii drugą szansę. Wielokrotnie słyszałem dobrze znaną sentencję „zaraz się rozkręci”, no i że „dwójka to jest dopiero coś”. Ale jakoś nie mogłem się przekonać. Dopiero nadchodząca premiera Uncharted: Kolekcja Dziedzictwo złodziei dała mi ten niezbędny impuls. I tak właśnie na konsoli PlayStation 5 przeszedłem pierwotnie wydaną na PlayStation 3 trylogię Uncharted i było to naprawdę przyjemne doświadczenie.

Zobacz również: Uncharted: Kolekcja Dziedzictwo złodziei – recenzja gry. Piękne gry mogą być jeszcze piękniejsze

Uncharted: Fortuna Drake’a – trudne początki Indiany Jonesa od Naughty Dog

19 listopada 2007 roku ukazała się pierwsza część przygód Nathana Drake’a stworzona przez studio Naughty Dog (twórcy wcześniej znani przede wszystkim z serii Crash Bandicoot) pod egidą Sony. Tytuł od pierwszych minut zachwycał filmowością, a także historią wzorowaną na serii Tomb Raider oraz Indiana Jones. Miała to być przede wszystkim odpowiedź na wracające do łask graczy przygody Lary Croft. Podobnie jak w konkurencyjnej franczyzie, podobnie tu dostaliśmy historię o poszukiwaniu zaginionego skarbu oraz masę elementów platformowych – od wspinania się na półki skalne, aż po skakanie nad bezdennymi przepaściami. Do tego doszły tożsame elementy łamigłówkowe, które miały urozmaicić zabawę. Co jednak wyróżniało Fortunę Drake’a to to, że mogliśmy tam doświadczyć iście filmowego doznania. Główna tu zasługa oskryptowanych miejsc, gdzie na przykład Nathan „niespodziewanie” traci grunt pod nogami i w ostatniej chwili ratuje życie, wykonując serię akrobatycznych wygibasów. Wszystko jeszcze okraszone dodającymi pikanterii sekwencjami quick time event (naciskanie w czasie odpowiednich przycisków). No i oczywiście przerywniki filmowe (blisko 2 godziny przy grze na około 10 godzin), które jak na tamte czasy prezentowały się naprawdę zjawiskowo.

Zobacz również: Chorus – recenzujemy wciągającą kosmiczną strzelankę

W każdej odsłonie z serii Uncharted główne skrzypce gra historia, nie inaczej jest i tu. W jedynce towarzyszymy Nathanowi Drake’owi w jego poszukiwaniach mitycznego El Dorado. Na trop tego niezwykłego odkrycia wpada, gdy odnajduje grób swojego przodka Francisa Drake’a żyjącego w XVI wieku. Z pomocą jego dziennika Nathan może dokonać największego znaleziska w historii archeologii. Naszemu bohaterowi nie zależy jednak na sławie, ale na bogactwach, jest bowiem złodziejem z dużym doświadczeniem w tej dziedzinie. Wspomaga go jego wierny kompan Sully, którego poznał jeszcze jako dzieciak. Podczas przygód spotyka też reporterkę Ellenę. Z początku nie przypadają sobie do gustu, ale w końcu przeciwieństwa się przyciągają. Fabuła jest tu naprawdę ciekawa, a zakończenie potrafi skutecznie zaskoczyć. Nie jest to jednak najlepsza odsłona pod tym względem, a według mnie najgorsza – sequele robią to lepiej.

Największą wadą Uncharted: Fortuna Drake’a jest zdecydowanie gameplay, a konkretniej fragmenty strzelane. Jest tego zdecydowanie za dużo, bo podczas dziesięciogodzinnej kampanii lekko 2/3 tego czasu spędzimy na mozolnym pozbywaniu się wrogów. Twórcy zafundowali nam tu system osłon, znany między innymi z serii Gears of War. Prowadzi to więc do sytuacji, gdzie przez większość gry kucamy za jakimś murkiem czy skrzynią i co chwilę wychylamy się, by oddać salwę z pistoletu. Potem znowu kucanie, aby nie dostać w odsłoniętą głowę. Co gorsze, doskonale widać, gdzie będziemy walczyć, bo co kawałek trafiamy do pomieszczeń z równo ustawionymi murkami do osłony. A potem już tylko pierwsza, druga, trzecia fala wrogów i tak w kółko. A przeciwnicy inteligencją nie grzeszą i jedyne, co umieją dobrze robić, to chować się za osłonami. Już chyba rozumiecie, co mnie tak zniechęciło te cztery lata temu.

Ode mnie Uncharted: Fortuna Drake’a otrzymuje 6/10

Zobacz również: Kroniki Myrtany: Archolos – recenzja moda. Co tu się odgothicowało?

Uncharted 2: Pośród Złodziei – sequel idealny?

Ale w końcu rzeczywiście się rozkręciło, bo sequel Uncharted 2: Pośród Złodziei wypada od swoje poprzednika lepiej pod każdym względem. Fabularnie twórcy postanowi zostawić w spokoju Amerykę i biednego przodka Drake’a i tym razem wyruszyliśmy w inne regiony świata śladami Marco Polo, który wieki temu prawdopodobnie trafił na ślady świętego dla buddystów Klejnotu Cintamani. Kamień ma dawać ogromną władzę i w niepowołanych rękach może stanowić zagrożenie dla świata. Zamysł na historię jest tu bardzo podobny jak w pierwszej odsłonie. Podróżujemy więc po świecie, odnajdujemy wskazówki i ostatecznie kierujemy się do ukrytego miasta, gdzie przychodzi nam się zmierzyć z wrogiem. Tym razem jednak dzieje się tu o wiele, wiele więcej, dzięki czemu przez blisko dziesięć godzin gry nie zaznałem ani chwili nudy – a przynajmniej przy eksploracji i poznawaniu historii. Duża tu też zasługa różnorodności lokacji – od tropikalnej dżungli położonej w południowo–wschodniej Azji, aż po zaśnieżone zbocza Himalajów, gdzie odwiedzamy wioski tybetańskiej ludności. Co więcej, w dwójce poznajemy nowe postacie, jak Chloe (była Nathana) oraz dowiadujemy się więcej o przeszłości naszego bohatera.

Dalej na brawa zasługują urozmaicenia pod względem rozgrywki. Tym razem twórcy postawili na większą ilość zagadek oraz elementów platformowych, co fantastycznie przekłada się na frajdę z zabawy. Ograniczono sekwencję strzelane, a przynajmmniej zmniejszono ilość fal przeciwników, oraz zwiększono ich różnorodność. Nadal jednak jest to dla mnie najmniej lubiany element całej rozgrywki, ale przynajmniej nie miałem tu momentów zwątpienia w sens kontynuowania gry. Twórcy w Uncharted 2 podkręcili jeszcze mocniej filmowość, dzięki czemu dostaliśmy tu masę, ale to masę fantastycznych sekwencji, na których opisanie zabrakłoby mi tu pewnie miejsca. Już na początku budzimy się w wiszącym nad przepaścią wagonie pociągu, a na koniec na przykład uciekamy z walącego się miasta. W grze czeka nas też kilka emocjonujących starć między innymi z… czołgiem czy helikopterem. Fantastyczna przygoda.

Ode mnie Uncharted 2: Pośród Złodziei otrzymuje 9/10

Zobacz również: 5 powodów, dla których lepiej zagrać w Strażników Galaktyki niż w Avengersów

Uncharted 3: Oszustwo Drake’a – zakończenie trylogii z przytupem

W kolejnej odsłonie Uncharted ponownie wracamy do postaci przodka Nathana, czyli Francisa Drake’a. Na początku historii otrzymujemy retrospekcję, gdzie wracamy do nastoletniego Nathana, gdy ten poznaje Sully’ego. To wtedy nasz bohater pierwszy raz wchodzi w posiadanie pierścienia Drake’a. Dowiadujemy się, że jest to klucz, który służy do deszyfracji wiadomości jego przodka. W teraźniejszości udaje się odkryć, że w XVI wieku Drake otrzymał specjalne zlecenie od królowej Elżbiety, by odnaleźć tajemniczy skarb na bliskim wschodzie. Z niewiadomych przyczyn ten jednak zatuszował wszystkie ślady ekspedycji i przekazał królowej wiadomość, że nie udało się nic odnaleźć. Nathan Drake próbuje więc dowiedzieć się, co skrywa tajemnicza Atlantyda Pustyni. W tej części dostajemy chyba najciekawszych antagonistów, bo na naszej drodze staje Katherine Marlowe będącą głową tajnej organizacji, której historia sięga kilku stuleci. Ponownie w poszukiwaniu wskazówek przemieszczamy się po świecie. Tym razem trafiamy do południowej Francji, Syrii oraz Jemenu. Szkielet historii pozostaje jednak bez zmian, co tu już niestety przekłada się na lekkie znużenie.

Ponownie twórcy dwoją się i troją, by urozmaicić zabawę. W tej części spodobały mi się walki wręcz, które teraz stały się skuteczną alternatywą do pokonywania wrogów. Z innych nowości w walce dostaliśmy między innymi możliwość odrzucania granatów lecących w naszą stronę. Zagadki też weszły na jeszcze wyższy poziom i tym razem wymagają od nas trochę więcej wysiłku intelektualnego. A poza tym jest widowiskowo jak w dwójce. Z efektownych scen nie można nie wspomnieć o sekwencji z samolotem i walce w przestworzach na spadających skrzyniach (scena będzie w ekranizacji z Tomem Hollandem) oraz o scenie z zatapianym statkiem. A sama gra prezentuje się najpiękniej z całej trylogii. No i ponownie świetny soundtrack, ale to akurat plus każdej z omawianej tu odsłony.

Ode mnie Uncharted 3: Oszustwo Drake’a otrzymuje 8/10

Zobacz również: Achievement unlocked! – o osiągnięciach w grach słów kilka

Warto w 2022 roku?

Odpowiedź na pytanie „czy warto” nie może być tu jednoznaczna. Całą trylogię po ukończeniu oceniam bardzo pozytywnie, ale jak wspominałem, nie obyło się bez problemów. Pierwsze odsłona jest bowiem problematyczna i przy obecnym standardzie w grach to zwyczajnie wtórna produkcja i potrafi skutecznie znudzić już po 2-3 godzinach. Nie wykorzystano tu potencjału formuły, nie było odpowiedniego balansu między strzelaniem a zagadkami i eksploracją. Dopiero przy sequelu twórcy zrozumieli, jak powinna wyglądać dobrze przygotowana rozgrywka i dali nam grę fenomenalną. Trójka w moim subiektywnym odczuciu nie pokonała poprzednika pod względem historii, ale nadal trzyma wysoki poziom i nie pozwala się nudzić. Osobiście polecałbym więc zacząć od dwójki, która pokazuje wszystko, co najlepsze. Dużo nie stracicie pod względem całego „uniwersum”, bo Fortuna Drake’a w takie smaczki zwyczajnie nie obfitowała. Ale już nie wchodząc w szczegóły – polecam sprawdzić trylogię, bo to kawał niezapomnianej zabawy na blisko trzydzieści godzin.

Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe

Redaktor prowadzący działu Gry

Gra więcej, niż powinien. Od czasu do czasu obejrzy jakiś film, ale częściej sięgnie po serial w domowym zaciszu. Niepoprawny fanatyk wszystkiego, co pochodzi z Kraju Kwitnącej Wiśni.
|
[email protected]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?