Twórcą Garfielda jest Jim Davis, pierwsza opowieść z udziałem Garfielda ukazała się 19 czerwca 1978 roku. Komiks ma formę pasków, czyli krótkich opowieści składających się z kilku kadrów, w których fabułą sprowadza się często do zwięzłych gagów. Pomyśli ktoś – przecież tego typu dzieła często pojawiają się w prasie i nie są niczym wybitnym. Zgoda, lecz otyły rudzielec, jego człowiek i pies to gromadka wyróżniająca się wybitnie na tle konkurencji. Wystarczy wspomnieć, że na kanwie komiksu o Garfieldzie powstały filmy fabularne i animacje, gry, że o ogromie gadżetów i wpływie na inne tytuły nie wspomnę. I nie jest to popularność niezasłużona bądź oparta na nagłej modzie wśród mas. Gdy bowiem przyjrzymy się nieco bliżej humorystycznym paskom, ujrzymy wiele złożoności, od ironicznych komentarzy na temat otaczającej nas rzeczywistości, poprzez rozważania egzystencjalne po wyśmianie pewnych stereotypów.
Wielu miłośników komiksów, zanim poznało światy superbohaterów DC i Marvela często sięgało po komiksy pozornie przeznaczone dla młodszego czytelnika. Dla mnie był to kultowy tygodnik Kaczor Donald i właśnie Garfield. Ten drugi tytuł okazał się mi nieco bliższy. Ironiczny humor, wyraziście przedstawione postaci i to przełamywanie barier pokoleniowych, dzięki któremu nawet po mrocznych i dojrzałych lekturach autorów takich jak Frank Miller czy Alan Moore seria Jima Davisa nadal budzi zainteresowanie, i to bynajmniej nie w sensie sentymentalnym. Co czyni żarłocznego kota tak wyjątkowym? W Garfieldzie powracają ciągle charakterystyczne motywy. Batalia rudego tłuściocha z pająkami za pomocą gazety i pokojowe, ostentacyjne ignorowanie myszy, nieudolne miłosne podboje Johna, ciągłe konflikty Garfielda z poczciwym i nieco głupawym psem Odie’m i uroczym Nermalem, a ponad wszystko – Garfield oddający się swoim dwóm namiętnościom- pałaszowaniu lasagni i drzemce. Davis jest przy tym tak różnorodny, iż wypróbowane motywy za każdym razem bawią na nowo, niczym kultowy kanapowy wstępniak z serialu Simpsonowie.
Jak zacząć czytać przygody Garfielda? Przez lata rynkiem komiksowy w Polsce był teren półpustynnym, na którym próżno szukać oaz. Co prawda Garfielda można napotkać łatwiej niż herosów, lecz na porządne, godne jego legendy wydanie nie można było liczyć. Egmont postanowił do licznych pozycji, jakie wydaje dołączyć przygody Garfielda, i to w nie byle jakiej formie. Ponadto pierwszy tom to nie jednorazowa próba. Na Międzynarodowym Festiwalu Komiksu i Gier w Łodzi wydawnictwo zapowiedziało, że Garfield ukazywać się będzie periodycznie w formie trójpaków. Cóż więc czynić? Przygotować ulubione danie tytułowego kota i cieszyć się lekturą pierwszego tomu, który przedstawia najwcześniejsze przygody głównego bohatera i wizualnie nieco różni się od tego, co znamy dziś. Humor jest jednak taki sam, jak w późniejszych wydaniach i nawet najwięksi malkontenci będą zadowoleni.
Garfield zajmuje szczególną pozycję w moim sercu. Zarówno jako miłośnik kotów, jak i fan solidnych powieści graficznych nie mogę nie docenić sarkastycznego lenia, którego przygody cenię na równie z wielkimi tytułami „dorosłego” komiksu. Głównym powodem mojej miłości do tej serii jest autentyczność protagonisty. Kocur idzie na pohybel wszelkim społecznym normom, za najważniejsze punkty swego życia uznając lodówce i legowisko, od czasu do czasu dając do wiwatu swoim bliskim. Garfield to koci odpowiednik głównego bohatera filmu Big Lebowski, człowieka o nader prostym i swobodnym podejściu do egzystencji. Jeśli ktoś więc nadal uważa, że Garfield nie jest pozycją dla niego, argumentując swą postawę tym, że jest za stary, niech choć spojrzy na kilka pasków krążących po sieci, a najlepiej sięgnie od razu po wydanie Egmontu. Gwarantuję miłość od pierwszego wejrzenia.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe