Aktorską przygodę rozpoczął z przytupem. Od samego początku grał u najlepszych. W 1986 miał swój epizod w kultowym Plutonie. Rok później wraz z Robinem Williamsem tworzą całkiem przyjemny duet w Good Morning Vietnam. Przełom zaś następuje w 1988 roku, kiedy to Clint Eastwood daje mu szansę na popisanie się w Bird. Gra tam Charliego Parkera, znanego i tragicznego saksofonistę, twórcy bepopu (improwizacyjny styl jazzowy). Zaimponował tam tak krytykom, że wrócił do domu ze Złotą Palmą z Cannes. Chapeau bas, to już jest osiągnięcie — a miało być tylko lepiej.
Początek lat 90. to okres wyrabiania sobie nazwiska. Nie otrzymał w tym czasie żadnej nagrody, nie zagrał w niczym stricte wybitnym — ale — dał się zapamiętać. Wraz z Bridgesem i Lee Jonesem wystąpił w bardzo dobrym i sprawnie zrealizowanym akcyjniaku Eksplozja. Co oprócz tego? Choćby mniej ambitny Gatunek z 1995. Ciężko zaliczyć go do polecanych, lecz sam film okazał się sukcesem kasowym (jak na tamte czasy rzecz jasna!).
Końcówka wspomnianych lat to dwa wspaniałe dzieła. W pierwszym z nich —Dymie — postać Foresta zmaga się z demonami przeszłości. Piękny wyciskacz łez, polecany! Drugi do dziś kochany wśród kinomanów Ghost Dog: Droga Samuraja. To kolejne dwie godziny pięknych ujęć Jima Jarmuscha, wraz z metaforyczną głębią i samurajską otoczką. Dla inteligentów polecane rzecz jasna, a czytając dzisiejsze fora filmowe, można odnieść wrażenie, że tylko oni mogą zrozumieć tak ambitne kino. Także reszcie tego nie proponuję!
Nowy wiek to nowy początek dla Whitakera. Właśnie wtedy otrzymał Oscara i zdobył sympatię na całym świecie. Dlaczego jednak jest aż tak ceniony? Chodzi raczej o to, że jest niczym wulkan, w każdej roli z niego po prostu buzuje. Wczuwa się i nie próżnuje, za każdym razem chce wyjść jak najlepiej. Choć część jego ról podchodzi pod poprzednie, Forest okazuje się sposobem na podniesienie poziomu danego tytułu o szczebel wyżej. Nie dziwi więc, że widzimy go co roku w jakiejś kasowej produkcji, gdzie nie musi nawet grać pierwszoplanowej roli. Sam występ poprawia wyniki. Forest Whitaker stał się marką, ale zasłużył na ten zaszczyt rozmaitą karierą.
Poprzednie stulecie zakończył wyjątkowo słabo. W 2000 roku zagrał w Bitwie o Ziemię, określanej najgorszym filmem science fiction dekady, podchodzącym prędzej pod parodię i kicz, a jednak kręconym na serio. Zrehabilitował się już na początku tego wieku, w 2002. Wtedy to widzimy go na ekranie w świetnym i trzymającym w napięciu Telefonie, gra również u Finchera w nieco niepokojącym Azylu. Świętował jednak w 2006, kiedy to stworzył portret Idi Amina, mentalnego dyktatora Ugandy w Ostatnim Królu Szkocji. Łącząc swój szyk i urok wraz z nadpobudliwością, ujął krytyków i otrzymał Złotego Globa wraz z Oscarem. Konkurencji nie miał, był faworytem. Następnie zachwycał w Kamerdynerze, ale sukcesu już nie powtórzył.
Na potrzeby tego artykułu poczytałem parę komentarzy na różnych portalach filmowych. Zaciekawił mnie fakt, czy również u nas Whitaker jest tak samo poważany, jak za granicą. My Polacy zawsze potrafimy odbierać coś inaczej niż inni, więc przysłowiowy hejt na Foresta by mnie po prostu nie zdziwił. Jednak — o dziwo — wspominamy go pozytywnie, niektórzy wręcz chwalą go za kreacje, mimikę, a nawet śmiech. Żadnych afrontów nie ma. Forest powinien się cieszyć – nie być hejtowanym w Polsce to osiągnięcie na miarę nagrody Teen Choice.
Forest w jakiś sposób wyróżnia się. Uważny widz zauważy, że ma on coś ze swym lewym okiem. Wiąże się to z opadaniem powieki; ogólnie jest to objaw porażenia mięśni powieki oka. Whitaker sam w wywiadach stwierdził, iż zastanawia się nad operacją, lecz ta nieszczęsna wada spowodowała dostrzeżenie go przez krytyków, a nawet nazwanie intrygującym.
Dążąc do końca artykułu, zacząłem zastanawiać się nad moim ulubionym występem Foresta. Filmweb wskazuje, że obejrzałem z nim aż siedemnaście tytułów. Obstawiam, że zostanę przy wspominanym już Ghost Dog. Jego kreacja w tym wypadku zawsze mnie jakoś fascynowała. Już nie chodzi o to, że nigdy nie spodziewałbym się zobaczyć Whitakera wyglądającego jak RZA. Bohater ten ze stoickim spokojem odkrywa samego siebie i ludzi go otaczających. Do końca trzyma się honoru, nigdy też nie zapomina, kim tak naprawdę jest — zawodowym zabójcą. Dla takich postaci ogląda się filmy!
Ostatnio widzieliśmy go choćby w Łotrze 1, Nowym Początku i Czarnej Panterze. Jakoś nie zachwyca, ale obdarowuje widzów w przyzwoite role, takie na poprawnym poziomie. Obstawiam, że jeszcze nas czymś zaskoczy. Wręcz liczę na naszego poczciwego Whitakera. Sporo przed nim. Oby jego życie aktorskie wciąż obfitowało w sukcesy. I tego właśnie mu życzę.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe