No i dzisiejszy odcinek mojego cyklu Hit czy LIPA zada Wam pytanie – czy serio kontynuacje filmów po X latach są w ogóle potrzebne? Na to pytanie najłatwiej byłoby odpowiedzieć: tak, jak są dobrze zrobione. I koniec. No ale nie o to w tym cyklu chodzi. Mimo iż jestem fanem produkcji z ubiegłego wieku, to te kontynuacje, rebooty czy też spin-offy mnie niezbyt rajcują. Na Top Guna poszedłem głównie dlatego, że Pani redaktor prowadząca recenzje seriali Ula Reszka poleciła mi ten film. Jedynka dla mnie, była filmem okej. Nie było to nic nadzwyczajnego, ale seans nie był też taki zły. Dodatkowo cholibka, on był o wiele lepszy niż jedynka. Nie mówię tu o żadnych efektach, bo już pierwsza część była niezwykle zaawansowana jak na swoje lata. Maverick jednak przekazał nam ten niesamowity vibe lat 80., a także zrobił wszystko lepiej, niż hit z 1986. Idźcie na niego, najlepiej kilka razy, będziecie bawić się fenomenalnie.
Gorzej jednak było z Terminatorem, który ma niezwykłego pecha. Po tym jak James Cameron osiągnął szklany sufit jedynką i Dniem sądu trudno było go przebić. Fakt, otrzymaliśmy oglądalny Bunt maszyn, słabe Ocalenie i jeszcze gorsze Genisys. Powrót zobaczyliśmy w 2019 roku, gdy to na pokład powrócił James Cameron, a na stołku reżyserskim zasiadł Tim Miller – człowiek odpowiedzialny między innymi za Deadpoola. Z tą franczyzą niestety jest tak, że to po prostu już zamknięta historia, którą się ciągnie i ciągnie. Za każdym razem dostajemy tą samą krowę przemieloną wraz z dzwonkiem, rogami i łańcuchem. Brak tutaj możliwości wprowadzenia świeżości, bo co innego można wymyśleć w tym schemacie? Sam Schwarzenegger młodszy nie będzie, tak samo jak Linda Hammilton, a przecież to są twarze tej marki. Mroczne przeznaczenie, mimo iż jest to przystępny średniak, a także jest to stosunkowo młody film – strasznie szybko się starzeje.
Szkoda mi trochę też słów na Czarną Wdowę. Naprawdę, szkoda mi tego filmu. Wyszedł on zdecydowanie za późno i jest tak naprawdę niepotrzebną zapchajdziurą, która była potrzebna, by Scarlett Johansson mogła zrealizować umowę z Disneyem. Produkcja ta jest tak banalna, a dodatkowo cofa nas w czasie o jakieś (jeśli się nie mylę) 5/6 lat. Może mniej bym narzekał, gdyby to wyszło po Wojnie bohaterów, którego to wątki kontynuuje. Może bym przymknął oko na niedociągnięcia. No ale nie mogę powiedzieć, że bawiłem się źle. Mogę powiedzieć, że jest to moje guilty pleasure. Obiektywnie – nie jest to wielce dobry i potrzebny film. Mimo to – kupuje mnie obsada, no i jest to Marvelek, bo przecież Marvelek jest super, czyż nie? Może też tak pozytywnie odebrałem tę produkcje, bo była jedną z pierwszych, które widziałem w kinie, po długiej, pandemicznej przerwie. Dodatkowo wspomnę też o filmie Spider-Man: Bez drogi do domu, który mocno działał na nostalgii fanów, ale to materiał zupełnie na inny odcinek (chociaż szkoda mi trochę czasu marnować na ten… film).
Reasumując: mimo iż dana seria jest stara, jak w przypadku Top Gun, można wykrzesać z niej co się da. Tutaj niby otrzymaliśmy już całość historii Mavericka, lecz dwójka przedstawia to ździebka inaczej. Pokazano efekty wydarzeń z pierwszej części, co daje nam świetny materiał na kolejną odsłonę. Gorzej jest gdy w studni zaczyna brakować już wody, jak w przypadku Terminatora czy Marvela. Te produkcje bazują bardziej na nostalgii i sentymencie fanów, którzy i tak otrzymali już nadmiar. To wszystko może się znudzić i przejść, a po co to komu? Kontynuacje takich niewyczerpanych franczyz to (jeśli są dobrze zrobione) zdecydowanie HIT, natomiast czerpanie z wyschniętego źródełka to totalna LIPA.
ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe – kolaż
Lipa to ten esej. Na odwal się, żeby coś wrzucić w media i na dodatek poza aktualnym Top gunem ograniczony do jakichś komiksopodobnych badziewi. Może choć słowo o czymś porządnym a nie taśmowej szmirze? Blade Runner 2049? cała seria obcego versus Prometeusz? plotki o Willow? Jak na Ligę znawców kina to trochę tego kina mało