Startujemy z produkcją, którą można określić jako absolutne arcydzieło w swojej klasie. To pierwsza – i dla wielu najlepsza – odsłona kryminalnej antologii, która zajmuje się jedną z najgłośniejszy sądowych spraw w historii Stanów Zjednoczonych. Niesamowita dbałość o szczegóły, świetnie rozpisany scenariusz i masa wybitnych kreacji aktorskich. Dla fanów tego typu historii rzecz obowiązkowa.
Ted Bundy należy do najmniej typowych amerykańskich przestępców. Na tyle, że stał się swojego rodzaju fenomenem. Film Joe Berlingera z 2016 roku ukazuje tego pozornie miłego faceta (Zac Efron w niecharakterystycznej roli) z perspektywy długoletniej dziewczyny (Lily Collins). Warto obejrzeć, a potem sięgnąć po dokument.
Płynnie przejdźmy do mniej znanego serialu, ale znacznie bardziej złożonego i opowiadającego o na swój sposób równie kuriozalnej personie. Chodzi o Dennisa Nilsena (fenomenalna rola Davida Tennanta), który pomiędzy 1878 a 1983 rokiem brutalnie zamordował trzech mężczyzn. I był w tym bezkarny, dopóki zupełnym przypadkiem nie został nakryty przez dwóch inspektorów. Produkcji daleko od efekciarstwa, stanowi natomiast pierwszorzędną gatunkową robotę.
Jeżeli jakimś sposobem nie oglądaliście na pewnym etapie brutalnie anulowanego serialu Netflix, gorąco polecamy. Niezwykle detaliczna produkcja, która opowiada o narodzinach amerykańskiej kryminalistyki, w swoim centrum ustawia dwóch agentów FBI, którzy analizują umysły największych morderców w kraju. Warto zaznaczyć, że w projekt zaangażowany był sam David Fincher.
Jeżeli zastanawiacie się, co obejrzeć po tegorocznym serialu, ale chcecie jednak trochę więcej czarnego humoru, w ramach odskoczni polecamy produkcję od Netflix, która wkrótce dostanie kolejny sezon. Głównym (anty)bohaterem – i zarazem narratorem – tej opowieści jest z pozoru niegroźny menadżer księgarni, w rzeczywistości będący groźnym stalkerem. Przede wszystkim wciąga niestandardowa narracja i znakomita rola Penna Badgleya.