Za ten artykuł zbierałem się od tygodni. Jakież było moje zdziwienie, gdy dowiedziałem się, że właśnie w miesiącu, w którym wziąłem się w karby i rozpocząłem research, Mistrz Conroy obchodzić będzie swoje 61. urodziny. Uznając to za swoiste przeznaczenie, idę za ciosem. Oto specjalny, w pewnym sensie osobisty tekst o jednym z tych idoli mojego dzieciństwa, którzy nie tylko zostali dziś w z grubsza tym samym miejscu w moim sercu, ale i ich pozycja się umocniła. Człowiek, przy którym najmocniejsze (aktorskie) batmanie trio Keaton-Bale-Affleck wygląda niczym grupka marnych naśladowców w hokejowych maskach. Oto Kevin Conroy!
Zanim stał się jednym z najważniejszych filarów współczesnej wizji Mrocznego Rycerza, wątpliwe, by ktokolwiek – z samym zainteresowanym na czele – spodziewał się takiego scenariusza. Zaczęło się od gigantycznego sukcesu filmowego Batmana z 1989, z sukcesem wskrzeszonego przez Tima Burtona. Rozochocone tryumfem studio Warner Bros. natychmiast zabrało się za projekt animowanej serii w duchu kinowego hitu. Potrzebowali świeżego spojrzenia w zasadzie w każdym aspekcie – w szczególności tyczyło się to nowego „głosu” tytułowego protagonisty. Wtedy właśnie na horyzoncie pojawił się on. Człowiek spoza wszelkich układów, wykształcony w Juilliard Irlandczyk z tradycyjnej chrześcijańskiej rodziny, mieszkającej na przedmieściach Nowego Jorku. Nie był geekiem, nie czytał nawet komiksów, z początku nie wykazywał nawet wielkiego zainteresowania przedłożoną mu ofertą. Słowem, prawdopodobieństwo, że taki człowiek stanie się w przyszłości jedną z istotniejszych i najbardziej wpływowych postaci nie tylko w DC, ale i w komiksowym świecie w ogóle, było pewnie niebezpiecznie zbliżone do błędu statystycznego. A jednak ofertę przyjął. Skąd taka decyzja? Najzwyczajniej w świecie zafascynowała go przedstawiona wizja mrocznego herosa. Nie miał jednak zamiaru biernie przyjmować tego, co mu przedstawiali w trakcie swojego rodzaju rozmowy kwalifikacyjnej.
Od razu, gdy wyjaśniono mi jego schizofreniczny styl, to mnie wciągnęło. Pomyślałem: moment, to Bill Gates Gotham. Najbardziej wzięty kawaler. Każdy wie, kim jest. Zakłada maskę i nikt go nie rozpoznaje? Dajcie spokój.
Conroy musiał się przygotować na próbny występ. I zrobił to, całkowicie zmieniając całą istotę Batmana. Przed jego wejściem na scenę superbohater miał jeden głos – zarówno jako Bruce Wayne, jak i Mroczny Rycerz. Nie było w tym zresztą nic osobliwego – w końcu podobna kwestia była z wieloma innymi postaciami tego typu, na czele z protoplastą superbohaterów Supermanem. Jednak wyobraźcie sobie, jak postrzegalibyśmy Batmana, gdyby w kreskówkach używał cały czas tej samej tonacji. I nie chodzi tylko o kwestię czysto akustyczną. Conroy nadał owej zmianie psychologicznego wręcz znaczenia. W skórze Bruce’a Wayne’a obrońca Gotham zazwyczaj wygłaszał kwestie pogodnym, luzackim tonem playboya – jak przystało na króla życia, dla którego każdy dzień jest sobotą. Batman z kolei mówi zwyczajowo niskim, grobowym głosem, od którego ciarki przechodzą. Można więc rzec, iż wpływ Conroya na postać występującą od zawsze w ścisłym panteonie komiksowych herosów wszech czasów jest wielokrotnie większy niż to, co zwyczajowo wymaga się od osoby jego profesji.
Zauważmy, że mało kto w ogóle zdaje sobie sprawę z omawianej powyżej genezy dualizmu głosu Batmana. I nie ma się co dziwić. Ów precyzyjny podział na dwie części osobowości (do dziś przecież panują spory o to, która z nich jest tą „prawdziwą” istotą duszy herosa, a która udawaną) wykreował się w dużej mierze dzięki Conroyowej koncepcji. Jak już napomknąłem, Kevin był kimś z zewnątrz, spoza branży. Choć więc nie mógł w pełni rozumieć komiksów – w końcu się nimi nigdy wcześniej nie interesował – wcale nie musiał. Nie od rzeczy jest nawet posunięcie się nieco dalej w dywagacjach: brak kontaktu z tamtym środowiskiem był niezwykle istotny (a może i kluczowy), aby dostrzegł coś, co urealniło komiksową postać, nadało jej głębi, której doznajemy o wiele częściej w np. dziełach literackich aniżeli w komiksach. To był 1992 rok, który dał nam Batman: Animated series – dla wielu do dziś kreskówkę niedoścignioną. Potem był bazujący na owej serii film pełnometrażowy – Batman: Mask of Phantasm, gdzie mamy ponurą historię początków Mrocznego Rycerza z po mistrzowsku wplecionym wątkiem romansowym. A później już poszło z górki i liczba (która wszak stale rośnie) różnej maści projektów, w których Conroy podkładał głos Batmanowi, jest tak przeogromna, że by je wymienić i scharakteryzować, potrzeba by było minimum jednego dużego specjalnego artykułu.
Na dzień dzisiejszy „dwugłos” Batmana jest w zasadzie standardem, czego dowodem są chociażby dwie najnowsze inkarnacje superbohatera: jeden zagrany przez Christiana Bale’a, drugi zaś – Bena Afflecka. Ciekawie prezentuje się sprawa podejścia Conroya do jednego z rzeczonych inkarnacji Mrocznego Rycerza. Mowa tutaj o pierwszej z nich, występującej w trylogii Christophera Nolana. Conroy chłodno odnosi się do sposobu mówienia Batmana, jaki uskuteczniał Bale w swoich filmach.
Jest zbyt drażniący. Chciałbym, żeby ktoś zawczasu dał mu kilka rad w tej kwestii. Brzmi sztucznie. Myślę, że cała idea polega na tym, żeby to głos Batmana był naturalnym głosem, a głos Bruce’a Wayne’a sztucznym.
https://www.youtube.com/watch?v=e3zJxF-0N3Y
Oprócz tego, co rzekł Conroy, warto pochylić się nad jeszcze inną sprawą. Przede wszystkim w wizji Nolana Batman, paradoksalnie, nie może zaszczepić w swoich wrogach takiego strachu, jaki powinien. Owszem, wzbudza go, lecz generalnie jego wrzaski nie pasują do tej postaci. Nie ma w nim odpowiedniego dystansu, sprawiającego, że wszyscy wokół mają wrażenie, iż to jakaś istota z innej rzeczywistości, której obce są słabości i bolączki brudnego świata. BatBale „growluje” niemal jak metalowy wokalista, uzewnętrznia swą furię, podczas gdy Batman Conroya w nienaturalny sposób trzyma ją na wodzy, co o wiele bardziej mrozi krew w żyłach od otwartego, pełnego eskalacji wyrażania gróźb. Nolanowska inkarnacja to w głównej mierze niepohamowana wściekłość. Coś, co może występować u Mrocznego Rycerza co najwyżej we wcześniejszym stadium jego „kariery”. Znakomitym tego przykładem jest jego zachowanie w ciekawym, i w moim przekonaniu niezwykle niedocenianym tytule, który wpisuje się w rewelacyjną serię gier wideo spod znaku Arkham – prequel cyklu Batman: Arkham Origins. Tam nie do końca jeszcze opierzony zamaskowany Wayne wywrzaskuje kolejne kwestie w stronę przesłuchiwanych bandziorów, co w najlepszym razie starcza na odpowiednie zastraszenie szeregowych bandziorów (a i to nie zawsze). To interesujący kontrast w stosunku do chłodnej, bezwzględnej powierzchowności Batmana, jaką widzimy w Arkham Asylum, Arkham City czy Arkham Knight. Znamiennym jest również, iż w Origins Conroy nie podkładał głosu Mrocznemu Rycerzowi, w przeciwieństwie do właściwej trylogii. To wszystko idealnie wręcz podkreśla wzór „dojrzałej” postaci Batmana.
https://www.youtube.com/watch?v=wThPHMGWZXg
Zobacz również: Kim jest Batman? Historia superbohatera #1