Film noir (fr. czarny) jest jednym z najciekawszych wymarłych gatunków filmowych. Tę pochodną kryminału, która zniknęła z ekranów kilka dekad temu, powinni znać wszyscy miłośnicy historii o detektywach. Ale i pozostałym kinomaniakom nie zaszkodzi garść informacji o tym arcyciekawym nurcie.
Gatunek ten narodził się w USA w latach trzydziestych, ale rozkwit i największa popularność przypadła na lata 40. i 50. Aby w ogóle kryminał mógł zostać zakwalifikowany jako noir, musiał spełniać kilka (najlepiej wszystkie) warunków dotyczących technik i stylu kręcenia, jak i obsady czy fabuły. Przede wszystkim kolory, a raczej ich brak – film noir powinien być czarno-biały, jest to podstawa specyficznego klimatu takich filmów. Głównym bohaterem powinien być władający ciętym językiem prywatny detektyw lub policjant – obowiązkowo palacz w prochowcu i fedorze. Musi być oczywiście czarny charakter, morderca, albo po prostu złodziej. No i postacie żeńskie, najczęściej dobra i ta zła, czyli femme fatale.
Scenariusze najlepszych filmów noir to nie żadna wyrafinowana robota, a adaptacje tanich powieści kryminalnych typu „Sokoła maltańskiego” Hammetta i „Wielkiego snu” Chandlera. Istotną cechą są cienie i zdawkowa ilość światła, by nadać scenom mrocznego klimatu. Im ciemniej, tym lepiej, dlatego idealnym tłem dla historii są wielkie metropolie i ich boczne uliczki nocą – deszcz jest dodatkowym atutem. Reżyserowie uwielbiali w takich filmach stosować retrospekcję i bardzo pogmatwaną historię. Styl kręcenia także łamał schematy – standardowe stały się niedoświetlone kadry, zbliżenia i dziwne kąty ustawień kamery.
Jak widzicie, w porównaniu do klasycznego kryminału film noir jest tematem bardzo oryginalnym. Zanim jeszcze zasypię Was wartymi uwagi produkcjami, jeszcze wzmianka o najwybitniejszych przedstawicielach gatunku. Z aktorów oczywiście nikt inny jak Humphrey Bogart. To do niego należą rolę w najważniejszych kryminałach tamtych lat i to on rozsławił film noir, dostając na zawsze łatkę detektywa w kapeluszu. Wśród reżyserów najlepsze filmy wychodziły spod ręki Billy’ego Wildera, Stanleya Kubricka i Raoula Walsha.
Trafiłem w sieci na ciekawą infografikę dotyczącą filmu noir – najlepsze filmy poddano tam testowi na obecność najważniejszych elementów gatunku. Tylko jeden tytuł zawiera je wszystkie – „Podwójne ubezpieczenie”, więc od niego zacznę. Fred MacMurray, Barbara Stanwyck i Edward G. Robinson w rolach głównych. Jest to dobry film, by „liznąć” temat i rzucić się w wir noir. Stanwyck wciąga w wymyśloną przez siebie intrygę agenta ubezpieczeniowego Waltera Neffa (MacMurray) – chodzi o zabicie jej męża i tym samym zdobycie góry pieniędzy z polisy. Wszystko idzie zgodnie z planem do czasu, gdy sprawą tajemniczego zabójstwa zaczyna się interesować współpracownik Neffa, Keyes (Robinson).
Jak wspomniałem, ikoną filmu noir jest Humphrey Bogart. Spośród wielu filmów z jego dorobku warto sięgnąć po co najmniej cztery następujące tytuły – „Sokół maltański” (1941, reż. John Huston), „Strażnik prawa” (1951, reż. Raoul Walsh), „Wielki sen” (1946, reż. Howard Hawks) i „Mroczne przejście” (1947, reż. Delmer Daves). W tych powyższych filmach Bogart wykreował swoje najlepsze postacie. „Mroczne przejście” jest o tyle ciekawym filmem, że pierwszą jego połowę widzimy z oczu głównego bohatera – jeszcze się z niczym podobnym nie spotkałem, a jak już to trwało, to nie więcej niż kilka minut. Czyni to z filmu swoistą perełkę wśród innych tytułów.
Z „nie-bogartowych” na myśl przychodzą mi „The Lineup” Dona Siegela z 1958 roku o pościgu za paczką heroiny (Eli Wallach w roli psychopatycznego gangstera), „Dotyk zła” Orsona Wellesa, w którym zagrał jedną z najlepszych kreacji w karierze (wredny kapitan policji Hank Quinlan) i „Zabójstwo” Stanleya Kubricka o rabowaniu zakładów wyścigów konnych. Jeszcze ewentualnie „Biały żar” Raoula Walsha, aczkolwiek jest to bardziej film gangsterski niż noir.
Noir zagościł też w kinie europejskim, gdzie największy rozgłos zyskały filmy Jean-Luca Godarda, który w swoich dziełach wykreował Jean-Paula Belmondo na francuskiego Bogarta. W Polsce nie mieliśmy filmów stricte noir, ale kryminały wychodziły nam naprawdę dobrze. Numerem jeden są bez wątpienia te ze Zbyszkiem Cybulskim, szczególnie „Zbrodniarz i panna”. Poza tym bardzo mrocznym tytułem jest też „Tylko umarły odpowie” z 1969 roku.
Jak się okazuje, kanony gatunku były przez twórców luźno i bardzo różnie interpretowane. Stąd mamy trochę filmów noir o bardzo odmiennych cechach. Dobrym przykładem będzie „Bulwar zachodzącego słońca”. Nie ma w nim zawiłej intrygi, przestępców czy detektywów. Jest za to piorunująca femme fatale (Gloria Swanson), u której ukrywa się przed wierzycielami pewien bankrut. Kobieta okazuje się aktorką kina niemego pragnącą wrócić do łask – szokujące są działania, jakie nią pokierują, by odzyskać dawny blask. Kolejnymi przykładami są „Słodki zapach sukcesu”, o którym więcej przeczytacie TUTAJ, oraz „Key Largo” z 1948 roku. W tym drugim zamiast organów ścigania mamy byłego żołnierza zamkniętego podczas sztormu z bandą oprychów w niewielkim hoteliku. Edward G. Robinson oraz Bogart stworzyli tutaj duet idealny.
Film noir zaczął wymierać w drugiej połowie lat 50., a na dobre zniknął na początku lat 60. wraz z „Zabójcami” Dona Siegela i „Przylądkiem strachu” ze znakomitą rolą Roberta Mitchuma. Pewnie jesteście ciekawi, ile w ogóle powstało filmów w tym gatunku? Lata 30., czyli narodziny nurtu, to zaledwie kilkanaście tytułów. W kolejnych dwóch dekadach już po ponad 200 produkcji, a na lata 60. wystarczą do policzenia palce jednej ręki. Czy zatem mamy dziś jakiś substytut filmu noir, skoro jest on nieobecny w kinie od tak dawna? Jak najbardziej, nadal znajdą się tytuły czerpiące z tego gatunku. W 1974 roku Roman Polański nakręcił „Chinatown” – pełnoprawny film noir rozgrywający się w Los Angeles lat 30. Brawurowo zagrał w nim Jack Nicholson, wcielając się w detektywa rozwiązującego zawiłą sprawę pewnej rodziny. Nie omieszkam wymienić obu części „Sin City” – w końcu komiksy Franka Millera czerpią z noir garściami. Szczególnie w drugiej części Eva Green wykreowała perfekcyjną femme fatale.
Powinniście się też zainteresować „Człowiekiem, którego nie było” Coenów. Billy Bob Thornton gra nierozgarniętego fryzjera, który poprzez szantaż ściąga na siebie masę nieoczekiwanych zdarzeń. „Tajemnice Los Angeles”, „Czarna Dalia” i „Hollywoodland” rozgrywają się w latach 40. i 50., więc częściowo mają w sobie klimat noir. Z ostatnich kilku lat mogę polecić czeskie „W cieniu” albo „Krocząc wśród cieni”, a nawet nasze „Ziarno prawdy” trochę zahacza o gatunek. W 2012 roku Sebastian Gutierrez miał naprawdę dobry pomysł na film „Hotel Noir”, ale niestety całości brakuje wyrazu i polotu.
Film noir był jednym z ciekawszych nurtów, jakie przydarzyły się kinematografii amerykańskiej, i mam nadzieję, że w jakimś stopniu Was tym tematem zainteresowałem. Choć wymarły dawno temu, gatunek ten nadal pasjonuje widzów na całym świecie. Ja sam obejrzałem takich filmów dopiero kilkadziesiąt, więc jeszcze długa droga do zostania znawcą. Koniecznie napiszcie w komentarzach, jeśli znacie godne polecenia tytuły niewymienione wtym tekście!