Okiem fana
Premiera filmu powstałego na bazie gry wideo zazwyczaj nie budzi w lwiej część widowni – z krytykami i większością widzów włącznie – zbyt pozytywnych odczuć. Przeważnie sprowadza się to do skreślenia danego widowiska, zanim w ogóle się go obejrzało. Patrząc jednak na to, jak na przestrzeni lat prezentują się przedstawiciele tego specyficznego podgatunku, naprawdę ciężko się temu dziwić. Począwszy od katastrofalnych gniotów Uwe Bolla, poprzez znośne, ale wciąż średniawe Prince of Persia, na beznadziejnym Hitmanie z ubiegłego roku kończąc – nie wygląda to zachęcająco. Jeżeli zaś chodzi o recenzowaną tutaj adaptację popularnej gry strategicznej, werdykt jest także skomplikowany, jednakże w kontekście samego adaptowania produktu odpowiedź jest jasna: mamy do czynienia z najlepszym przeniesiem na ekran gry komputerowej!
Podstawowe założenia Warcraft: Początek są względnie zbieżne z fabułą gry. Orkowie potrzebują nowego świata, by dalej egzystować. Dzięki otwarciu portali trafiają do świata ludzi, co prowadzi do konfliktu. Im dalej jednak w las, tym mocniej widzimy zmiany w stosunku do oryginału. Przede wszystkim scenarzyści filmu stworzyli własną interpretację wydarzeń w Draenorze. Lud Draenei – jeden z głównych motorów napędowych późniejszych wydarzeń w fabule gry – tutaj został sprowadzony tylko i wyłącznie do „paliwa”, które jest potrzebne, by nawiązać kontakt z Azeroth. Jakkolwiek takie upraszczające zabiegi mogą co niektórych rozczarować, kto pamięta zawiłość wątków z nimi związanych z materiałem źródłowym (w grę wchodziły nie tylko rozbudowane postacie tej rasy – do trzymania się wiernie temu fragmentowi historii konieczne byłoby także wprowadzenie wielu innych bohaterów Hordy, co zupełnie już zapchałoby narrację filmu). Może nieco szkoda tylko niemal całkowitego zignorowania ważnej kwestii demonów, ale równie dobrze może to być nadrobione w kolejnych częściach.
Zobacz również: Warcraft: Początek – pierwsza polska recenzja filmu!
Mimo wszystko jednak w ogólnym rozrachunku cała otoczka związana z potężną rasą została odwzorowana lepiej niż porządnie. To dumni, zazwyczaj honorowi wojownicy o bezkompromisowym usposobieniu. Durotan (Toby Kebbell) został w zasadzie jeszcze lepiej ukazany niż w którejkolwiek grze z uniwersum Warcrafta. Widać, że twórcy poświęcili mu najwięcej czasu, co zaowocowało pełnokrwistą postacią. Ciekawy jest również Orgrim Doomhammer (Robert Kazinsky) w filmowym wydaniu. Od początku ukazuje się go jako typowego antybohatera, którym targają różne emocje. I może czasem zbyt często „znika”, ale to naprawdę solidnie wykreowana postać. Miłym akcentem są także od czasu do czasu pojawiający się inni znani z gier wojownicy Hordy (np. Grom Hellscream i Kargath). Jeśli mielibyśmy tu na coś narzekać, to może na przeciętnych czarnych charakterów. Zarówno jednowymiarowy Gul’dan (Daniel Wu), jak i zupełnie bezbarwny Blackhand (Clancy Brown) to nie jest raczej to, na co czekaliśmy.
Jeżeli zaś chodzi o „ludzką” stronę barykady, to może daleko od katastrofy, ale jest znacznie gorzej od Hordy. Na początek oczywiście nie sposób nie nadmienić o wspaniałej warstwie wizualnej związanej z miastami Azeroth. Zupełnie tak, jak pewnie większość fanów sobie mogło wymarzyć. To samo jest z wzbudzającym nostalgię, typowym dla high fantasy kiczowato wręcz przesadzonym wyglądem ekwipunku czy broni – dla widza „z zewnątrz” może się to co prawda wydawać komiczne, jednak to mimo wszystko esencja designu z chociażby Warcrafta III – bo należy zaznaczyć, iż w przypadku wyglądu (tudzież, przy takim ogromie CGI, grafiki), wzorowano się na tej grze. Co raczej dziwić nie powinno, gdyż nikt chyba nie spodziewał się klimatu przypominającego poprzedników z lat 90., bardziej idących w dark fantasy. Szkoda jedynie, że póki co całe Przymierze wydaje się nam dość kameralne. Poczucie ogromu ich świata to kolejna rzecz, na którą chyba musimy poczekać aż do następnych filmów.
Aktorzy reprezentujący Przymierze dają radę, choć postacie są zdecydowanie bardziej spłycone od tych przedstawionych w Hordzie. Przede wszystkim chyba najbardziej boli kreacja Dominica Coopera. Jego Llane Wrynn nie jest znanym fanom charyzmatycznym przywódcą, tylko cichym, niemalże biernym uczestnikiem konfliktu, który co rusz zdaje się zastanawiać, co w ogóle na planie robi. Gdyby nie końcówka (świetna, zaskakująca interpretacja zwieńczenia jego losów!), mielibyśmy do czynienia z katastrofą. Nie może również w pełni satysfakcjonować Garona. Tu chyba można powiedzieć jasno: Paula Patton zdaje się zostać wybrana do roli potężnej wojowniczki chyba tylko przez wzgląd na urodę i wciśnięty na siłę wątek romansowy z nią związany. Ale jeśli chodzi o całą resztę, jest co najmniej w porządku. Ben Schnetzer jako młody Khadgar jest prostą, ale pełną uroku postacią młodego, utalentowanego maga, powierzchownością przypominającą nieco geeka. Travis Fimmel wykorzystuję swoją charyzmę, by godziwie nakreślić kiepsko napisany charakter legendarnego Anduina Lothara. Trochę przy tym za bardzo „ragnaruje”, ale na dłuższą metę nie powinno to przeszkadzać. Najlepszy jest zdecydowanie Ben Foster, który niemal perfekcyjnie wcielił się w enigmatycznego wybitnego maga Medivha. W każdej scenie, aż do dramatycznych rozstrzygnięć, czujemy niepewność z nim związaną. Tutaj twórcy trafili bez pudła.
Chociaż jest to recenzja fanowska, mimo wszystko nie da się przymykać oczu na wszystkie niedociągnięcia. Widowisko wypełnione jest ogromną ilością absurdów scenariuszowych, z których protagoniści ze zbyt wielką, nawet jak na gatunek, fabularną „tarczą ochronną” (Khadgar i Garona z osób nieznanych bądź też wrogich koronie nagle mogą robić, co chcą w pobliżu władcy) to jeden z najmniejszych grzechów. Jako fan gier, osobiście także żałuję, że zignorowano zupełnie aspekt strategii w bitwach (gra strategiczna jako pierwowzór mimo wszystko powinna zobowiązywać). Choć wszystko wygląda efektownie jak trzeba, to za dużo chaosu w poczynaniach tak Hordy, jak i – a właściwie zwłaszcza – Przymierza. Orków rzucających się czasem „na hurra” na wrogów potrafię zrozumieć, bo to była paradoksalnie część ich taktyki. Ale władca ludzi rzucający na decydującą bitwę swoje ostatnie siły bez większego planu, wyjścia awaryjnego i najlepszego dowódcy (!) to lekka przesada. Generalnie ustalanie taktyki ze strony sił Przymierza polega na mało przekonujących posiedzeniach wokół wielkiej mapy Azeroth.
Zobacz również: Warcraft: Początek najlepiej zarabiającą ekranizacją gry w historii!
Koniec końców Warcraft: Początek, choć pełen dziur logicznych i niedoskonałości, powinien przekonać przynajmniej większość fanów warcraftowego uniwersum. Jeżeli chodzi o innych, cóż, to jest jeden z większych problemów produkcji. Oczywiście zawsze można spojrzeć na całokształt jako na odmóżdżającą siekaninę w sosie high fantasy, ale mimo wszystko nie każdemu odpowiadać będzie tego typu estetyka sama w sobie. Zależy więc tutaj, z jakiej perspektywy oceniać się będzie dzieło Duncana Jonesa. Jako film sam w sobie bez wątpienia nie jest to produkcja dobra. Jednakże sam, jako wieloletni fan serii, pozwoliłem się wciągnąć w naprawdę porządnie odwzorowany klimat, przez co ocena końcowa jest taka a nie inna.
ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe