Gdzie jest Dory? – przedpremierowa recenzja produkcji studia Pixar

Łukasz Kołakowski, 13 czerwca 2016

Gdzie jest Dory? Pixara już od pierwszej oficjalnej zapowiedzi nie miało łatwo. Raz, że sam pomysł  na tę animację wydawał się równie sensowny i oryginalny, co sequel Uprowadzonej, a dwa, że Dory raczej nie miałaby wielkich szans zostać okrzykniętą ulubioną bohaterką widzów. Mówiąc krótko, ta niebieska rybka 13 lat temu po prostu irytowała. Miała wprowadzić luz i humor do filmu Gdzie jest Nemo?, ale nie do końca się udało. W dodatku nic o niej nie wiedzieliśmy, dlatego jej losy też nas nie bardzo obchodziły. Reżyser Andrew Stanton postanowił historię Dory opowiedzieć nam jeszcze raz. A przy okazji ocieplić jej wizerunek.

Musicie wiedzieć, że brak pamięci krótkotrwałej to nieciekawa sytuacja, do tego stopnia, że jak w przypadku Dory, idzie zapomnieć że skądś trzeba się na tym świecie wziąć. Dlatego pewnego dnia nasza zapominalska rybka przypomina sobie o rodzicach i jak to ma w zwyczaju, od razu postanawia ich odszukać. Trop, który kilka razy na minutę musi  sobie przypominać, wiedzie do instytutu oceanografii w Kalifornii, który znajduje się na drugim końcu oceanu. Tu możemy zacząć kolejną przygodę.

Twórcy na szczęście nie zaserwowali nam powtórki z rozrywki, dlatego podróż przebiega tym razem szybko i sprawnie, dzięki kilku zaprzyjaźnionym… żółwiom. Dalej akcja dzieje się już w całości we wspomnianym instytucie, do którego na początku zaprasza nas sama Krystyna Czubówna. Tak, dobrze czytacie, to ona jest lektorem, który towarzyszy turystom odwiedzającym placówkę. I przy okazji pierwszym przyjacielem, jakiego spotka na swojej drodze Dory.

Zobacz również: TOP 10 – najlepsze polskie role dubbingowe w animacjach

Tak jak wspomniałem wcześniej, to, co najbardziej się Stantonowi udało, to ocieplenie wizerunku głównej bohaterki. Ciężko było ją polubić 13 lat temu, gdzie mimo iż mocno pomogła Marlinowi w odszukaniu syna, mogła się czasem wydawać piątym kołem u wozu. W sequelu Dory naprawdę da się lubić, warto jej kibicować, poprawiło się także jej poczucie humoru. Żarty związane z jej pamięcią są dużo lepsze niż w pierwszej części, a retrospekcje napędzają akcję i sprawiają, że śledzimy ją w dużym napięciu. Drugi raz już studio stosuje zabieg, w którym mamy okazję zobaczyć znaną nam postać, gdy ta była bardzo małym dzieckiem i podobnie jak w przypadku młodego Mike’a Wazowskiego, tak samo malutka Dory kupuje nas z miejsca. Chyba że to tylko moja prywatna słabość do postaci dziecięcych w animacjach.

Znowu, dokładnie jak 13 lat temu, trzy dzielne rybki w swojej podróży napotykają bardzo ciekawych towarzyszy. Najdłużej podczas seansu obcujemy więc z rekinem wielorybim Nadzieją, walem białym Bailey’em oraz ośmiornicą, a właściwie siedmiornicą Hankiem, z którym wiąże się chyba największy mankament tego filmu. Mimo przejść i raczej niezbyt pozytywnego nastawienia do świata, jest najwierniejszym z nowych kompanów Dory. Jego wątek jest dla filmu ważny, dlatego aż się prosi o głębsze zapoznanie widza z tą postacią. Dlaczego brakuje mu jednej macki? Co sprawiło, że tak bardzo nie chce znaleźć się wśród dzieci? Dlaczego swoją przeszłość w oceanie wspomina tak traumatycznie? Tego nie wiemy, a myślę że powinniśmy. Na plus u tej postaci można jednak zaliczyć dubbing Andrzeja Grabowskiego, który kolejny raz jako bohater po przejściach u Pixara jest świetny.

Od strony technicznej i realizacyjnej Pixar jak zwykle spisał się na medal. Andrew Stanton wspominał w wielu wywiadach, iż twórcy stali przed trudnym zadaniem wykorzystania nowej technologii, ale w taki sposób, by nie zatracić wyglądu oryginału. 13 lat to przecież dla grafiki komputerowej szmat czasu, co znakomicie pokazuje obłędnie wyglądająca krótkometrażówka, jaką można zobaczyć przed właściwym seansem. I podobnie jak przy Toy Story 3, które powstawało dokładnie tyle samo lat po dwójce, udało się to wybornie. To świat tak samo intrygujący, jak ten z Gdzie jest Nemo?, ale troszkę ładniejszy i wpisujący się w nowoczesne realia.

Zobacz również: Angry Birds Film – przedpremierowa recenzja animacji

Same przygody znowu są odjechane i porywają akcją. Dzieje się tu mnóstwo, a wydarzenia śledzimy z zapartym tchem. Gdzieniegdzie trafią wątki naciągane, a w historii Dory wykryłem jedną poważną dziurę, którą także zauważycie podczas seansu, jednak bawiłem się świetnie i kiedy już Sia zaczęła śpiewać piękną piosenkę Unforgettable z napisów końcowych, czułem się usatysfakcjonowany. Dzieci, których sala kinowa na moim seansie była pełna, również.

Pixar zgotował nam więc udany powrót do oceanu. Jest bardziej kameralnie, ale równie ciekawie, a cały czarny PR, jaki zrobiła sobie Dory w pierwszym filmie, zostaje zapomniany. Dostaliśmy kolejną świetną animację dla całej rodziny. A rodzin takich znani i lubiani bohaterowie przyciągną do kin pewnie dużo. Myślę, że pójść jak najbardziej warto, bo lepszej animacji na wakacje na horyzoncie nie ma.

ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe

Przeczytaj więcej
Łukasz Kołakowski Redaktor prowadzący działu recenzji filmowych

Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina. Kontakt pod [email protected]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *