W 2016 roku telewizję nawiedziła produkcja wyjątkowa. Widowisko łączące w sobie ambitne założenia SF, kinowy wręcz rozmach i niepowtarzalne przeniesienie w realny wymiar swobody, do której dążą chociażby gry wideo. Po niesamowitej końcówce 1. sezonu jej następstwa były dość oczywiste, choć sposób, w jaki zostanie to rozegrane wciąż pozostawał niewiadomą. Po otwierającym epizodzie możemy powiedzieć, że póki co nie musimy się obawiać o obniżkę formy czy pójście w sztampę.
Początek drugiej serii przynosi spodziewane efekty krwawego finału poprzednika, kiedy to Robert Ford (Anthony Hopkins) w swojej ostatecznej, samobójczej wolcie spuścił ze smyczy cały swój dorobek, niejako zdradzając ludzki gatunek i narażając go na atak ze strony tych, którzy mieli im służyć. Całe 70 minut epizodu stanowi gwałtowne przejście do zupełnie innego rozdziału tej historii. Gruntownie uporządkowane imperium człowieka panującego nad maszyną chwieje się w posadach jak szalone pod niezliczonymi stopami zbuntowanych hostów. Wielkie centrum nieskrępowanej rozrywki, w którym goście mogą odreagować stres i zabawić się w niemal każdy sposób – łącznie z absolutnym popuszczeniem moralnych i etycznych hamulców – w przeciągu jednej niespodziewanej nocy zamienia się we własną antytezę. Goście supernowoczesnego parku rozrywki z panów zmieniają się w zwierzynę, która jest kompletnie nieprzygotowana do zamiany ról. Hasło promujące 2. sezon Westworld to żadna zmyłka – chaos faktycznie jest głównym bohaterem tych pierwszych kilkudziesięciu minut serii. I twórcy podali nam to w zasadzie bezbłędnie, z iście apokaliptycznym zacięciem. Jeżeli zatem komuś dzikie harce wyżywających się na hostach napalonych i bezkarnych ludzi wydawało się brutalne, lepiej być przygotowanym na naprawdę mocne wrażenia.
Jednak tym, co w nowej odsłonie Westworld intryguje najbardziej, jest ogrom i różnorodność potencjalnych wątków, które czekają tylko na rozwinięcie. Rozdarty pomiędzy człowieczeństwem, do którego przywykł, a swoją prawdziwą istotą Bernard (Jeffrey Wright); rozpoczynający kolejny etap swych poszukiwań Mężczyzna w czerni (hipnotyzujący jak zwykle Ed Harris); nowi gracze w osobach grupy ratunkowej, która próbuje opanować ten nieprawdopodobny bałagan (na jej czele staje znany z genialnej roli Flokiego w Wikingach Gustaf Skarsgard); no i wreszcie dwójka przedstawicieli odmiennych dążeń hostów: „zupgrade’owana” Maeve Millay (Thandie Newton), używająca swojej nowo zdobytej potęgi do skrajnie ulotnego pragnienia odzyskania czegoś z jednego z poprzednich „żyć” zostaje przeciwstawiona obrosłej w piórka Dolores (wzbijająca się na Himalaje aktorstwa Evan Rachel Wood), przewodzącej zorganizowanej armii hostów. Mam na razie nieco wątpliwości co do tej drugiej postaci. Z jednej strony sam fakt, że jest emanacją gniewu uciskanej sztucznej inteligencji, to bardzo ciekawy zabieg, z drugiej zaś tak jednoznaczne ustawienie swojego stanowiska psuje mi lekko odbiór, jaki ukształtował się na finiszu 1. sezonu: wizerunek hosta uniwersalnego, zawierającego największe tajemnice tego małego, rozdartego królestwa. Wciąż jednak nie jest na szczęście powiedziane, że jej wątek pójdzie takim torem – wszak jej „wszechwiedza” została już dość jednoznacznie zasugerowana, więc mamy podstawy na oczekiwanie większego urozmaicenia jej charakteru i działań.
Pierwszy rozdział Westworld był zaledwie preludium, wprowadzeniem w to znakomite uniwersum SF. Dopiero teraz rozpoczyna się prawdziwa zabawa i niejednoznaczna walka na śmierć i życie pomiędzy stworzycielami a ich krnąbrnym stworzeniem. A biorąc pod uwagę to, co widzieliśmy dotąd i wszelakie zapowiedzi (chociażby inne elementy parku rozrywki od quasi-Dzikiego Zachodu), może być naprawdę obiecująco. Oby tylko twórcy nie pogubili się w tej misternej nici wątków, którą nam szykują, a ocena końcowa może być jeszcze wyższa.
Ilustracja wprowadzenia: HBO