Małżeńskie porachunki – recenzja duńskiej komedii z Marcinem Dorocińskim

Jako że polska komedia dłuższy już czas jest, jaka jest, wśród polskich aktorów narodził się nowy trend. Aby zagrać w filmie z tego gatunku, uciekają za granicę. I tak dopiero co mieliśmy w kinach Żebrowskiego i Deląga w produkcji prosto znad Wełtawy. Wszystko albo nic jednak nie sprawiło, że zobaczyliśmy rodaków w jakimś dobrym, a przede wszystkim śmiesznym komediowym filmie. Inaczej sprawa ma się z produkcją omawianą tutaj. Jako że Rewers był już parę ładnych lat temu, Marcin Dorociński w poszukiwaniu dobrej czarnej komedii wyjechał aż do Danii. I ku uciesze widzów i pewnie jego samego, znalazł. Małżeńskie porachunki to film bardzo nietypowy, jednak niewątpliwie wart uwagi. A patrząc na kwietniową posuchę w polskich kinach, można go wręcz położyć na półce z napisem must see!

Zobacz również: TOP 20 – Najlepsze polskie komedie

Film zaczyna się jak typowa sztampowa komedyjka o relacjach małżonków z dłuższym już stażem. Małżeństwo jest przecież świadomą decyzją każdego człowieka, ale jak wiecie z soap oper, polskich kabaretów czy miliona innych tego typu źródeł, zawsze najgorszą, jaką przeciętny mężczyzna w życiu podejmuje. I jak widać nie ważne, czy jest to Kowalski czy Sørensen (jako że nie przypominam sobie, żeby w filmie padły nazwiska czwórki głównych bohaterów, rzucam po prostu jakieś pospolite duńskie). Żona zła, nic tylko uciekać jak najdalej, w dodatku intymne aspekty pożycia również dwóm naszym panom nie odpowiadają. Decydują się wynająć płatnego zabójcę. I ta decyzja napędza fabularną machinę.

Poprawność polityczna idzie na bok, a reżyser zaczyna się zgrywać. Dostajemy szalony miszmasz gatunkowy, w którym obrywa się Europejczykom, muzułmanom, prowincjuszom i wielu, wielu innym. Widać inspirację Fargo braci Coen czy horrorami klasy B. Satyra ta ma gorsze momenty, jednak czasem pozwala naprawdę głośno parsknąć śmiechem. Na pierwszy plan wybija się scena z muzułmańskim taksówkarzem oraz postać brytyjskiej zabójczyni, która jest odpowiedzią żon na kilera ze wschodu wynajętego przez naszych dwóch przegrywów. No i ku uciesze fanów Dorocińskiego, bardzo na plus można zaliczyć polski akcent.

Zobacz również: Gwiazdy- zwiastun biografii Jana Banasia

Urodzony w Milanówsku gwiazdor jest bowiem w roli wiecznie naprutego zabójcy ze wschodu świetny. Znakomicie przerysowuje tę postać od samego początku, a z każdą minutą, coraz bardziej bawiąc się rolą, kradnie większość scen. Wygląda, jakby uśmiech podczas prac nad tym filmem nie znikał z jego twarzy, a w postać wcielał się wręcz z sadystyczną przyjemnością. Dobrze radzi sobie również duet głównych aktorów. Nazwiska Urlich Thomsen i Nicholas Bro mówią mi niewiele, dlatego na początku na ekranie widziałem gościa, który wygląda jak efekt romansu matki Stellan Skarsgårda z ojcem Robina Williamsa i jego kolegę Arnolda Boczka, jednak jak najbardziej mnie kupili. Gorzej z postaciami kobiecymi, bo o ile mężów scenariusz jakoś kontrastował, tak żony były pisane tak podobnie, że rozróżniałem je właściwie tylko po kolorze włosów.

Problem miałem też z zakończeniem. Poza czerpaniem przyjemności z dobrego, ciętego żartu nie doszukiwałem się podczas seansu głębszego sensu postępowań naszych bohaterów. Film jednak musiał zaserwować nam na koniec ich przemianę i zrobił to w naprawdę słaby sposób. Choć nic na tak znaczące zmiany w ich życiu nie wskazywało, film przeprowadził wejście w nowe życie naszych małżeństw, przypierając je do muru i każąc po prostu powiedzieć to, co było potrzebne fabule. Powiedzieli, co miało być morałem, po czym błogi i miły dla ucha utwór muzyczny, który rozpoczynał seans, również go zakończył. Piosenka jest świetna i chętnie bym ją Wam polecił czy podlinkował, jednak, jako że duński rynek muzyczny jest mi obcy, nie jestem w stanie tego zrobić. Jeśli ktoś z Was na film się wybierze, a potem ten utwór znajdzie, będę wdzięczny za komentarz.

A wybrać się jak najbardziej warto, szczególnie że, tak jak wspomniałem na początku, kwiecień pod względem premier polskich kinomanów nie rozpieszcza. O występach rodzimych gwiazd za granicą słyszymy co już, jednak rzadko zdarzają się role tak udane. Sam film również, mimo iż nieco skopał końcówkę, jak najbardziej mnie usatysfakcjonował.

Redaktor prowadzący działu recenzji filmowych

Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina.

Kontakt pod [email protected]

Więcej informacji o
,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?