Księżyc Jowisza – recenzja węgierskiego filmu o kryzysie uchodźców w Europie

Kornél Mundruczó trzy lata temu opuszczał Cannes z nagrodą główną przeglądu Un Certain Regard za Białego boga. W ubiegłym roku jego najnowszy film otworzył mu wrota do konkursu głównego. Przyjęty mieszanymi recenzjami Księżyc Jowisza jest ambitnym, wielowątkowym dziełem, w którym twórcy zabrakło odrobiny powściągliwości.

ksiezyc jowisza 02

Zobacz również: Dusza i ciało – recenzja węgierskiego kandydata do Oscara

Mundruczó wraca w nowym obrazie do tematyki uchodźców, nieproszonych gości i rosnącej ksenofobii (których metaforą w poprzednim filmie był los psów). Teraz mówi o tym wprost. Twórczo inspiruje się też innym dramatem węgierskim – Synem Szawła, laureatem Oscara: zarówno praca kamery, jak i motyw przyszywanego ojca wydają się wiązać te dwa tytuły. Pierwsze sceny Księżyca Jowisza przywodzą też na myśl Szeregowca Ryana, pokazują dramatyczną przeprawę grupy uchodźców z Syrii przez granicę serbsko-węgierską. Wśród nich ojciec i syn. Najpierw mamy ujęcia z ciasnej ciężarówki, są płaczące dzieci, ludzie stłoczeni obok kur w klatkach. Jest rozkaz żeby wysiadać, wskakiwać do pontonu. „Już niedługo, po drugiej stronie jest Europa” mówi któryś z przemytników popędzając grupę. Dwie łodzie płyną i nagle rozpętuje się piekło. Straż graniczna oślepia reflektorami, krzyki, panika. Padają strzały, ludzie wpadają do wody. Kamera, w nieprzerwanym tańcu wokół bohaterów, towarzyszy im niemal cały czas. Kiedy synowi – Aryanowi – udaje się wydostać na brzeg, czeka go bieg przez las. Nie uda mu się uciec kulom wystrzelonym przez oficera policji. Czyżby to był koniec opowieści o naszym bohaterze? Nic bardziej mylnego. Nagle jego ciało wznosi się, zaczyna lewitować na lasem. W tej onirycznej wizji jest coś niepokojącego i wyzywającego zarazem. Chwila potem grawitacja za chwilę ściąga jego ciało na ziemię.

ksiezyc jowisza 01

Węgierski reżyser od zawsze miał skłonności do udziwnień i przesadności (wystarczy wspomnieć szpitalny musical Joanna), ale tutaj poszedł już bardzo daleko. Starając się ożenić tematykę uchodźców, religijnego kryzysu, rozwijających się nacjonalistycznych poglądów z quasi-superbohaterskim dramatem, thrillerem i filmem o więzi pomiędzy ojcem i synem, chyba zupełnie się zagubił. Przewodnikiem po węgierskim mieście czyni przekupnego doktora – Gabora Sterna (Merab Ninidze), który obsługuje obóz uchodźców. Kiedy tylko lekarz widzi na własne oczy cudowne zjawisko, z jakim ma do czynienia – w postaci lewitującego chłopaka – od razu widzi w nim swój bilet do niezłej kasy. Postanawia zabrać go ze sobą i wozić do zamożnych pacjentów, którzy za pokazany cud będą mu płacić (na jakiej podstawie tak myśli nie jest do końca jasne). Doktor obiecuje wydać pieniądze na nowe dokumenty dla chłopaka i pomoć odnaleźć jego ojca, ale tak naprawdę zbiera je z bardzo osobistych powodów.

ksiezyc jowisza 03

Z perspektywy wizualnej Księżyc Jowisza jest zrealizowany bezbłędnie: kamera w długich ujęciach towarzyszy bohaterom, wykonuje niemożliwe niemal obroty, unosi się, pływa, bierze udział w samochodowych pościgach. Jeżeli taki obraz nie zapewni Mundruczó biletu do Hollywood w pracy przy jakimś blockbusterze, to nie wiem, co ten reżyser musiałby jeszcze zrobić. Niestety, zabrakło kogoś, kto powiedziałby dość i posprzątał odrobinę myślowo treść filmu. Bo i ile z zapartym tchem patrzę na tą metaforę Europy (który jest, nota bene, księżycem Jowisza na którym ponoć znajduje się woda), to w przesłaniu czuję się zupełnie zagubiony, jak Aryan ganiany przez Gabora po mieście. O kilka scen z lataniem za dużo, o jeden wątek za bogato – jak dla mnie krótszy i bardziej treściwy film byłby arcydziełem.

Ilustracja wprowadzenia i plakat: materiały prasowe / Gutek Film

Redaktor

Dziennikarz filmowy i kulturalny, miłośnik kina i festiwali filmowych, obecnie mieszka w Londynie. Autor bloga "Film jak sen".

Więcej informacji o
, ,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?