Zabicie świętego jelenia – przedpremierowa recenzja najnowszego filmu Yorgosa Lanthimosa!

Filmy Yorgosa Lanthimosa od zawsze cechowała pewna nieprzystępność, nieprzenikalność, realizacyjna „surowizna”. Rzeczywistość obserwowana okiem kamery greckiego reżysera jest wszakże odzierana ze wszelkich iluzji, wszelkich upiększaczy, wszelkich kolorów i ubarwień – widzimy ją w jej pierwotnej, nagiej formie, pozbawionej jakichkolwiek humanistycznych właściwości. Nie ma tu miejsca na uczucia, emocje, jakąkolwiek ekspresję. Człowiek to maszyna, stworzona do funkcjonowania w systemie relacji społecznych, które obligują jednostkę do bezwzględnego posłuszeństwa i rezygnacji z jej naturalnych odruchów. Widz wpuszczony w taki świat odczuwa więc swoisty absurd sytuacji, odsyła swoje skojarzenia do pojęć utopii/dystopii, pewnej krainy abstrakcji, bo przecież „to nie jest rzeczywistość, tak nie wygląda świat, w którym żyję”. Lanthimos sugeruje jednak co innego i sukcesywnie brnie w niniejszych rozważaniach przez kolejne przystanki swojej kariery. Był Kieł, były Alpy, był w końcu Lobster, który jako pierwszy anglojęzyczny i przeznaczony do szerokiej dystrybucji projekt reżysera, spotkał się z ogromnym i krzywdzącym niezrozumieniem. Pierwsze szlaki zostały jednakże przetarte, a lepszą pozycję przed premierą – przynajmniej teoretycznie – dzięki temu posiadło Zabicie świętego jelenia. Zabójstwo, które w ostateczności okazało się prawdziwym killerem emocjonalnym.

https://www.youtube.com/watch?v=BpylIl4wvVg

A wszystko dlatego, że wykorzystując zgrane klisze gatunkowe Lanthimos znów robi to, co wychodzi mu najlepiej – szokuje, momentami zniesmacza, ale przede wszystkim prowokuje do myślenia i zmiany swoich przyzwyczajeń. Zarówno tych ludzkich, jak i odbiorczych. Wciąż zatem przebrzmiewają tu echa Michaela Haneke i Larsa von Triera, do których Grek najczęściej bywa porównywany, ale bynajmniej korelacje te nie stanowiły szczytu jego ambicji. W Zabiciu świętego jelenia robi on kolejny krok, dokonuje się kolejna ewolucja stylistyczna, która tym razem swoim zasięgiem objęła wyrachowanie i chłód realizacyjny Stanleya Kubricka. Film obfituje w długie, niespieszne ujęcia, częste najazdy na twarze bohaterów i odjazdy w przeciwnym kierunku. Lanthimos nie boi się też wykorzystać dobrodziejstwa planu ogólnego oraz tracking shotów, odwołujących się poniekąd do paraboli steady camu. W połączeniu z emocjonalną ambiwalencją postaci, odhumanizowaną rzeczywistością i świetnie wyprasowanym soundtrackiem, przywodzącym na myśl najbardziej psychodeliczne kompozycje Ligetiego, maniera ta momentalnie wzmaga efekt zakamuflowanego oniryzmu, obecnego rzecz jasna już we wcześniejszych dziełach reżysera. Nie oznacza to jednak, że nastąpił całkowity odwrót od poprzednich metod realizacyjnych – wciąż do naszej dyspozycji oddawane są tak charakterystyczne ujęcia niepełne, ujęcia fragmentaryzujące obserwowany kadr w taki sposób, aby widz odczuwał pewien dyskomfort poznawczy, pewną chęć własnoręcznego przesunięcia oka kamery w pożądanym kierunku. Lanthimos nadal jest więc Lanthimosem, ale Lanthimosem ewoluującym, otwierającym się na nowe rozwiązania formalne i te rozwiązania formalne doskonale implementującym.

the killing of a sacred deer trailer

Śmiem jednak zakładać, że fenomen Lanthimosa nigdy by nie powstał, gdyby nie obecność jego etatowego już współpracownika i scenarzysty Efthymisa Filippou. Nie znam obecnie drugiej takiej persony w branży filmowej, która potrafiłaby pogodzić tak duże pokłady liryki, poetyki wypowiadanych kwestii z intelektualną głębią i znaczeniowością. Co więcej, Filippou nie potrzebuje do osiągnięcia takiego efektu jakiejś niewyobrażalnej liczby słów i stylistycznych zagrywek – uderza wprost, imając się jednocześnie minimalistycznej acz dosadnej symboliki i alegoryczności. Lecz tak samo jak Lanthimos, tak i on wciąż szlifuje swój warsztat, wciąż poszukuje nowych źródeł inspiracji, ale i robi krok w tył, aby następnie wykonać dwa do przodu. Pod względem skomplikowania treści bowiem Zabicie świętego jelenia nie równa się Lobsterowi. Zresztą wątpię, aby w najbliższych latach Filippou próbował się do tego poziomu zbliżyć. W zamian jednak scenarzysta oferuje nam trochę inne podejście. Podejście wymagające od widza więcej emocjonalnego zaangażowania aniżeli tylko umysłowego. Fabuła filmu najeżona jest wszakże wieloma odniesieniami do religii chrześcijańskiej, ale bynajmniej nie są one tak łopatologicznie wyłożone, jak chociażby w niedawnym mother! Aronofsky’ego. Filippou subtelnie porusza pewne struny, które mogą, lecz nie muszą oznaczać tego, co nam się wydaje, że oznaczają. W zasadzie w samym filmie jest jedna taka dosadna scena, wskazująca, iż rzeczywiście ktoś tu z Nowego Testamentu zaciąga, ale i tak definitywnie nie zamyka ona sprawy. Takie balansowanie na granicy modernizmu i postmodernizmu wypadło tutaj nadzwyczaj korzystnie i wpisuje się w tendencje cechujące zainteresowania duetu Lanthimos-Filippou, który moim zdaniem – jeśli oczywiście przetrwa próbę czasu – może stać się równie ikoniczny, co swego czasu duet Antonioni-Guerra.

Duże uznania należą się również parze odtwarzającej główne role w Zabiciu świętego jelenia. Grać u Lanthimosa przecież nie jest wcale łatwo – wyzute z emocji i mikroekspresji postacie nie należą raczej do ulubionych wcieleń gwiazdorów Hollywood, a te właśnie musiały stać się dziełem Colina Farrella i Nicole Kidman. I oboje wyszli z tego wyzwania obronną ręką. Co prawda dostrzegalne są pewne kompromisy, jakie Lanthimos musiał zaakceptować wchodząc w flirt z amerykańskim systemem produkcji (mniej dosłowne sceny zbliżenia seksualnego i rezygnacja z absolutnej ambiwalencji postaci), lecz w ostatecznym rozrachunku nie kłócą się z prezentowanym przezeń etosem i zgrabnie korespondują z siłą oddziaływania na emocje widza. W czym rzecz jasna spora zasługa wyżej wspomnianych aktorów, z których na szczególne uznanie zasługuje właśnie Farrell. Nie mnie wyrokować, jak potoczą się jego dalsze losy u Lanthimosa (aktor zagrał przecież w Lobsterze), ale widząc ich współpracę aż chce się powiedzieć: „proszę, nie przestawajcie!”.

the killing of a sacred deer

Czy zatem Zabicie świętego jelenia jest najlepszym filmem Yorgosa Lanthimosa? Nie wiem. Ale na pewno jest filmem najbardziej kontrowersyjnym, a to już stawia go w uprzywilejowanej pozycji. Niemniej jednak patrząc na to, jak rozwija się Grek i w jakie rejony zmierzają jego artystyczne poszukiwania, trudno przypuszczać, by coś tu miało się szybko zepsuć. Jeśli w ogóle. Tym bardziej, że jeśli rzeczywiście Haneke sprzymierzyłby się z von Trierem i Kubrickiem, to powstałoby właśnie Zabicie świętego jelenia.

Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe / Monolith Films

Redaktor

Najbardziej tajemniczy członek redakcji. Nikt nie wie, w jaki sposób dorwał status redaktora współprowadzącego dział publicystyki i prawej ręki rednacza. Ciągle poszukuje granic formy. Święta czwórca: Dziga Wiertow, Fritz Lang, Luis Bunuel i Stanley Kubrick.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?