Twórcom Listów do M. trzeba pogratulować dużego sukcesu. W Polsce nie jest bowiem łatwo stworzyć tak mocną filmową markę. Ile było w ostatnich latach rodzimych filmów, do których stworzono sequel, a nawet trzecią część? Mnie trudno sobie przypomnieć cokolwiek. Trzeba powiedzieć też, że wynikało to w dużej mierze z faktu, iż pierwsza część była filmem co najmniej przyzwoitym. Oczywiście słabszym od To właśnie miłość, które próbował naśladować, jednakże wśród polskich komedii romantycznych wychodzącym przed szereg. Był jak żywe świąteczne drzewko, które przynosi do domu zapach Bożego Narodzenia. Problem jednak w tym, że przy okazji dwójki, tę samą choinkę ktoś sprzedawał cztery lata później. Czas sprawił, że wypadły z niej wszystkie igły, zapachu nie miała już żadnego, a przyjemność z patrzenia na nią była podobna do tej płynącej ze stąpania bosą nogą po rozbitych ozdobach. Na szczęście ktoś to zauważył, bowiem trójka jest już nową choinką. Ktoś jednak za bardzo chciał, żeby była podobna do tej pierwszej.
Zobacz również: Powstanie wysokobudżetowy remake Jacka Stronga. Reżyserem Paul Greengrass!
Listy do M. 3 są w wielu aspektach wyrazem lenistwa i spoczęcia na laurach. Głównie za sprawą scenariusza, który wygląda jak napisany przez gimnazjalistę, któremu nie chciało się po lekcjach odrobić zadania domowego z Polaka, więc spisał na długiej przerwie od kolegi, dla niepoznaki lekko zmieniając treść. Składa się on bowiem w dużej mierze z wątków tożsamych do tych pokazywanych w poprzednich częściach. Odszedł Stuhr, więc miłosne rozterki przez radio opowiada Różczka, Karolak ma już stały kontakt z synem, szuka więc ojca, a Lamparską i Zakościelnego z dwójki zastępują Filip Pławiak i Katarzyna Zawadzka, tworząc najbardziej rwany i traktowany po macoszemu wątek. Postacie z nich bowiem żadne, więc na ich zaloty reagujemy jak na parę wyznającą sobie miłość w okolicznym tramwaju. Znaczy cieszę się ich szczęściem, ale bardzo szybko o nich zapominam. Na wyróżnienie pozytywne zasługują natomiast dwie ważne dziecięce gwiazdy produkcji. Może byłoby ono jeszcze większe, gdybym nie był na świeżo z To i Stranger Things.
Jestem w stanie uwierzyć, że ktoś jest w stanie się na tym filmie dobrze bawić. Jednak jest jedno założenie, które w tym wypadku trzeba spełnić. To absolutne odrzucenie kontekstu dla wszystkich przedstawionych w filmie wydarzeń. Jeśli zaczniemy się zastanawiać nad ogromem przypadku, jaki rządzi tu fabułą, szybko okaże się, że sensu zostaje niewiele. Dlatego polecam nie zagłębiać się w fakt, że 30-sekundowa rozmowa naszych bohaterów teleportuje ich z Placu Trzech Krzyży pod Arkadię, że znana z dwóch poprzednich części bohaterka Julii Wróblewskiej znika niczym Thor w Wojnie Bohaterów (może twórcy planują poświęcić jej spinoff?) czy że Szyc nagle o mało nie potrąca na pasach akurat Magdy Różczki. W ogóle jego bohater, o wdzięcznym pseudonimie Gibon ma tutaj najwięcej do czynienia z cudami. Praktycznie co scenę.
Zobacz również: Botoks vs. Listy do M. 3 – pojedynek na szczycie, czyli co naprawdę oglądamy w polskich kinach
Struktura znana z To Właśnie Miłość, przedstawiająca mnóstwo wątków i jeszcze więcej bohaterów też nie do końca działa. Głównie przez to, że niektóre wybija się na pierwszy plan, kompletnie marginalizując inne. Mówiłem już o Zawadzkiej i Pławiaku, podobnie rzecz ma się z Różczką i Szycem, ale także z Wojciechem Malajkatem i jego nowymi przyjaciółkami. Również nieco inaczej w stosunku do poprzednich części film patrzy na wagę problemów naszych bohaterów. Wcześniej chętniej uderzał w poważniejsze tony, tutaj jest tego dużo mniej, a nawet jeśli się zdarza, to na koniec z ust bohaterów i tak płynie sam lukier. Jest go jednak niestety trochę za dużo. Humor również potrafi być bardzo wymuszony, oparty na przestarzałych już dowcipasach (rzadko wpadający Kazio Wielki).
Patrząc na to, jakie twory dostarczył nam w tym roku gatunek polskiej komedii (nie tylko romantycznej), szedłem na ten seans ze sporymi obawami. Nie do końca się one spełniły, bowiem to nie był kolejny z tych filmów, które sprawiają że cierpisz na sali kinowej. Tak jak wcześniej wspomniałem, jestem w stanie zrozumieć, jeśli ktoś będzie się na tym filmie nieźle bawił. Z czystym sumieniem wyjscia nań do kina również nie polecę, z tego względu, że jeszcze tylko tydzień musimy czekać na nowy obraz Palkowskiego, a dwa na Cichą Noc, czyli filmy, które zdecydowanie bardziej utożsamiałbym z dobrem polskiej kinematografii. Odradzać seansu jednak też specjalnie nie będę. Fali, która już zmierza do kin i tak w ten sposób nie powstrzymam.