Botoks vs. Listy do M. 3 – pojedynek na szczycie, czyli co naprawdę oglądamy w polskich kinach

Lubię porównywać różne aspekty kina do piłki nożnej. Wszystko ze względu na to, iż te dwie rzeczy znajdują się na samym szczycie moich zainteresowań. Dlatego, aby wyjaśnić, po co w ogóle powstał ten tekst, zachęcę do działania Waszą wyobraźnię. Wyobraźcie sobie sytuację, w której to FC Barcelona przyjeżdża do Polski rozegrać mecz z Górnikiem Łęczna (abstrahując od tego w jakich rozgrywkach). Moloch, zespół z najwyższej światowej półki do polskiego pierwszoligowca. I kiedy wszyscy nastawiają się na liczenie kolejnych bramek ekipy Messiego, do głosu dochodzą Pitry, Bonin i spółka, ładując Dumie Katalonii 5 bramek i odprawiając do domu. Niezbyt realne, prawda? Jednakże w polskich kinach podobne sytuacje zdarzają się każdego roku. Wystarczy spojrzeć w Box Office.

Zobacz również: Botoks – recenzja nowej odsłony filmowego disco polo Patryka Vegi!

Nowy Rok to czas podsumowań. Wtedy wszelkie popkulturowe portale zajmują się wybieraniem najlepszych filmów, mówieniem co ich rozczarowało, co zachwyciło i na co czekają w roku następnym. W tym ostatnim temacie powstają zestawienia, w których, przykładowo, najbardziej oczekiwanym filmem 2017 roku zostaje Blade Runner 2049 przed Dunkierką. Hype rośnie, wszyscy są podekscytowani, prawda? No właśnie nie. Wspomniane przymiotniki opisują bowiem tylko niewielką część społeczeństwa. Bo rok w polskim Box Office kończy się zawsze podobnie. Tak jak skończy się i teraz. Już bowiem mogę stawiać zakłady: czy najpopularniejszym filmem 2017 będzie Botoks, czy Listy do M. 3?

I oczywiście można zaraz zacząć pytać, o co chodzi mi z tą Łęczną i Barceloną, dlaczego akurat takie porównanie. Wzięło się ono z perspektywy jednego kryterium, kryterium jakości (Listów do M. w kinach jeszcze nie ma, święcić tryumfy będą, jak wejdą, dlatego na razie za punkt odniesienia niech posłuży mi czwarty najpopularniejszy jak dotąd film 2017 roku w Polsce, Ciemniejsza strona Greya). Wspomniane Barcelony, czyli nowy Blade Runner i Dunkierka są kolejno 3. I 4. najlepiej ocenianym w Polsce filmem w tym roku wedle danych polskiego serwisu agregującego mediakrytyk.pl. Botoks czy wspomniany Grey zajmują dokładnie te same miejsca, z tym że… licząc od końca. Zarówno dzieło Nolana, jak i Villeneuve’a poradziły sobie w naszych kinach nieźle. Na tyle nieźle, że ich dystrybutorzy mówią o sukcesie. Ten sukces to jednak w dalszym ciągu nie jest nawet połowa widzów filmu Vegi. Biorąc pod uwagę Dunkierkę i Blade Runnera razem wzięte…

Zobacz również: Blade Runner 2049 – przedpremierowa recenzja filmu Denisa Villeneuve’a

Z czego to wynika? Czy bilety na lepsze filmy są w Polsce droższe? No nie są. Gdy idziemy do sklepu kupić sobie buty, to za te lepszej marki musimy zapłacić więcej. W kinie tak to jednak nie działa. Dlaczego więc w tym przypadku świadomie wybieramy coś gorszego? Po rozmowach z wieloma osobami po premierze Botoksu mam na to kilka odpowiedzi. Zapewne nie stanowią one wszystkich powodów, ale w morzu osobliwości polskiego Box Office są jakimiś wyjaśnieniami.

listydom3 01 foto marcin makowski tvn 820x490

Po pierwsze, pytając niektóre osoby, dlaczego wybrały się, bądź chciały się wybrać na Botoks mówiły, że jest on popularny, wszyscy o nim mówią, dlatego warto mieć również jakąś opinię na jego temat. No i okej, niby się zgadzam, bo to, co popularne w naszym kraju oceniać i komentować zwyczajnie lubimy. Z tym że w internecie statystyki znane nam z kinowych ekranów nieco się jednak wyrównują. Chodzi o to, że równie dużo było w polskim internecie szumu dotyczącego Blade Runnera 2049, ostatnio Thora: Ragnarok, czy innych głośnych produkcji, o których tylko totalny ignorant może powiedzieć, że są od filmu Patryka Vegi gorsze. Dlatego, aby uniknąć tego problemu polecam zwyczajnie tę część internetu, która zajmuje się lepszymi produkcjami.

Zobacz również: Jej Królewska Mość powraca! Zwiastun 2. sezonu The Crown Netflixa!

Druga sprawa to fakt, że publiczność cały czas chętniej chodzi  na kino polskie. Wynika to w dużym stopniu z łatwością identyfikowania się z nim. Rozumiem to, bo sam do rodzimych produkcji mam często dużo cieplejszy stosunek. Sporo łatwiej jest o to w obecnych latach, gdzie polskie kino coraz częściej prezentuje bardzo wysoki poziom. Dlatego bardzo cieszą mnie znakomite wyniki frekwencyjne Wołynia, Bogów czy Sztuki kochania. Niekoniecznie już jednak Botoksu czy Listów do M. 2, z tego właśnie względu, że przebijają one wcześniej wymienione, dużo lepsze filmy. W najbliższy piątek premierę ma trzecia część Listów, jednak już tydzień po nich kina nawiedza Najlepszy Łukasza Palkowskiego (recenzja TUTAJ), a po kolejnym tygodniu obsypana nagrodami podczas gdyńskiego festiwalu Cicha noc. Musiałby się zdarzyć jakiś kataklizm, żebym po seansie wszystkich trzech to film z Karolakiem uznano za najlepszy nich. I równie duży, żeby nie przebił dwóch pozostałych frekwencją.

No i trzeci powód, mój ulubiony. Szerzej napisał o nim mój redakcyjny kolega Kuba Liszewski, w rankingu, w którym wymienił 9 rodzajów najbardziej irytujących internetowych dyskutantów (po pełną wersję artykułu zapraszam TU). Mówimy tutaj o ostatniej grupie, tzw. poszukiwaczach logiki i realizmu. Może nieco rzadziej występuje w internecie, jednakże jest to zachowanie dość powszechne, jeśli chodzi o oglądanie filmów w polskich kinach. Widowiska komiksowe czy sci-fi taki widz odrzuca z urzędu, bo przecież jak to Bóg piorunów na ziemi z jakimś młotem, a za jedyne sensowne kino uważa takie, które jest realistyczne, o dużo ważniejszym w filmowym dziele pojęciu wiarygodności już zapominając. To tego typu widzowie są największą plagą dla wszelkiego kina gatunkowego. Oparły się im w drugiej dekadzie XXI wieku właściwie tylko Gwiezdne wojny: Przebudzenie mocy, które dały radę, jako jedyne w tym czasie, pobić wynik frekwencyjny Listów do M. 2. Jednak różnica tylko dziesięciu tysięcy widzów przy łatce najbardziej oczekiwanego filmu w historii kina, jaką nie bez powodu przypięto dziełu J.J. Abramsa, również mówi wiele o skali zjawiska. Bo przecież realistyczni i wiarygodni bohaterowie w świecie np. Strażników galaktyki nie mają szans z papierowymi i sztucznymi do granic możliwości gwiazdkami z dziejących się w naszym świecie polskich komedii romantycznych. Logiczne, prawda?  

Zobacz również: Święta coraz bliżej z oficjalnym zwiastunem filmu Listy do M. 3!

W tym roku miałem wielką przyjemność recenzować dla Movies Room wiele wielkich i oczekiwanych przez kinomanów premier. Pisałem opinię o nowych Strażnikach Galaktyki, To, Dunkierce, Blade Runnerze 2049 i innych. Ostatnio z zaciekawieniem stwierdziłem, że żaden z tych filmów, mimo że można było je znaleźć w każdym podsumowaniu najbardziej oczekiwanych produkcji roku, nie zmieścił się w piątce najpopularniejszych tekstów, jakie napisałem. Były nimi bowiem naturalnie Botoks, Sztuka Kochania, Ciemniejsza strona Greya, Chata oraz Porady na zdrady. Znajduję tutaj dużo podobieństw w stosunku do rankingu najpopularniejszych w tym roku w polskich kinach filmów. Oznacza to, że mimo wszystko czytamy recenzje tych filmów. Gorzej, że już niekoniecznie (bo poza filmem Sadowskiej te recenzje głównie przed pójściem do kina przestrzegały) się nimi interesujemy. Bo z polskim Box Office’em jest jak z polską Ekstraklasą czy wieloma innymi aspektami życia w naszym kraju. Wymykają się jakimkolwiek regułom. I choć doprowadziło mnie to w tym tekście do raczej średnio optymistycznych wniosków, na swój sposób jest piękne.

ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe Kino Świat

Redaktor prowadzący działu recenzji filmowych

Od 2015 w Movies Room, od 2018 odpowiedzialny za działalność działu recenzji filmowych. Uwielbia Wesele Smarzowskiego, animacje Pixara i Breaking Bad. A, no i zawsze kiedy warto, broni polskiego kina.

Kontakt pod [email protected]

Więcej informacji o
,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?