25 czerwca 1982 roku do amerykańskich kin trafił film, który po wielu latach od premiery z czystym sumieniem nazwać można opus magnum brytyjskiego reżysera, Sir Ridleya Scotta. Mowa oczywiście o Łowcy Androidów, którego sequel zagości w polskich kinach już 6 października 2017 roku. Z tej okazji postanowiłem ponownie zmierzyć się z tą, bez wątpienia, kultową produkcją z gatunku science fiction.
Zobacz również: Blade Runner 2049 – przedpremierowa recenzja filmu Denisa Villeneuve’a
Akcja Łowcy androidów rozgrywa się w 2019 roku i opowiada historię Ricka Deckarda (Harrison Ford). Jednego z tytułowych łowców, agentów, którzy specjalizują się w polowaniu na androidy. Replikanci, bo tak są nazywane, to istoty stworzone do pracy w niebezpiecznych warunkach, które po buncie na jednej z pozaziemskich kolonii mają zakaz przebywania na Ziemi. Wykazują się nadludzką siłą, wytrzymałością i tym podobnymi cechami, jak również krótkim czasem żywotności. Lęk przed przedwczesną śmiercią powoduje powrót kilku przedstawicieli modelu Nexus-6 na Ziemię, co zmusza głównego bohatera do odnalezienia ich i powstrzymania coraz to liczniejszych mordów. Co dalej, tego dowiecie się już z samego filmu.
Obraz wyreżyserowany przez Ridleya Scotta to thriller w pełnym tego słowa znaczeniu. Mamy tu gęstniejącą z minuty na minutę atmosferę, tonę ciężkiego klimatu i spore dawki emocjonujących scen. Każde pojawienie się replikanta na ekranie powoduje niepokój nie tylko wśród bohaterów filmu, ale też u widzów. Nie jesteśmy bowiem w stanie przewidzieć zachowania potencjalnych złoczyńców tej produkcji, co powoduje coraz większe zaciekawienie, a kończy się na krawędzi fotela czy innego mebla, na którym siedzimy. Całość doznań potęguje świetna muzyka Vangelisa, wszechobecny mrok przebijany przez smugi światła oraz precyzyjnie wymierzone zbliżenia na twarze aktorów, perfekcyjnie odgrywających swoje role. Zdjęcia autorstwa Jordana Cronenwetha to klasa sama w sobie i nawet po tych 35 latach prezentują się kapitalnie.
Łowca androidów to audiowizualny majstersztyk. Produkcja, pomimo 35 lat na karku, wciąż prezentuje się fenomenalnie. Duża w tym zasługa świetnych, jak na tamte czasy, efektów specjalnych, które nie rażą po oczach, ale również realistycznych scenografii i kostiumów. Wcale nie dziwi mnie fakt, że coraz częściej twórcy wracają do efektów praktycznych i makiet, zamiast stosowania nadmiernej ilości CGI. Po prostu takie filmy po latach ogląda się lepiej, niż wygenerowane komputerowo lokacje. Tak, George, mam na myśli ciebie!
Scenariusz oparty jest na prozie Czy androidy marzą o elektrycznych owcach? autorstwa Philipa K. Dicka. Reżyser, bazując na tejże powieści, przy wsparciu scenarzystów Hamptona Fanchera i Davida Webba Peoplesa, próbuje odpowiedzieć na pytanie, czy syntetycznie stworzone istoty są w stanie wykazywać głębsze emocje, takie jak miłość, empatia czy umiejętność marzenia, które na dobrą sprawę zarezerwowane są dla istot ludzkich. Replikanci, a w szczególności ich przywódca – Roy Betty (kapitalny Rutger Hauer), nie są ograniczonymi maszynami. Znacznie bliżej mu do istoty ludzkiej, co nieraz udowadnia na ekranie. Z jednej strony jest brutalny i nieobliczalny, a z drugiej wykazuje skłonności filozoficzne, nieodpartą chęć do życia i samoświadomość.
Interpretacja Łowcy Androidów to kwestia indywidualna. Dyskusje na temat poszczególnych aspektów filmu trwają od wielu lat i tak naprawdę nie wiadomo do końca, kto ma rację. Nie zamierzam więc bawić się w analityka – po prostu zostawię was z cytatem, który przynajmniej częściowo znać powinien każdy szanujący się fan kina science fiction. Nadrabiajcie Łowcę androidów (jeśli jakimś cudem nigdy go nie oglądaliście) i widzimy się na seansach Blade Runnera 2049.
Widziałem rzeczy, którym wy, ludzie, nie dalibyście wiary. Statki szturmowe w ogniu sunące ku ramionom Oriona. Oglądałem promienie laserów błyszczące w ciemnościach blisko wrót Tannhausera. Wszystkie te chwile znikną w czasie jak łzy w deszczu. Czas umierać.