Jak oceniłbym ten występ w skali od 0 do 1? Prawdopodobnie 10. Ej, ale czekaj, przecież to nie ma najmniejszego sensu! I właśnie w tym cała rzecz, że nie zawsze wszystko musi mieć sens. Zanim zacznę, chciałbym podkreślić, że tekst jest subiektywnym spojrzeniem na opisywany występ, a każdy jego element można odczytywać na wieloraki sposób.
Robert Bo Burnham jest amerykańskim komediantem, muzykiem, a także poetą. Swoją karierę rozpoczął na serwisie YouTube, gdzie osiągnął olbrzymi sukces, który dał mu możliwość występowania na największych scenach w kraju. Dziś jednak chciałbym opisać Wam jego konkretne show — Bo Burnham: Make Happy, czyli godzinny występ, który możecie obejrzeć z polskimi napisami na Netflixie.
Już sam początek jest mocno szczery i depresyjny. Wita nas komputerowy damski głos i bez żadnych emocji oznajmia nam to, co i tak już wiemy. Przyszliśmy tu, żeby się pośmiać i choć na chwilę zapomnieć o swoich problemach. Niestety, świat nie jest zabawny i nie powinniśmy zapominać o tym, co dzieje się dookoła nas. Nie naprawimy świata uśmiechem, nie nakarmimy nim Afryki, nie zapanuje dzięki niemu pokój na świecie. To tylko chwilowe lekarstwo.
Zaczyna się show, Bo bawi się z publicznością, wykorzystując psychologię autorytetu i konformizmu. Już na samym początku do zabawnej piosenki wrzuca tematykę polityki i wojny – wiadomo, że nie będzie to zwykły stand-up. Jest pełno czarnego humoru, ironii i sarkastycznych utworów. Co ciekawe – i z pewnością sami to stwierdzicie – wiele z tych prostych piosenek szybko wpada w ucho. Dlaczego? O tym zaraz.
Komik wyśmiewa dzisiejszy przemysł muzyczny w każdym możliwym momencie. Od muzyki country po rap. Nie robi tego jedynie, obrażając artystów, ale przy okazji pokazuje, jak łatwo stworzyć hit, który równie dobrze mógłby znaleźć się na playliście Spotify. Słuchaliście kiedyś muzyki country? Kojarzy się wam z pracą na roli, niebieskimi dżinsami i czerwonym traktorem? Może, ale rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. Bo Burnham ukazuje, że pod chwytliwymi melodiami i prostym tekstem często kryje się fałsz, wyzysk i seksizm. Czyli w zasadzie norma w showbiznesie.
Artysta, swoim przedstawieniem, zwraca również uwagę na upadek naszej kultury. Szybki przykład — Lip Sync Battle. Celebryci udają, że śpiewają znane piosenki. Pół biedy, kiedy w tle leci tylko Shake it off Taylor Swift. Gorzej, gdy sięgają po ważne kawałki pokroju F*ck The Police, który był swego czasu ważnym manifestem polityczno-społecznym. Dziś wykorzystywany jest jako tło dla tańczących celebrytów w telewizji. Ubaw po pachy.
No, ale żeby nie było, że Bo wyśmiewa tę samą rzecz przez całą godzinę. Między tematyką muzyczno-telewizyjną przeplata problemy dzisiejszego społeczeństwa. Trudne życie białego heteroseksualnego mężczyzny, dla którego największą bolączką jest niedopasowane etui na telefon albo brak spodni w kolorze khaki. Masz depresję? Może, zamiast słuchać Katy Perry, odwiedź specjalistę i powiedz mu o swoich problemach? Ciągle szukasz swojego księcia na białym koniu albo idealnej kobiety? Może powinniście obniżyć swoje oczekiwania i przejrzeć na oczy, zobaczyć, że życie nie jest doskonałe? Brzmi logicznie.
Szkoda tylko, że bardzo często tym samym osobom komik zmuszony jest wyjaśnić swoje żarty, które wręcz mają nad sobą wielki świecący napis IRONIA. Pokolenie ludzi, którzy nie mają nic do powiedzenia, zostali nauczeni, że ich zdanie ma jakieś znaczenie. W rzeczywistości jednak mało kogo obchodzi nasz światopogląd. Więc po co się starać?
Bo Burnham mówi wprost, że ten występ jest o… występowaniu. Takie show o show, produkt o produkcie. Problemem wielu artystów stało się to, że chcą zadowolić swoich widzów, ale w tym samym czasie pragną również przekazać coś od siebie, bez martwienia się o ich zdanie. Powstaje pewien dysonans, który zostaje wzięty w metaforę podczas finalnego utworu zainspirowanego Kanye Westem. Burrito jest tu symbolem sławy, o którym zapomniano ostrzec młodego komika. Zbyt wąska puszka Pringles staje się tu ukrytym problemem każdego z nas, pod którym kryje się znacznie więcej bólu. Czy chcemy mieć idealne życie, pełne szczęścia i braku zmartwień? Nie byłoby nam za nudno? Na to pytanie nie otrzymujemy odpowiedzi, bo tylko my ją znamy.
Na koniec Bo Burnham: Make Happy Robert dziękuje nam za uwagę i ma nadzieję, że jesteśmy szczęśliwi. Bez względu na wasz stan emocjonalny, warto po prostu obejrzeć ten stand-up. Jeśli jeszcze tego nie zrobiliście, gorąco zachęcam – może być to dla Was prawdziwym katharsis!
Ilustracja wprowadzenia: kadr z Bo Burnham: Make Happy / Netflix