Urodził się w Danii, ale jego serce oraz dusza należą do świata. Świata filmu. Nicolas Winding Refn to bowiem podręcznikowy przykład toczącej nasze społeczeństwa od lat 60. plagi kinofilii, który swoją pasję postanowił przekuć w czyn. Czyn filmowej kreacji. Z wypożyczalni kaset wideo i z zapyziałych kamienic Kopenhagi oblepionych plakatami klasycznych hollywoodzkich produkcji dotarł więc na salony kinematografii, a jego dzieła omawiane i odmieniane są przez wszystkie przypadki w każdej możliwej gramatyce. Drive, Neon Demon, czy gangsterska trylogia Dealer – to tylko pierwsze z brzegu filmy, które zagnieździły Duńczyka w panteonie sław współczesnej branży. Kontrowersyjna teza? A i owszem, bo wielu najchętniej odmówiłoby Refnowi wszelkich zasług. Niemniej styl oparty na autorskich odniesieniach, symbolach, metaforach oraz niespotykanej zbyt często egzaltacji zyskał również swoich zwolenników, którzy doszukują się w twórcy zwiastuna nieuchronnych zmian i przeobrażeń w strukturze filmowego dzieła (jeśli ta kwestia was mocniej interesuje, to odsyłam do TEGO artykułu). Ale czy już u samego zarania sprawy malowały się przenikliwymi barwami i neonami? Otóż nie, a najlepszym przykładem będzie – moim zdaniem – najbardziej skromny z filmów w jego repertuarze – Bleeder.
Skromny i ponadto najbardziej osobisty. Głównym bohaterem Bleeder jest bowiem pracownik wypożyczalni kaset wideo (w tej roli Mads Mikkelsen), przez którego Refn przetacza całą masę nawiązań do swojej przeszłości. To też jest kinofil, człowiek do szpiku kości przesiąknięty filmem i wszystkim, co się z nim wiąże. Z rękawa sypie nazwiskami tych mniej lub bardziej znanych reżyserów (rozmowa z klientem, który chce wypożyczyć film pornograficzny to najlepszy dialog w filmografii Refna), ze społecznością kontaktuje się wyłącznie za pomocą filtru znajomości danego dzieła, a jego mieszkanie sprawia wrażenie wręcz zaprojektowanego i zbudowanego na papierze plakatowym. Nerd, powiecie, albo geek – jak to dzisiaj przyjęło się delikatnie określać… Tak, ale równocześnie człowiek wielkiego serca, któremu braki świata doczesnego uzupełnia eskapistyczna podróż w objęcia X Muzy.
Zobacz również: Nicolas Winding Refn – reżyseria przyszłości czy recykling przeszłości?
Jednak siła Bleedera nie leży wyłącznie w personalnych wycieczkach Refna. To wszakże opowieść o ludzkich utrapieniach, ciężarach dnia codziennego, poszukiwaniach „normalnego” życia i prób związania końca z końcem w tej nieprzyjaznej dla człowieka rzeczywistości. W tym kontekście nie mylą się ci, którzy drugi pełny metraż Duńczyka uznają za nieoficjalny spin-off Dealera. W końcu i tutaj istota ludzka ukazana jest w swej nędznej postaci, pozbawionej otoczki poprawnego do granic możliwości humanizmu. Rzecz dzieje się bowiem jakby w tym samym „uniwersum”, gdzie Refn może nie tyle stracił wiarę w człowieka, co – zderzając jego podświadome potrzeby z wymaganiami społeczeństwa opartego o schematy obyczajowe – ukazał destrukcję ludzkiej tkanki w wymiarze etycznym. Efekt ten prawdopodobnie nie nabrałby na swej doniosłości, gdyby nie Kim Bodina, którego Refn przytaszczył z planu Dealera. Występ aktora, swego czasu gwiazdy duńskiej estrady, jest tu w zasadzie powieleniem wspomnianej roli z pierwszej części gangsterskiej trylogii, ale dzięki minimalizmowi oraz powściągliwości Bleedera wybrzmiewa ze zdwojoną siłą. Bodina znów jest zagubiony, nie radzi sobie z błahymi, zadawałoby się, problemami (scena z utrzymaniem dziecka na rękach zakrawa wręcz na inscenizacyjną perfekcję) i do tego za nic nie jest w stanie określić źródła swej niemocy. Z tym natomiast problem może mieć nawet sam widz, bo Refn nie bawi się w pseudopsychologiczne analizy, prezentując nam gotowe danie w postaci wraku człowieka. Czy przyczyna takiego stanu rzeczy ma jakiekolwiek racjonalne wytłumaczenie? A może po prostu w tym tkwi sedno ludzkiej natury, integralny element człowieczeństwa? Może miarą tego, kim jesteśmy, jest właśnie to, jak sobie z tym mrocznym pierwiastkiem na co dzień radzimy? Refn pyta i Refn oczekuje, że sami sobie na te wątpliwości odpowiecie.
Z Dealera do Bleedera (gangsta rap niggah) zawędrowała również cała masa innych elementów, jak chociażby kreacja ekscentrycznego Zlatko Burica. Jednak chyba najbardziej zasadne podobieństwo ujawnia się na płaszczyźnie realizacji, albowiem ta słusznie przypomina złote lata duńskiej kinematografii, kiedy to pojawiła się Dogma 95 – manifest, a potem nurt postulujący zwrot kina w kierunku „realizmu i prawdy”. Co to oznacza? Ano na przykład nakaz kręcenia filmów bez użycia statywów, czy też zakaz stosowania sztucznego oświetlenia i muzyki niemającej uzasadnienia w narracji. Celem takiego podejścia było zamanifestowanie swojego sprzeciwu wobec eskapizmu kina amerykańskiego, ale i próba ukrócenia przesadnego indywidualizmu w poczynaniach reżyserów. Innymi słowy – byli to tacy filmowi franciszkanie. I Refn również gdzieś w taką estetykę celował, choć – moim zdaniem – jego próby odznaczały się raczej takim postdogmatyzmem. Owa realizacyjna asceza posłużyła mu bowiem wyłącznie za punkt wyjścia. Dalej, choć cały czas utrzymuje postulat „realizmu i prawdy”, przeinacza co nieco powyższe założenia na swoją korzyść, czyli robi dokładnie to, czemu sygnatariusze Dogmy się sprzeciwiali. Szczególnie widoczne jest to chyba w ostatniej scenie, gdy nagle w barze, w którym znajduje się dwójka naszych bohaterów, wygasa całe tło, pozostawiając jedynie smugę reflektorów skierowanych od góry na widoczne postacie.
Co więc przyczyniło się do – niejako – wymazania Bleedera z pamięci widzów? Szkopuł tkwi prawdopodobnie w tym, że film jest w swoim wyrazie dość miałki i niewyraźny, a, w każdym razie, właśnie takimi barwami się maluje w porównaniu do soczystego Dealera. Niemniej jednak ten dzisiejszy Refn od Neon Demon jest tym samym Refnem, co przy Bleederze. To jest ta sama buta, pycha i tupet, z których reżyser uczynił swoje przymioty. I o ile dzisiaj jego filmy są już w pełni świadome i nie czują kompleksów wobec jakichkolwiek standardów, tak wtedy Duńczyk musiał dopiero wyrabiać swoją markę, poszukiwać własnych odniesień i non stop mierzyć siły przed starciem. A starcie to w tym kontekście bardzo precyzyjne słowo, gdyż tyle blizn po filmowych bójkach, co on, nie ma chyba żaden inny twórca z jego generacji.
Tytuł: Bleeder
Reżyseria: Nicolas Winding Refn
Scenariusz: Nicolas Winding Refn
Data premiery: 1999 rok
Gatunek: dramat
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe