Daleka od beztroski była przecież rola Very Brittain w biograficznym dramacie historycznym „Testament młodości” (2014), Jamesa Kenta. Choć sam obraz przeszedł raczej bez echa, nie wyróżniając się na tle tego typu produkcji, Vikander daleko w tyle pozostawiła partnerujących jej na ekranie Kita Haringtona („Gra o tron”, „Siódmy syn”), Colina Morgana („Przygody Merlina”, „Legend”) czy – najlepszego z tej trójki – Tarona Egertona („Kingsman: Tajne służby”, „Legend”). Kreacja Very, która decyduje się porzucić dopiero co urzeczywistniające się marzenia o studiowaniu na Oksfordzie, pisaniu i przeżywaniu pierwszej miłości, aby nieść pomoc na froncie, przyniosła jej nominację do British Independent Film Award w kategorii Najlepsza aktorka. Zasłużoną, bo po raz kolejny udowodniła, że potrafi być przekonująca w każdych okolicznościach – w tym przypadku jako starająca się być dzielną, a jednocześnie każdego dnia drżąca o losy najbliższych, młoda dziewczyna. Fakt, film nieco się dłuży. W ostatecznym rozrachunku dwóch godzin oglądania Vikander na ekranie nie można jednak uznać za stracone, biorąc pod uwagę, z jaką finezją ukazuje ona przemiany zachodzące – wraz z rozwojem fabuły – w swojej bohaterce: utratę złudzeń, przerażenie ogromem przemocy, przytłoczenie osobistą tragedią i walkę, zarówno o niestracenie nadziei, jak i podniesienie się z kolan, kiedy nie ma już na co jej mieć. Słowem: dojrzewanie. Przyspieszone, okrutne, naznaczone wojną.
Critics’ Choice, Satelita, statuetka przyznawana przez Amerykańską Gildię Aktorów Filmowych, wreszcie – wspomniany Oscar. Aż trudno uwierzyć, że przy okazji wszystkich tych wyróżnień rolę Vikander określa się jako drugoplanową. W końcu w imponującej pod względem wizualnym, niemalże malarskiej wydmuszce, jaką w gruncie rzeczy byłaby bez niej „Dziewczyna z portretu” (2015) Toma Hoopera, deklasuje zmanierowanego Eddiego Redmayne’a („Teoria wszystkiego”, „Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć”). Odbiór to, rzecz jasna, kwestia gustu, ale grający małżeństwo aktorzy stoją, pod względem techniki, po dwóch stronach barykady. Redmayne dowodzi, jak niebezpieczna i krzywdząca może być przesada w konstruowaniu postaci, z kolei Vikander – jak bardzo umiar może się postaci przysłużyć, zwiększając jej autentyczność i tym samym zbliżając do widza. Jego teatralizacja Elinara/Lily, nawet, jeśli wykonana dobrej wierze lub bezwiednie, przynosi opłakane skutki. Tymczasem Gerda Wegener jest – po prostu i aż – ludzka. A przez to przekonująca. Początkowe, beztroskie nastawienie do pomysłu stworzenia damskiego alter-ego ukochanego ustępuje miejsca mniej lub bardziej udolnym, acz niestrudzonym, wręcz heroicznym próbom odnalezienia się w zupełnie nowej, trudnej do zrozumienia i jeszcze trudniejszej do zaakceptowania, rzeczywistości. Oczywiście, kluczowa w filmie jest historia przemiany Lily, ale Vikander nie pozwala widzowi zapomnieć, jak istotną rolę w tejże historii odegrała inna, kochająca, wierna i gotowa do poświęceń kobieta. Także przebywająca wyboistą drogę, także cierpiąca, także osamotniona, choć nieuwięziona we własnym ciele.
Gerda, Ava czy Vera – wszystkie są silne na swój sposób. Nie skupiam się na tym, czy gram silną osobę. Nie chodzi o to, czy postać ma być głośna, bezpośrednia – tłumaczyła w rozmowie z The Guardian – Może być delikatna, niedoskonała. Dopóki zachowane są proporcje i głębia, dzięki której rozumie się ją nawet w chwilach największej słabości, dla mnie jest silną bohaterką. Wtedy mam co grać, mam z czym grać.
Niektórzy już uznają 2016 za rok należący do niej. Choć sezon nagród dobiegł końca, czas kolejnych premier dopiero nadejdzie. Na ekrany kin wejść mają dwie adaptacje z jej udziałem. W „The Light Between Oceans” (reż. Derek Cianfrance) pojawi się u boku Michaela Fassbendera („Wstyd”, „Steve Jobs”) i Rachel Weisz („Lobster”, „Młodość). Jako Isabel Sherbourne namówi męża-latarnika do podjęcia decyzji mającej nieodwracalny wpływ nie tylko na ich życie. W „Tulip Fever” (reż. Justin Chadwick) – u boku Christopha Waltza („Bękarty wojny”, „Spectre”) i Judi Dench („Zakochany Szekspir”, „Skyfall”), jako Sophia, młoda i zamężna kobieta – planując swą przyszłość wspólnie z kochankiem – postanowi wykorzystać panującą w siedemnastowiecznym Amsterdamie „tulipanową gorączkę”. Już w lipcu przekonamy się także, jaką rolę odegra w życiu powracającego po raz kolejny „Jasona Bourne’a” (reż. Paul Greengrass).
Alicia Vikander to czarny koń tegorocznych Oscarów – przynajmniej w swojej kategorii. Pokonała obydwie faworytki: Rooney Marę („Ona”, „Dziewczyna z tatuażem”), nominowaną za rolę w „Carol”, i Jennifer Jason Leigh („Mechanik”, „Obłęd”), nominowaną za popis w „Nienawistnej ósemce”. Nassim Nicholas Taleb, wykładowca New York University i Oksfordu, „czarnym łabędziem” nazwał niespodziewane zdarzenie, wpływające na rzeczywistość w niewyobrażalnym wręcz stopniu. O ile najwyższe możliwe wyróżnienie przyznane Szwedce przez Akademię mogło zaskoczyć, o tyle nietrudno przewidzieć, jak wielki potencjał drzemie w tej filigranowej miłośniczce gotowania i grania w karty. Jeszcze niejednego asa wyciągnie na ekranach z rękawa, zobaczycie.
Ilustracja wprowadzenia: TheWrap.com