Wielu z nas zapewne znalazło się w sytuacji, kiedy beznamiętnie wpatrując się w otwartą stronę na filmwebie, zastanawiało się na ile dany film ocenić. Ten impas, kiedy 6 to za mało, a 7 wydaje się za dużo, spędza sen z powiek filmowych fanatyków. Nie pomagają w tym oczywiście wielowątkowe produkcje, gdzie część jest rewelacyjna, a reszta woła o pomstę do nieba. Jak ocenić obraz, który w 90% wydaje się być bezapelacyjnym arcydziełem, po czym końcówka jest jedną z najgorszych, jakie widzieliśmy. Co zrobić z tworami pokroju The Room, kiedy rozum mówi porażka, a serce – geniusz. Gdzie znajduje się granica pomiędzy obiektywną oceną kunsztu kinematograficznego a subiektywnym uwielbieniem dzieła? No więc, niestety nie posiadam odpowiedzi na te pytania, ale spróbuję je chociaż omówić.
Zacznijmy od tego, że nie powinno się czegoś tak wielopoziomowego i złożonego jak film sprowadzać do jednej cyferki. Jest po prostu zbyt wiele czynników, które składają się na ostateczny produkt i nasza ocena prawie nigdy tego nie odzwierciedli. Tym bardziej że każdy ma swój osobisty system oceniania, który trzyma się w ryzach 1-10. Siódemka jednego nie jest równa siódemce innego. Znam nawet skrajne przypadki oceniania na zasadzie 1 – nie podobał mi się, 10 – fajny. Oczywiście, możemy mniej więcej założyć, że wszystko od 7 wzwyż jest raczej dobre, a te od 4 niżej, są po prostu słabe. Osobiście wychodzę z założenia, że każdy tytuł zaczyna bazowo z oceną 5/10 i dopiero od dalszego seansu zależy czy coś do tej oceny dodam, czy też odejmę. Jeśli w ogólnym rozrachunku wydawał mi się dobry, to odejmuję od tej dziesiątki poszczególne rzeczy, które się nie udały. I analogicznie w drugą stronę, jeśli był zły, to po prostu dodaję do tej jedynki aspekty, które mnie zachwyciły. I to na dobrą sprawę powinno działać, aczkolwiek nie do końca. Biorąc na przykład takie właśnie bazowe 5/10, czyli film, który jest po prostu średni, niczym nie zawinił, niczym nie zachwycił, okazuje się, że nie zawsze nim jest. Są takie przypadki, gdy jest naprawdę sporo rzeczy dobrych, ta liczba jednak sumuje się z równą ilością rzeczy złych, przez co wracamy do punktu wyjścia 5/10. Ta sama ocena, kompletnie inna geneza jej wystawienia.
„Hola, panie krytyku, dlaczego ocenił pan tą głupawą komedię wyżej od tego niesamowicie ambitnego irańskiego filmu niezależnego o miłości?!”
Kolejna sprawa, czyli porównywanie do siebie ocen. Tutaj do akcji wkracza konwencja i gatunek. I chociaż nie jestem fanem tej teorii, ponieważ film powinien być filmem i bronić się za siebie. Nie można jednak brać pod uwagę wszystkich aspektów i posiadać sztywny szablon oceniania do każdego gatunku. W przeciwnym wypadku musielibyśmy ocenić nowego Mad Maxa słabo, ponieważ fabuła, ponieważ postacie, ponieważ inne bzdety, które Maksiowi nie były kompletnie potrzebne do bycia wspaniałym. Podobna jest sytuacja, kiedy mamy do czynienia ze słabo nakręconą komedią, która mimo wszystko bawi, czy też beznadziejnie poprowadzonym narracyjnie horrorem, który jednak straszy. W pewien sposób te produkcje już jakby spełniły swoją rolę, gdyż wzbudziły w nas emocje z myślą o których sięgnęliśmy po dany produkt.
Krytyk v Widz: Świt sprawiedliwości
Ustalając już, jak enigmatyczne potrafią być oceny, przejdźmy więc krok dalej, czyli opinie znawców i recenzje. Z ocenami krytyków często jest jedna, uniwersalna zasada. Ludzie powołują się na nich, kiedy oceniają wysoko film, który im się spodobał. Jeśli jednak zmieszają z błotem taki powiedzmy uwielbiany przez wielu Legion Samobójców, to wtedy oczywiście ich opinia się nie liczy, nie znają się i wzdychają tylko do Obywatela Kane’a. Zacznijmy od tego, czy opinia krytyków w ogóle się liczy? Swego czasu naczytałem się sporo recenzji różnych osób o różnych filmach. Nawet kilka popełniłem. Nierzadko okazywało się, że ci samozwańczy znawcy filmowi tak naprawdę nie mają kompletnie pojęcia o czym piszą.
Weźmy np. takiego gościa jak Rex Reed (New York Observer, New York Post), którego zawsze używam, żeby poprzeć tego typu tezy. Jest on bowiem skończonym idiotą, który pisze o filmach, których zdaje się, nawet nie oglądał. Jest to osoba, która nie pojmuje koncepcji remake’u, zastanawiając się, dlaczego Nicholson nie gra jokera w Mrocznym Rycerzu. Mylnie interpretuje satyrę z Domu w głębi lasu, nie pojmując prostych założeń fabularnych. Nie wspominając już o obraźliwych tekstach, takich jak nazwanie Melisy McCarthy hipopotamem. Taka właśnie persona ma status TOP CRITIC na rottentomatoes. I to jest tylko jedna osoba, pomyślcie, ilu takich Rexów przyczynia się do średniej ocen RT. Tak więc w tym momencie pojęcie krytyk/znawca filmowy traci jakiekolwiek znaczenie. Krytykiem może być dosłownie każdy, kto posiada opinie na dany temat. Oczywiście, jakiś tam Profesor Miodek po filmoznawstwie, który będzie naszym symbolem filmowej erudycji, zapewne zauważy więcej, ponieważ w większym stopniu pojmuje język filmu. Dlatego, chociażby dla samej chęci rozwijania się w danej dziedzinie, warto posłuchać tych, którzy zwyczajnie siedzą w niej dłużej. Ostatecznie, to też nie do końca jest wymóg. Znam ludzi, którzy filmami ani się nie zajmują, ani zbytnio nie interesują, siedzą jednak w innych dziedzinach. Posiadają więc jakąś tam wrażliwość na sztukę i mimo wszystko są w stanie zauważyć pewne aspekty po seansie, których ja nie byłem w stanie. Tak więc nie sama wiedza i duży przebieg obytych seansów się liczy, a swego rodzaju umiejętność oglądania ich ze zrozumieniem.
Zgniłe pomidory
Jak działa rottentomatoes, zapewne większość z Was już wie. Jest to zbiór ocen z różnych źródeł internetu, wyznaczając jaki % tych recenzji jest pozytywny. Nic nie stoi jednak na przeszkodzie, aby przeciętna lub niezła produkcja, również miała 100%, ponieważ nie była ona na tyle słaba, żeby dać mu ocenę negatywną, ale generalnie nie jest to nic wybitnie dobrego. Z tej prostej przyczyny % bywa mylący. Oczywiście, można się też sugerować średnią ocen, z tym że jest ona podana w skali 1-10, do której nie wszystkie portale się stosują. Więc średnia, która widnieje pod filmem, jest po prostu nieprecyzyjna i zasadniczo ciężko się do niej odnieść. Na pomidorach zresztą znajdują się opinie dosłownie każdego. Nie jest to więc zbiór wszystkich Miodków tego świata, na każdego bowiem znajdzie się pięciu Rexów. Podobnie jest z ocenami na filmwebie czy imdb. Wyżej wspomniane przypadki oceniania na zasadzie albo 1, albo 10 nie należą do rzadkości.
Zaleca się zasięgnąć opinii drugiego krytyka
Z oczywistych przyczyn niemożliwym jest stworzenie obrazu, który będzie idealny dla każdego. Nawet te, o których do głowy by mi nie przyszło, żeby powiedzieć złe słowo, znajdą widza, który je znienawidzi. Najtrudniejsze do rozgryzienia są te najbardziej oniryczne, albo w jakiś sposób odważne w swojej formie. Weźmy np. takiego Neon Demona. Osobiście uważam, że jest to jeden z najlepszych pod względem audiowizualnym filmów jakie widziałem od lat. I to głównie dlatego, że zwyczajnie pasuje mi taka stylistyka, subiektywnie się w niej lubuje. Jest tam jednak sporo scen i decyzji, które no cóż, jestem w stanie zrozumieć, że nie spodobają się wszystkim. Ciężko mi więc zatem polecić ten seans każdemu. Miodek mógłby stwierdzić, że to pretensjonalna wydmuszka i puste kino. Czytając po nagłówkach na RT, zadziwiające jest, jak skrajne są niektóre opinie. Można wręcz powiedzieć, że to jeden z tych które albo się kocha, albo nienawidzi. I jak taki Janusz ma wiedzieć, czy iść do kina, czy nie? Z jednej strony, przeczyta moje opinie i kupi bilet na seans, po czym wyjdzie z kina zaraz po pamiętnej, kontrowersyjnej scenie. Z drugiej strony, przeczyta tekst Miodka, który stwierdzi, że nie warto tego oglądać i być może nasz Janusz straci wtedy okazję na obejrzenie widowiska, które mogło okazać się idealnym trafem w jego osobiste upodobania. Ostatecznie do czego zmierzam – z recenzji też trzeba umieć korzystać. Najlepiej mieć do nich zbalansowane podejście pomiędzy ślepym zdaniem się na łaskę cudzej opinii, a kompletną ignorancją.
Ostatecznie dochodzimy do wniosku, że żaden system oceniania nigdy nie będzie w stanie odzwierciedlić opinii czy też jakości filmu. Jeśli chodzi o recenzje, trzeba je traktować z przymrużeniem oka. Każda, nieważne jak starająca się być obiektywna opinia, zawsze w sporej części będzie subiektywna. W tym też właśnie tkwi piękno kina. Kiedy jedno dzieło potrafi wywołać kompletnie odmienne emocje u różnych osób. Każdy też mimowolnie zwraca uwagę i skupia się bardziej na konkretnych aspektach. Sam u siebie zauważyłem, że prawie zawsze jest to ekspozycja postaci, kadry i kolorystyka. Tak więc, jeśli któreś dzieło w pewien sposób zachwyci mnie stricte pod tym kątem, to z pewnością ocenię go nieco wyżej od innych. Podobne wzorce zauważyć można u prawie każdego publicysty, recenzenta czy youtubera.
Wszystko sprowadza się do tego, że recenzje służą bardziej jako wskazówki, a przynajmniej powinny. Nie każdy obejrzał w życiu na tyle materiału, żeby zorientować się, że Birdman jest kręcony w sposób imitujący jedno długie ujęcie. Ta jedna prosta uwaga sprawia, że cały seans nabiera zupełnie innych kolorów. To trochę tak, jakby przeczytać Folwark Zwierzęcy Orwella i odebrać go jako zwykłą historię o zwierzętach hodowlanych. Posiadając jednak kontekst tego, że tak naprawdę symbolicznie rozchodzi się tu o komunizm i Stalina, całość ma kompletnie inny wydźwięk. I właśnie w tym analizy przydają się najbardziej, aby wspomóc się nimi i dostrzec ten inny punkt widzenia. Nie jest to oczywiście obligatoryjne jak w przypadku powiedzmy recenzji gier, z którymi byłoby zwyczajną głupotą nie zapoznać się przed wydaniem 200 złotych w ciemno. Za naszą kinową opinię w najgorszym wypadku przypłacimy stratą dwóch godzin i 20 złotych. Z ocenianiem i krytyką filmów jest trochę jak z religią. Nikt ci nie udowodni, że jesteś w błędzie, ale zasadniczo nie ma żadnych dowodów na to, abyś miał rację.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe